Siatkówka poza mainstreamem. Jak polscy zawodnicy odnajdują się w zagranicznych klubach

Zobacz również:Znane powroty i potężne wzmocnienia. W PlusLidze nikt nie pracuje w trybie oszczędzania energii
Kinga Kasprzak
Fot. Przemysław Karolczuk / 400mm.pl

Fani męskiej siatkówki najczęściej zerkają na najwyższe ligi w Polsce, Włoszech i Rosji. Sympatycy żeńskiego volley'a wskażą podobnie, dodając także rozgrywki w Turcji. Nie wszystkim jest dane i nie każdemu chce się spędzać całą karierę w jednym kraju. Dla bohaterów tekstu siatkówka oprócz pracy była okazją do podróżowania, nauki czy nawet poznawania drugich połówek. Trójka Polaków opowiada newonce.sport o przygodach w zagranicznych ligach, niekoniecznie tych z pierwszych stron gazet.

Chiny, Azerbejdżan, Finlandia, Izrael, Belgia, Austria czy Szwajcaria – to tylko wybrane państwa, w których grali bohaterzy tekstu. Przeważnie występom w tych krajach towarzyszą pozytywne emocje, lecz nie brakuje niemiłych wyjątków. Każdy z nich w pewnym momencie uznał, że chce spróbować szczęścia poza granicami ojczyzny. Jak znaleźli się w obcym kraju?

PIERWSZY KROK

Kinga Kasprzak (siatkarka słowackiego VKP Bratysława): – Nie przedłużyłam wygasającego kontraktu z Muszyną. Oferta z Chin pojawiła się znienacka. Była tak atrakcyjna rozwojowo i finansowo, że nie mogłam odmówić. Kilometry nie miały żadnego znaczenia. Jestem bardzo odważną osobą. Nie płakałam za tym, że rodzina została na drugim krańcu świata. Oczywiście, człowiek tęskni, ale bardziej skupia się na grze o tytuły, o jak najwyższe miejsce w lidze.

Alan Wasilewski (były siatkarz między innymi niemieckiego VC Drezno czy austriackiego VCA Amstetten Niederösterreich): – Pierwszy wyjazd miał miejsce dwa lata po tym jak zacząłem trenować siatkówkę. Wymyśliłem sobie, że chce spróbować czegoś więcej – grania na wyższym poziomie. Grałem dwa sezony w drugiej lidze, a chciałem trafić do pierwszej. Byłem na testach w różnych klubach, ale nic z tego nie wyszło. Wtedy postanowiłem zmienić pozycję ze środkowego na przyjmującego. Miesiąc później do MOS Wola Warszawa odezwało się Drezno, świeży beniaminek Bundesligi. Pytali się, czy zespół nie ma dobrego środkowego do polecenia. Ze względu na fakt, że szukałem drużyny z wyższego poziomu, w Woli pomyślano o mnie. Pojechałem na kilkudniowe testy, gdzie wziąłem udział w turnieju. Spodobałem się i po dwóch tygodniach, podczas których załatwiali sprawy organizacyjne podpisałem kontrakt.

Konrad Formela (siatkarz austriackiego SK Zadruga AICH/DOB): – Przed wyjazdem do Szwajcarii byłem zawodnikiem Effectoru Kielce. Już w styczniu miałem dość intensywne rozmowy w sprawie przedłużenia kontraktu. Niestety, nie dogadaliśmy się. Chciałem zostać w PlusLidze, ale na lepszych warunkach. To był jednak okres, w którym kluby mają już ustaloną większość składu na następny sezon. Czasem tylko dokooptuje się później parę nazwisk. Wtedy zacząłem zastanawiać się nad wyjazdem za granicę, ale nie miałem w sumie dokładnego pomysłu. Zmieniła to oferta ze Szwajcarii. Proponowali dobre warunki, plus grał tam już inny Polak, Jakub Radomski. Przed podpisaniem umowy skontaktowałem się z nim. Wytłumaczył jak funkcjonuje klub. Mój angielski, który na co dzień jest używany w siatkówce, nie był bardzo dobry. Przez to obecność Kuby była podwójnie pomocna. Miałem dużo obaw, ale szczęśliwie szybko się zaaklimatyzowałem. Po dwóch miesiącach czułem się jak w domu.

Polski siatkarz lądujący w zagranicznym klubie musi mierzyć się z inną rzeczywistością. W ojczyźnie niezależnie od zespołu traktowany jest jako „swój”, w przeciwieństwie do obcokrajowców. Tymczasem za granicą to on jest osobą spoza kręgu, która dołącza do klubu. Wszyscy rozmówcy zgodnie podkreślają, że obcokrajowiec przeważnie jest dobrze opłacany, lecz w zamian oczekuje się od niego więcej niż od miejscowego zawodnika.

Wasilewski: – Zawsze gdy trafiasz do klubu zagranicznego, to wszyscy pokazują, jacy to oni są super. Starają się wypaść jak najlepiej. Oczywiście, jak są wyniki, to niosą cię na rękach. Jak ich nie ma, to zaczyna się szukanie winnych. Szybko okazuje się, że największym problemem jesteś ty. Raptem od ciebie żąda się gruszek na wierzbie. Ode mnie, środkowego, oczekiwano, że będę robił wszystko na parkiecie, a czasem nawet i poza nim. W jednym z klubów obowiązkiem obcokrajowców było też przygotowanie boiska do treningu albo sprawdzenie, czy wszystkie piłki są napompowane. Robota dla juniora, tymczasem ja wiekowo zaliczałem się już do starszyzny.

Formela: – Zgodzę się, że od zawodników zagranicznych oczekuje się więcej. Zespoły, w których grałem, przeznaczały większość budżetów na siatkarzy podstawowego składu. Gdy klub zawodził, włodarze szybko reagowali potrafiąc w trakcie sezonu wymienić go na inny nabytek. Nie było sytuacji znanej z Polski, że klub ma dwunastu dobrych zawodników i tak naprawdę może wystawiać do gry dwie szóstki. Tutaj inwestuje się w sześciu, siedmiu siatkarzy i to na nich spoczywa odpowiedzialność za prowadzenie gry. Przez brak dobrych zmienników oczekuje się od nich bardzo wiele i w razie niepowodzenia wychodzą wspomniane sytuacje ze zwolnieniami.

ZAGRANICZNA ORGANIZACJA

Przed pierwszym wyjazdem Kinga Kasprzak miała na koncie mistrzostwo i Puchar Polski z Muszynianką Muszyna. Ponadto tuż przed odejściem wywalczyła Puchar CEV. Od 2013 roku przyjmująca występowała w pięciu krajach, zanim wróciła do Ligi Siatkówki Kobiet tylko na nieco ponad rok. Nie wspomina tego okresu zbyt dobrze, przez co teraz nie myśli o kolejnym powrocie do kraju. Przed dołączeniem do obecnego zespołu z Bratysławy, reprezentowała barwy rumuńskiego Stiinta Bacau.

– Mam teraz nastawienie, że chce grać tylko za granicą. Po powrocie do Polski – występach w Ostrowcu Świętokrzyskim i Wrocławiu – wróciły czarne wspomnienia z przeszłości. Nie czułam się dobrze. Uznałam, że powrót był błędem, więc postanowiłam, że będę grać tylko za granicą. Są różne oferty. Oczywiście wybiera się tą najlepszą pod wieloma aspektami. Raz mnie rzuca tu, raz tam. Jestem ciekawa nowych miejsc. Jeśli otrzymałabym korzystną ofertę, to mogłabym grać nawet w Peru czy na Madagaskarze – mówi przyjmująca słowackiego zespołu.

Konrad Formela przed wyjazdem do Szwajcarii przywdziewał koszulki Jastrzębskiego Węgla i Effectoru Kielce. Z czasem wylądował za granicą, w której jak sam mówi świetnie się odnalazł. Trzy lata temu z Biogas Volley Nafels zdobył wicemistrzostwo kraju. Podobny sukces osiągnął kilka miesięcy temu z SK Zadruga Aich/Dob. Wraz z ekipą z południa Austrii wygrał też krajowy puchar.

– Ze strony organizacyjnej, o wiele lepiej jest grać za granicą. W Polsce jest tak, że nasz zawodnik dostaje tylko „suchą” wypłatę. Resztą musi się sam zająć. To na nim spoczywa zadanie załatwienia spraw podatkowych czy choćby ogarnięcie mieszkania. A za granicą? Praktycznie wszystko zapewnia klub. Załatwia zakwaterowanie, a także to on zajmuje się papierologią. Nawet tak prozaiczna sprawa jak problem z Internetem była szybko rozwiązywawna przez klub – mówi.

– Nie ukrywajmy, PlusLiga jest światową czołówką. Wszystkie ligi, w których grałem, nie mają do niej podejścia pod względem sportowym. Podobnie jest z zapleczem trenerskim. W Polsce masz na każdych zajęciach dwóch, trzech asystentów, trenera przygotowania fizycznego, fizjoterapeutów, ponadto łatwo dostępny jest w razie potrzeby lekarz. Za granicą, w tych słabszych ligach jest o wiele skromniej. Z zespołem pracuje jeden trener. Co chwile trzeba zmieniać hale, a fizjoterapeuta musi być odpowiednio wcześniej zaplanowany – opowiada Formela.

– Najmniejszą różnicę dostrzegałem we Włoszech. Tamten sztab nie był aż tak mały. Pewnie gdyby nie sytuacja z podróżowaniem, to powiedziałbym, że w sumie było podobnie jak w PlusLidze. U nas normą są wyjazdy dzień przed meczem, często nawet na krótkie trasy. We Włoszech w podobnych sytuacjach jeździliśmy na spotkanie w dniu rywalizacji. Mowa tu o paru wyjątkach, w dalsze trasy oczywiście wyjeżdżaliśmy z wyprzedzeniem – dodaje obecny przyjmujący zespołu z Bleiburga.

PERYPETIE

Miłe wspomnienia ze sprawami organizacyjnymi ma także Alan Wasilewski, który jako jedyny z występujących w tekście nie gra już zawodowo. Wychowanek warszawskiej Woli najwięcej czasu spędził u naszych zachodnich sąsiadów, przywdziewając barwy trzech klubów Bundesligi. Największy sukces osiągnął z VfB Friedrichshafen, z którym wygrał mistrzostwo w 2015 roku. Klub z południa Niemiec to jednak uznana marka w europejskim środowisku. Niemniej, nigdy nie narzekał na problem z „papierkami”.

– Jeśli chodzi o wypłaty, to miałem szczęście, bo trafiałem do takich klubów, w których płacono na czas. W Dreźnie przez moment były kłopoty, ale to przez konflikt pomiędzy klubem, a nowo założoną spółką, która odkupiła licencję. W Niemczech jest tak, że jak firma upada, to musi zagwarantować pracownikom wypłatę 80 procent zarobków przez trzy miesiące. Zarówno tu, jak i w Belgii czy Austrii papierologia zawsze była wykonywana skrupulatnie. Pierwsza rzecz, która czekała na ciebie po dołączeniu do nowego klubu, to wizyta w urzędzie, a nie sprawdzanie organizmu. Musisz być zarejestrowany i zameldowany. Chcą wiedzieć gdzie mieszkasz, skąd przyjechałeś, jaki jest twój stan cywilny – wspomina.

Wyjazdom za granicę towarzyszy masa historii – miłych, niemiłych i tych… dziwnych. Formela żartobliwie przyznaje, że za granicą ma dziś więcej znajomych niż w Polsce. Zapytana o nietypowe historie Kinga Kasprzak, od razu przypomina zdarzenia z pobytu w Izraelu.

– W pierwszym klubie w Izraelu miałam problemy z kontraktem. Dostałyśmy zgodę trenera na to, aby na święta polecieć do domu. Kupiłyśmy bilety, ale tuż przed wyjazdem przegrałyśmy mecz. Prezes powiedział, że w takim wypadku nie ma mowy o wyjeździe. Powiedział, że mamy siedzieć tutaj, a jak któraś chce lecieć, to już niech nie wraca. Spakowałam się i poleciałam. Wcześniej dostałam zgodę, a przegrany mecz nie jest powodem, by kogoś zatrzymywać. Po dwóch dniach zadzwonił trener z prośbą od prezesa, żebym jednak wróciła. Zgodziłam się, ale po pierwszym meczu drugiej rundy wszystkie zagraniczne siatkarki otrzymały listy ze zwolnieniem. Na dobrą sprawę nawet nie warto było tam znów lecieć – mówi siatkarka.

– W Dreźnie miałem w zespole 30-latka, który cały czas uważał, że jeszcze zrobi wielką karierę. Jak pojawiłem się w klubie, to był pewny, że to on będzie grał. Tymczasem w dwa tygodnie wdarłem się do podstawowego składu, a miejsca nie oddałem aż do odejścia z zespołu. Nie mógł się z tym pogodzić. W każdym sezonie dobitnie próbował pokazać, że to on jest górą. Gdy na treningu mnie zablokował, to cieszył się, jakby zrobił to w bardzo ważnym meczu. Zawsze towarzyszyła mu napinka. Nie potrafił zrozumieć, że nie zajdzie już wysoko – dodaje z kolei Wasilewski.

WYJEŻDZAĆ CZY NIE WYJEŻDZAĆ?

Obraz siatkarzy wyjeżdżających z kraju nie jest dziś już niczym dziwnym. Lata temu na wyjazd decydowali się albo doświadczeni zawodnicy, którzy dostali intratną ofertę, albo dobrze prosperujący, których chciano w topowych rozgrywkach. Obecnie Polacy są mile widziani w wielu ligach różnego poziomu. W przypadku siatkarek nie ma jeszcze tak licznych ruchów. Kinga Kasprzak za jedną z przyczyn podaje obawy o przyszłosć. Zawodniczki nie są pewne tego, co może je czekać za granicą.

Wasilewski: – Wiadomo, w Polsce jest fajnie. Panuje tutaj moda na siatkówkę. Są jednak zespoły, które mają problemy z regularną wypłacalnością. Czasem jest tak, że jak wpadniesz do naszej I ligi, to tkwisz w niej na lata. Trudno jest wybić się wyżej. Ogólnie polecam siatkarzom wyjazd za granicę. Można poznać naprawdę fajnych ludzi. Z większością klubowych kolegów mam kontakt do dziś. Nie ma czegoś takiego, że kończy się sezon, mówicie sobie „cześć” i tracicie na zawsze kontakt. Fajnie jest także to, że jak grasz kolejny sezon, w drugiej drużynie spotykasz starych znajomych. Wyjazd nauczy też na co uważać. Dowiesz się, że nie tylko w Polsce są problemy w klubach. Za granicą jest czasem nie lepiej.

Formela: – Wyjazd z Polski dla każdego siatkarza powinien być sprawą indywidualną. Nie powiem wyraźnie polecam, czy nie polecam. Jeden nie wyobraża sobie opuścić kraju, a drugi ma potrzebę podróżowania i zwiedzania nowych miejsc. Czasem nawet nie będąc czołowym zawodnikiem możesz dostać znacznie lepszą ofertę finansową za granicą niż w kraju.

Kasprzak: – Uważam, że każda zawodniczka powinna spróbować wyjazdu za granicę. To pozwala na poznanie siatkówki z zupełnie nieznanej strony. Inaczej pracują Włosi, Rosjanie czy Turcy. Warto jest tego doświadczyć i samemu się przekonać. Mogę to porównać do tatuaży. Raz się zrobi, a później zaczyna to coraz bardziej wciągać.

POZASPORTOWE EFEKTY WYJAZDU

Występy poza granicami kraju wywarły wielki wpływ na bohaterów tekstu. Zgodnie określają je jako potężną lekcję życia. Formela i Kasprzak przez grę za granicą poznali swoje drugie połowy. Z kolei przez lata występów za granicą Wasilewski żył w związku na odległość. Uczucie przetrwało, a były siatkarz od dwóch lat jest mężem Igi Wasilewskiej, środkowej Chemika Police, mistrza TauronLigi.

Formela: – Wyjazd z kraju dał dużą pewność siebie oraz nauczył samodyscypliny. Dostałem wielką szansę, aby poprawić język obcy. Teraz śmieje się, że za granicą mam już więcej znajomych niż w Polsce. Co więcej, nawet moja dziewczyna nie jest Polką, więc dzisiejsze życie nie jest dziś bardzo mocno związane z ojczyzną.

Wasilewski: – Relacja na odległość jest dość sporym problemem. Dzięki temu, że żona też jest związana z siatkówką, potrafiła to zrozumieć. Skoro pojawiła się okazja, by wyjechać i zarabiać na tym pieniądze, to czemu nie? Sama poświęciła i poświęca wiele, aby grać. Siatka to piękna dyscyplina, ale sport zawodowy nie jest dla zdrowia, tylko raczej dla zaspokojenia ambicji. Jest wiele racji w stwierdzeniu, że sportowiec funkcjonuje jak narkoman.

Kasprzak: – Zastanawiam się co będę robić w przyszłości. Mam 34 lata – na warunki siatkarskie nie jestem już młodą zawodniczką. Widać to po ofertach, coraz trudniej znaleźć dobry zespół. Kluby z oczywistych względów preferują młode siatkarki. Roczna przerwa po grze w Izraelu dała mi do zrozumienia, że jak wracam to na maksa. Będę grała tak długo, jak pozwoli na to zdrowie.

Nie wszystkie kluby, w których występowali Wasilewski, Formela i Kasprzak należy upatrywać w gronie „egzotycznych”. Podani sportowcy mają jednak bardziej realistyczny obraz życia siatkarza za granicą, niż gwiazdy reprezentacji. Nie wszystkim udaje się otrzymać intratną ofertę z topowych lig świata. Chętnych na miejsce w takich zespołach nigdy nie brakuje. Dobrze jest jednak słyszeć o tym, że polscy siatkarze są mile widziani w ligach tak zwanego średniego szczebla. Tam też mogą nauczyć się siatkarskiego rzemiosła, a ponadto zyskają umiejętności, które w przyszłości przydadzą się w „życiu po życiu”.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.