Jak skomplikowane bywają losy piłkarzy polskiego pochodzenia? Których graczy warto obserwować? Dlaczego bramkę USA za chwilę przejmie ktoś z naszymi korzeniami i po co trener Arturo Vidala recytował na Instagramie Mazurka Dąbrowskiego? Rozmawiamy z Arkadiuszem Stelmachem, który od trzech lat kontaktuje się z piłkarzami, którzy mają lub mogą mieć polskie powiązania. Robi to z czystej pasji, a historie, które napotyka pozwalają głębiej spojrzeć na sprawę Matthew Casha.
PAWEŁ GRABOWSKI: Sprawdzałeś dokładnie ilu zawodników polskiego pochodzenia masz w swojej bazie?
ARKADIUSZ STELMACH: Założyłem plik w Excelu, bo w pewnym momencie tak często pisałem do różnych ludzi na Facebooku i Instagramie, że nazwiska wypadały mi z głowy. Przejrzałem wiadomości i zacząłem to spisywać. Obecnie wygląda to tak, że na jednej karcie mam ponad blisko 300 piłkarzy zweryfikowanych, którzy potwierdzili mi polskie pochodzenie. Drugi arkusz to gracze bez odpowiedzi. Jest tam około 200 nazwisk. Ukróciłem to sobie wszystko gdzieś o ponad połowę do graczy U-21, żeby śledzić tylko tych najbardziej perspektywicznych. Sporo wiadomości jeszcze nie spisałem, więc spokojnie możemy założyć, że taka baza miałaby kilkaset nazwisk więcej.
To się zaczęło od Football Managera?
FM wyszykuje 400 osób, którzy jako drugi kraj mają wskazaną Polskę. Lubiłem przeglądać te egzotyczne przypadki, by jako selekcjoner w grze mieć szersze pole manewru. Potem nastąpił rozwój social mediów, więc mogłem dużo lepiej śledzić, co ci ludzi robią w realnym życiu. Jedną z pierwszych wiadomości napisałem w listopadzie 2018 roku do Serba Vladimira Golemicia, który grał wtedy w Crotone. Jego odpowiedź była tak pozytywna, że pomyślałem: „Kurdę, skoro odpisuje mi gracz Serie B, to spróbuje też pisać do innych”. Każda taka odpowiedź nakręcała mnie, żeby szukać dalej. Od kiedy „wyczerpałem” bazę FM-a, szukam ludzi na własną rękę w internecie. To zawsze fajna sprawa, jeśli znajdzie się jakiś talent, a kilka miesięcy później widzę gdzieś o nim wzmiankę. Szczególnie, że działając hobbystycznie na odległość, ma się ograniczone możliwości.
W którym kraju napotykałeś największy opór?
Miałem 2-3 dziwniejsze wiadomości z Izraela. Może ludzie tam są bardziej skryci, może to wynika z ich kultury. Od razu dostawałem pytania: „A dlaczego do nas piszesz? Gdzie nas znalazłeś?”. Można było wyczuć, że nie mają chęci do interakcji. Był też chłopak ze Szwecji, Brandon Sobek Camacho. Ma korzenie polsko-kubańskie, ciekawy byłem jego historii, ale skończyło się tym, że wyświetlił moje wiadomości, po czym od razu mnie zablokował.
Niektórzy pewnie idą w drugą stronę: są mili, bo myślą, że pomożesz im znaleźć klub w Polsce.
Są tacy, którzy w ogóle się nie patyczkują. Salvadore Giglio, piłkarz z Serie D odesłał mi wiadomość audio, gdzie po włączeniu okazało się, że jego matka łamanym polskim wypytuje mnie, czy pracuję dla związku, kim w ogóle jestem. Kiedy zobaczyła, że nie mam złych zamiarów, to wprost spytała, czy nie załatwiłbym synowi klubu. Były też przypadki Alexa Krawca, który trafił po testach u trenera Adama Majewskiego do rezerw Wisły Płock, czy też zawodników, którzy w ramach podziękowania za zainteresowanie wysłali mi swoje koszulki: Danny El-Hage, młodzieżowy reprezentant Libanu, posługujący się kapitalną polszczyzną, oraz Nikolaj Hansen – świeżo upieczony mistrz Islandii i król strzelców tej ligi. Kiedyś paczkę obiecał jeszcze Tomasz Sokołowski, ale nigdy nie dotarła!
W Polsce toczy się teraz dyskusja o Matthew Cashu. Takich przypadków za chwilę będzie więcej? Widziałem, że w USA za kilka lat o miejsce w bramce może powalczyć czterech Polaków.
Damian Łaś (2002) i Gabriel Słonina (2004) już teraz mają mecze w młodzieżówkach. W Fulham U-18 gra Alex Borto (2003), bramkarzem U-23 jest JT Marcinkowski (2003), jest jeszcze paru mniej znanych golkiperów. Co do seniorów, to wydaje mi się, że w ostatnich latach temat został wyciśnięty, a wyjątkami byli Sonny Kittel, Adrien Hunou, czy teraz Cash. To też kwestia poziomu w kadrze, bo może po prostu nie ma lub nie było potrzeby interesowania się takimi grajkami jak Vladimir Golemić, Marvin Wanitzek, czy Esteban Rolon, a kiedyś świetnie zapowiadał się Vincent Koziello albo Dario Del Fabro. Niedawno była trochę niepotrzebna, chwilowa „pompka” na Mateo Klimowicza ze Stuttgartu. Zabawa od nowa zaczyna się od roczników 2000 w górę. Zaraz na początku XXI wieku przepływ między granicami był bardziej swobodny. Potem Polska weszła do Unii Europejskiej. Ludzie zaczęli migrować. Po dwóch dekadach zaczynają pojawiać się pierwsze efekty, bo chłopcy pomału dorastaja.
Kiedy wgłębiasz się w losy poszczególnych piłkarzy, to łatwiej zrozumieć ci sytuację Casha? Dla wielu ludzi Polakiem może czuć się tylko ten, kto mówi po polsku albo jeździł na plaże do Ustki.
Często jest tak, że ktoś ma bardzo daleki związek z Polską, a jakimś cudem mówi w naszym języku. Czuje bardzo duży sentyment do kraju. Każdy przypadek jest inny, więc nie lubię, kiedy wszystkich wrzuca się do worka z napisem „farbowany lis”. W Polsce za kadencji Franciszka Smudy wytworzył się zły klimat wokół tego powiedzenia i dzisiaj wszędzie mnożymy wątpliwości. Naprawdę jest mnóstwo graczy dla których gra dla Polski to zaszczyt. Nawet na naszym obozie „Back to the Roots” był chłopak, który ma na koncie grę w młodzieżówce „swojego” kraju, a po rozmowie z nim nie miałbym żadnego problemu, gdyby grał w przyszłości dla nas.
Wielu dopiero w późnym wieku zaczyna interesować się skąd pochodzą rodzice i jakie mają korzenie. Napisałem kiedyś do Bento Matheusa Krepskiego z Atletico Paranaense, czy ma związek z Polską. Odpisał, że to pomyłka, bo ma tylko włoskie pochodzenie. Po dwóch dniach napisał, że pogadał z rodziną i faktycznie ma nasze korzenie. Cieszę się, że czasem uda mi się kogoś uświadomić i pobudzić do grzebania w historii własnej rodziny. Jeśli chodzi o Amerykę Południową, to te powiązania są dalekie, ale przecież te nazwiska znikąd się nie biorą. Druga żona Rivaldo ma na nazwisko Kaminski, ale ma paszport niemiecki. Kto wie, może jednak w ich dzieciak płynie jakaś polska krew? Arthur Wenderroscky z Fluminense też nazywa się dość „podejrzanie"!
Jest jakaś jedna historia, która zrobiła na tobie największe wrażenie? To są zawsze niesamowicie pokręcone losy.
Poruszająca była historia Juliana Agatowskiego, która kilka miesięcy temu obiegła internet. Ciekawie robi się, gdy trafisz na potomków jakichś ważnych ludzi. Matías Vitkieviez z Argentyny ma np. związek z artystą Stanisławem Ignacym Witkiewiczem (na zdjęciu wyżej). Wybitnie ciekawym przykładem jest np. Iago Ibagaza Pawlak, syn Ariela, byłego piłkarza Mallorki. On się urodził w Hiszpanii, ma matkę Polkę, ojca Argentyńczyka, ale od małego praktycznie wychowywał się w Grecji. Alexander Longher, zawodnik z ligi rumuńskiej, jest synem Gerwazego Longhera, prezesa mniejszości polskiej w Rumunii. Gdyby nie moja zajawka, pewnie nawet nie wiedziałbym, że coś takiego istnieje. Gadałem też z Ederem Borliem, „argentyńskim Meksykaninem”. Jego dziadek to Vladislao Cap, jedna z najważniejszych postaci w historii argentyńskiej piłki, selekcjoner kadry w 1974 roku. Ojciec Vladislao był Polakiem z Sanoka. Jest też na przykład Patrick Ogama, którego ojcem jest Anselmo Vendrechovski, legenda meksykańskiego Tigres. Z ciekawszych przypadków, znakomicie rozmawiało mi się z Daiem Podziewskim. To seniorski reprezentant… Marianów Północnych. Ich reprezentacja przegrywała każdy mecz, ale opowiadał, że najważniejsza dla niego była radość z gry w piłkę i możliwość reprezentowania kraju.
Dai to dowód, że „nasi” mogą być wszędzie. No, ale skoro jest nawet Janusz Ciechowski w Makau, albo Conrad Szymański w Hong-Kongu… Raz gadałem też z Mouadem Zwedem, który urodził się w Polsce, ale w ogóle go to nie rusza, bo po prostu przelotem doktorat robił tu jego ojciec. Jak widać, nie zawsze mamy do czynienia ze sztuczną kurtuazją. Dziś jest profesjonalnym graczem FIFA dla Melbourne Victory.
Przeważnie rozmawiasz z nimi po angielsku?
To często są abstrakcyjne rozmowy, bo np. do Enzo Kalinskiego pisałem po angielsku, a on odpowiadał mi po hiszpańsku. Miałem wrażenie, że w ogóle się nie rozumiemy, więc po kilku wiadomościach życzyliśmy sobie powodzenia i tyle. Germano Schweger Borovicz, pisał tylko po portugalsku. Swego czasu poważni gracze, przymierzani do nas pod kątem Euro 2012. Ale zdarza się, że wielu próbuje po polsku, co pokazuje, że tradycje w wielu domach nie gasną. Omar Senior z Hapoelu Tel-Awiw na początku gadał ze mną lakonicznie po angielsku, ale na drugi dzień dostałem od niego długą, bardzo miłą wiadomość po polsku. Okazało się, ze dał telefon dziadkowi i ten zaczął pisać rzeczy typu, że mam nazwisko jak dawny izraelski piłkarz, że dziękuje za kontakt i na końcu żebym pozdrowił Roberta Lewandowskiego w Polsce. Jak się można domyślić, raczej nie udało mi się tej prośby spełnić. Był jeszcze Ricardo Dąbrowski, który wprowadzał w Colo-Colo m. in. Arturo Vidala. To było zabawne, bo zaczął mi recytować na Instagramie Mazurka Dąbrowskiego. Abstrakcja. Gabriel Cichero, który zagrał kilkadziesiąt razy dla Wenezueli, na pytanie o Polskę, wysłał mi swój paszport (na zdjęciu wyżej).
Widzisz dziś jakichś młodych graczy polskiego pochodzenia, których warto mieć szczególnie na radarze?
Dawno temu, kiedy zerkałem na przypadek Casha, trafiłem też na fajnego gracza w Evertonie. Nazywa się Ellis Simms, ma 20 lat. Wyczytałem, że ma korzenie polsko-jamajskie. Wiadomo, że dobić się do Anglii będzie mu trudno, a to naprawdę niezły byk pod bramką. W tamtym sezonie strzelił na wypożyczeniu League One 10 bramek i teraz siada już na ławce w Premier League. Ostatnio w Royal Charleroi dobrze radzi sobie na stoperze Martin Wasinski. Jego dziadek jest Polakiem. Dwa razy został wybrany do jedenastki kolejki, ale z tego, co widziałem, gra już w belgijskiej młodzieżówce. Kapitalne wrażenie robi na mnie Ludwig Małachowski, rocznik 2005, którego matka jest Polką. Rozmawiałem z nim chwilę i stwierdził na przykład, że jego „favourite food is pączki”. Nie ma przypadku w tym, że był na testach w Juventusie. Yarek Gąsiorowski Hernanis, rocznik 2005, to lewonożny obrońca Valencii, powoływany do młodzieżówek. Podobnie jak Mattéo Wojtak w Stade Reims. W Danii mamy W Broendby mamy Vincenta Rutkowskiego Abilgaarda oraz parę ludzi, z którymi jeszcze nie zamieniłem słowa, jak Valdemar Lund Jensen z Kopenhagi.
Kilka nazwisk podesłali mi też inne osoby i tak dzięki Marcinowi Matuszewskiemu poznałem Jonasa Rouhiego, a przed kilkoma dniami Dylana Wojdyłę, który mimo wychowywania się z Meksyku, pisze normalnie po polsku. Luis Kawecki Barba był w akademii Realu (jego brat Pablo w Atletico), teraz jest w Alcorcón. Elias Ovelar Semeniuk ogrywa się w Vasco da Gama, a jego kuzyn Kevin Parzajuk był w Brescii Calcio. Tadeo Rodríguez Kasprzyk przewinął się przez III ligę hiszpańską, a w dobrych akademiach trenują Dominic Dziurdzik z Rapidu Wiedeń czy Matthias Pieklak z Genk. Czasem jednak trzeba brać poprawkę, że przynależność klubowa to nie wszystko, co widzimy po graczach, którzy przechodzą potem weryfikację w Polsce. Dobrzy mieli być też Leroy Abanda, Cesar Kaziewicz, Yves Jankowski, czy Sam Krawczyk, a z wielkich karier chyba nici.
Liczba tych nazwisk pokazuje, że PZPN dzisiaj chyba bardziej powinien zadbać o komórki skautingowe. To już nie te czasy, żeby działać po omacku i pisać słynne wiadomości typu: „chcesz grać dla Polski?”. Duże zmiany tutaj widzisz?
Wspominając tylko tę wypowiedź skierowaną do Dybali, od razu widać, jaki postęp się dokonał. Piłka nie istnieje w próżni. Świat stał się globalną wioską, ludzie się mieszają, także komórki skautingowe muszą iść z duchem czasu. Fajnym przykładem są reprezentacje U-16 czy U-17, gdzie niekiedy mamy lekko inaczej brzmiące nazwiska, widzimy też „transfery” między różnymi młodzieżówkami, jak w przypadku Daniela Krasuckiego, czy w drugą stronę Pawła Chrupałły. To już na pewno nie są czasy, gdy rodzice Sonny’ego Kittela zostali uznani przez dawny PZPN za naciągaczy. W seniorskiej piłce raczej nie było w ostatnim czasie takiego przypadku, żebyśmy przegapili jakiegoś ważnego gracza i za to należą się brawa.
Wisła Płock zorganizowała ostatnio akcję „Back to the Roots”, dając szansę graczom polskiego pochodzenia. Zdradzisz jakieś personalia?
Generalnie przyjechało lub przyleciało do nas 22 zawodników z 14 krajów świata. Aby nie ułatwiać pracy innym, zdecydowaliśmy się wtedy nie publikować nigdzie nazwisk, które do nas zawitały. Mogę jednak zdradzić, iż na ostatniej prostej wysypał się przyjazd między innymi Eugenio Bracellego, który siedział jakiś czas temu na ławce Hellasu Werona w Pucharze Włoch. Poza tym zawitał do nas ciekawy lewy obrońca z Izraela, Aviv Bitton. Jego przypadek pokazał jednak, że bardzo ważny też jest mental. Ciekawie zaprezentował się też Dante Piątek Sroka z Hiszpanii, czy Olek Mrowicki z Holandii.
Kilka dni temu ogłosiliście oficjalnie pierwszy nabytek z tego obozu.
Zgadza się. Na przestrzeni tygodnia najbardziej wyróżniło się mniej więcej pięciu zawodników, a decydująca była gra wewnętrzna. 18-letni Dominik Gedek został właśnie zgłoszony do rozgrywek i jest już pełnoprawnym członkiem drugiej drużyny Wisły. Mam nadzieję, że wykorzysta swoją szansę. Swoją drogą już wysiadając z samochodu miał na sobie koszulkę biało-czerwoną koszulkę. Jego rodzice są z Polski i wychowali go „po naszemu”. Cały obóz był świetną lekcją kultur. Jesteś w restauracji i widzisz jak przy stolikach gadają sobie ludzie z różnych bajek.
Czasem dochodziło do zabawnych sytuacji, bo Szkot, Anglik, Irlandczyk i Amerykanin siedzieli ze sobą razem, a gadali z tak różnym akcentem, że „nie szło” ich zrozumieć. W trakcie wspólnego oglądania meczów Euro mieliśmy nawet słowne potyczki między Belgami a Włochem! Fajnie, że dzięki prostej zajawce mogliśmy zorganizować takie wydarzenie i kto wie, może spełnić komuś marzenia. To dowód na to, że każdy człowiek powinien mieć jakąś pasję, aby dzięki niej oderwać się czasem od rzeczywistości.