Przeglądając dorobek Shauna White’a większość osiągnięć jawi się w złotych kolorach. Od 2006 roku tylko z jednych igrzysk nie przywiózł medalu z najcenniejszego kruszcu. Dla Amerykanina, który świetnie odnajduje na desce zarówno na śniegu, jak i na asfalcie zawody w Pekinie mają być ostatnimi. Przez lata osiągnął tak wiele, że często zdarzało mu się… gubić nagrody.
– Zdecydowałem, że będą to moje ostatnie igrzyska olimpijskie. Dałem z siebie wszystko, po drodze było kilka wzlotów i upadków. Przez to wszystko czuję, że stałem się silniejszy i lepszy. Zrobiłem wiele w tym sporcie. Mam nadzieję, że moja jazda mówi sama za siebie. Jestem najbardziej dumny z pozostawania na szczycie dyscypliny sportu, która ciągle się zmienia – powiedział przed paroma dniami Amerykanin.
White to postać bardzo popularna w ojczyźnie. Na Instagramie, Facebooku i Twitterze łącznie śledzi go ponad 5.5 miliona osób. Przez kilkanaście lat stał się ikoną sportów ekstremalnych, podobną do Tony’ego Hawka. Występował w filmach, grał koncerty, a nawet promował nazwiskiem gry komputerowe. Do Pekinu przyjechał pokazać się z najlepszej strony, być może walczyć o kolejny medal w Halfpipe’ie, choć jak sam mówi, ostatnie problemy zdrowotne sprawiają, że bardzo trudno jest mu rywalizować z najgroźniejszymi konkurentami.
DZIECKO Z TALENTEM
O wielkich sportowcach często mówi się, że już urodzili się z genem szaleństwa. White odziedziczył go chyba po ojcu, który w młodości często oddawał się surfingowi. Od dziecka nie brakowało mu sił do walki, bo przy narodzinach wykryto u niego wadę serca. Z tego powodu jeszcze przed pierwszymi dwukrotnie go operowano. Później, gdy już zdrowie nie stało na przeszkodzie, mały Shaun podróżował kamperem po południowej Kalifornii z rodzicami i oddawał się ekstremalnym pasjom.
Trzeba przyznać, że talent szybko się objawił. Już jako kilkulatek szalał na deskorolce, a także na snowboardzie. Małe dziecko prędko zwróciło uwagę mediów, przez co już jako siedmiolatek miał na koncie pierwszy kontrakt sponsorski. Chwilę później White poznał idola, Tony’ego Hawka, który stał się nie tylko wzorem do naśladowania, ale po latach także bliskim przyjacielem.
– Tony był moim bohaterem. Czułem się przerażony, by z nim rozmawiać, więc za każdym razem, gdy widziałem go w skateparku, starałem się zaimponować mu w nadziei, że pewnego dnia coś do mnie powie – wspominał White.
Amerykanin rozwijał się równolegle w dwóch dyscyplinach – snowboardingu i skateboardingu. Zdecydowanie lepiej radził sobie w tym pierwszym, gdzie już przed pełnoletnością cieszył się z triumfu w X Games – corocznej imprezie sportów ekstremalnych przyciągającej największe gwiazdy. Przez lata startowali w niej między innymi wspomniany Hawk, a także Dave Mirra, Travis Pastrana czy nawet Sebastien Loeb. White w 2003 roku wygrał na zimowej odmianie zawodów w Superpipe’ie i Slopestyle’u. Z wyjątkiem jednego sezonu, przywoził złoto z tej imprezy przez dziesięć lat.
ZAWIERUSZONY MEDAL
Specyfika Pucharu Świata w snowboardzie powodowała, że w przeciwieństwie do innych dyscyplin White nie był etatowym uczestnikiem i kolekcjonerem trofeów w zawodach sankcjonowanych przez FIS. Nie było to jednak przeszkodą w dostaniu się na igrzyska, bo za każdym razem wypełniał minimum. Wyspecjalizował się w halfpipe’ie. Już na pierwszych igrzyskach młodzieniec o długich rudych włosach pokazał kunszt, wygrywając złoto. Wynik 46.8 punktów (na 50 możliwych) nie dał szans rywalom. Drugiego rodaka Danny’ego Kassa wyprzedził o blisko trzy oczka.
Po powrocie do kraju stał się jeszcze bardziej znaną postacią. „Pytania, nagrania, wywiady” – jak rapował Kizo w jednym ze swoich kawałków. Amerykanin czuł oblężenie ze wszystkich stron. Aktywność medialna wyszła mu na dobre pod kątem finansowym. Magazyn Forbes w 2008 roku podawał, że tylko z tytułu współpracy ze sponsorami zarobił dziewięć milionów dolarów. Należy podkreślić, że od tamtej pory minęło czternaście lat, podczas których White zdobył o wiele więcej nagród.
Spójrzcie powyżej na wynik z Turynu. Do Vancouver jechał jako faworyt, a okazał się dominatorem. Nie musiał przechodzić przez etap półfinałów, bo wcześniej od razu zapewnił sobie miejsce w finałowej rywalizacji (formuła zawodów w porównaniu z poprzednimi igrzyskami uległa zmianie). Znów w finale uzyskał wynik 46.8 i co ciekawe, mowa tu o rezultacie z pierwszego przejazdu. Reszta rywali nawet w dwóch nie potrafiła się do niego zbliżyć, co sprawiało, że finalny przejazd mógł mieć charakter celebracyjny. Mógł, ale nie miał. White wyśrubował wynik do poziomu 48.4 punktów.
Po kolejnym sukcesie znów ruszyła maszyna medialna. Tuż po zwycięskim przejeździe White zameldował się w słynnym programie Oprah Winfrey. Ponadto w innych wywiadach wskazywał, że tym razem będzie zwracał baczniejszą uwagę na to, gdzie trzyma medal. W rozmowie z Bleacher Report opowiadał, że nagrodę z Turynu gubił wielokrotnie. Ponadto zdarzyło mu się ją… ubrudzić.
– To był po prostu zabawny scenariusz, gdy mama wysłała wstążkę i prawdziwy medal do pralni chemicznej. Kompletnie umarłem, kiedy dowiedziałem się, że to zrobiła, ale tym razem myślę, że będę trochę bardziej ostrożny – opowiadał o tym, jak mama postanowiła wyczyścić medal, który ubrudził przy jedzeniu.
CHWILA SŁABOŚCI
W Soczi miała być kolejna powtórka z rozrywki. Rok wcześniej po raz szósty z rzędu wygrał konkurs Superpipe na zimowych X Games. Dodatkowo pokazał się z dobrej strony podczas zawodów Pucharu Świata w swoim kraju. Rosja przyniosła jednak spore rozczarowanie. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Z pierwszego miejsca w grupie kwalifikacyjnej przeszedł do finału. Tam jednak kompletnie zawiódł w pierwszym przejeździe, meldując się na półmetku zmagań na jedenastej, przedostatniej pozycji. W drugim zaprezentował się już lepiej, ale dało mu to jedynie awans na czwarte miejsce. Podium zapełnili reprezentujący Szwajcarię Iouri Podladtchikov oraz dwaj Japończycy – zaledwie piętnastoletni Ayumu Hirano oraz Taku Hiraoka.
Po igrzyskach spodziewano się zawodnika narzekającego na słaby występ. W tym samym roku nie udało mu się wygrać medalu na zimowych X Games, co mogło dodatkowo potęgować frustrację. White jednak paradoksalnie starał się wyszukiwać pozytywnych historii. Gdy siedem lat temu magazyn „Esquire” zapytał się go o podsumowanie 2014 roku, ten zaskoczył odpowiedzią:
– Rok 2014 był naprawdę niesamowity. Odbyłem międzynarodową trasę koncertową z moim zespołem Bad Things, graliśmy na kilku dużych festiwalach, brałem udział w igrzyskach olimpijskich, obserwowałem, jak przyjaciele z GoPro wprowadzają firmę na giełdę, oglądałem kilka szalonych rzeczy w tym samym czasie. Kupiłem nieruchomość w Nowym Jorku, co było moim marzeniem. Wszystkie te niesamowite rzeczy wydarzyły się w ciągu minionego roku, więc nie mogę się denerwować – mówił wówczas.
Wydawało się, że White wyczerpał limit olimpijskiego pecha, ale tuż przed czwartymi igrzyskami doznał wypadku. Trenując w Nowej Zelandii uderzył w krawędź rampy tak potężnie, że założono mu aż 62 szwy. Mimo tego zdążył wykurować się na zawody w Korei. Tam wszystko wróciło do normy sprzed ośmiu i dwunastu lat. White znów pewnie dał sobie rade w kwalifikacjach, a w finałach pokazał, że wydarzenia z Soczi były tylko wypadkiem przy pracy. W tyle zostawił młodego Hirano, który po raz drugi z rzędu zakończył zmagania ze srebrnym medalem.
MILION PASJI
Życie Amerykanina jest bogate w osiągnięcia, nie tylko te snowboardowe. Ogromnym uczuciem darzy również jazdę na deskorolce. Dwukrotnie wygrywał letnie X Games, co sprawiało, że skateboarding nie był tylko „jakąś tam” zabawą. W 2018 roku, po wygraniu ostatniego złota White postanowił nawet powalczyć… o bilety do Tokio. Do tej pory historia olimpizmu widziała tylko pięć osób, które zdobyły medale zarówno na letnich, jak i na zimowych zawodach. On chciał być tym szóstym.
Doświadczenie i sukcesy sprzed lat miały stanowić potwierdzenie racjonalności decyzji. Ostatecznie plan upadł w 2020 roku. White tłumaczył zaniechanie starań o kwalifikację tym, że straciłaby na tym jego kariera snowboardowa. – Nie mogę całym sercem wybrać tej ścieżki, wiedząc, co mogę mieć na śniegu – opowiadał podczas Burton U.S Open.
Do pożegnalnych zmagań w Pekinie Amerykanin podchodzi po sporych problemach zdrowotnych. Męczyła go kontuzja stawu skokowego, a ponadto musiał dochodzić do siebie po zarażeniu koronawirusem. Jak sam mówił przed kilkoma dniami, decyzja o pożegnaniu się z zawodowymi startami „uderzyła” go w Austrii, gdy zgubiony podróżował wyciągiem krzesełkowym.
– Następnym razem, gdy tu będę, nie będę się stresować nauką sztuczek ani martwić się o rywalizację – opowiadał o przemyśleniach podczas pobytu w Europie.
35-latek nie musi martwić się o przyszłość. Podczas kariery zarobił miliony, a jego nazwisko stało się brandem. Trzykrotnie promował nim gry komputerowe. Co ciekawe, po raz pierwszy w wirtualnej rywalizacji pojawił się jako nastolatek. Po latach wspominał o tym w kontekście największego rozczarowania.
– Miałem 13 lat i gry wideo były dla mnie światem, a moja postać była okropna. Miała okropne pomarańczowe włosy, była powolna, nie obracała się dobrze, a jej głos należał do mężczyzny. W niczym nie przypominał mnie – wspominał w rozmowie z „The Guardian”.
Teraz jednym z celów White’a może stać się rozwój jego firmy. Na początku roku uruchomił markę „Whitespace”, produkującą odzież sportową. Człowiek, którego przed laty określano „Latającym Pomidorem” (on sam z czasem zmęczył się pseudonimem) ma masę pomysłów na siebie. Jedynym ograniczeniem dla trzykrotnego mistrza olimpijskiego może być chyba tylko czas. Również dla niego doba liczy tylko 24 godziny.
Komentarze 0