Tyron może być topką 2021 roku w rapie. A tak się składa, że – jako jedyne medium w Polsce – mogliśmy porozmawiać z jej autorem chwilę przed premierą.
Jego sofomor to dojrzalszy, personalny, dwuczęściowy album, któremu udało się nie tylko wyrównać poziom debiutu, ale i pewnych aspektach go przeskoczyć. Z tą różnicą, że zamiast najazdu na brytyjski rząd i politycznych hipokrytów, Ty zaprasza słuchacza na słodko-gorzki trip przez jego personalne rozterki – pisaliśmy na naszych łamach przy okazji premiery Tyrona. Teraz możemy nieco pogłębić naszą wiedzę na temat najnowszego albumu slowthaia, bo… spotkaliśmy się z nim.
A konkretniej – spotkał się Kamil Szufladowicz, na kilka dni przed oficjalną premierą albumu. Na zoomowej kamerce slowthai wyglądał na najbardziej wychillowanego człowieka na świecie – siedział we fioletowym szlafroku, oparty łokciami o biurko, za jego plecami trzy zestawy keyboardów, słusznych rozmiarów głośnik Marshalla, wygodna kanapa... Okazało się, że aż tak wychillowany nie jest – nadchodząca premiera spędzała mu sen z powiek. Nadchodząca, bo rozmowa odbyła się na początku lutego.
Kamil Szufladowicz: Jak mija dzień?
slowthai: Bardzo dobrze. Obudziłem się strasznie późno, bo jak idiota całą noc sprawdzałem Bitcoina. Obserwowałem, jak liczby skaczą w górę i w dół, żeby być na bieżąco. Jak każdy.
Ale nie każdy ma premierę albumu w drodze. Ekscytacja rośnie?
To właśnie dlatego nie potrafię zasnąć, ten pieprzony album nie daje mi spać. Czuje się, jakby te dni były najdłuższymi w moim życiu. Jestem bardzo podekscytowany, mam już motyle w brzuchu. I już po prostu chcę, żeby wyszedł, stary. Jestem na to gotowy.
Przy Nothing Great About Britain było tak samo?
W zasadzie to nie wiem. Wtedy byłem po prostu szczęśliwy i pozwoliłem sprawom toczyć się we własnym tempie. W przypadku Tyrona – nie wiem czemu, ale jest zupełnie inaczej. Wydaje mi się, że od drugiej płyty ludzie oczekują sporo. Ludzie pytają: myślisz, że Tyron jest lepszy od twojego poprzedniego krążka? Odpowiadam: taaa…
Jest coś takiego, jak syndrom drugiego albumu. Myślałeś o tym, nagrywając Tyrona?
Może w niewielkim stopniu. Ale starałem się to wyeliminować z moich myśli. Chodzi o to, że na tym albumie mówię o zupełnie innych rzeczach. Trzymanie się przeszłości i próba stworzenia czegoś lepszego… po co? Robię coś kompletnie innego, jestem w zupełnie innym miejscu w swoim życiu. Skupiłem się raczej na przekazaniu moich doświadczeń, a nie spoglądaniu w przeszłość i mówieniu: wow, to będzie mój najlepszy album wszech czasów. Jako artysta zawsze dążysz do tego, żeby być lepszym. A moment, w którym myślisz sobie: o, to właśnie teraz jestem najlepszy, to moment, w którym kończy się twoja kariera. Skupiałem się na przekazie, na grze słów…
Moi sąsiedzi mnie znienawidzą - nie widzę możliwości słuchania pierwszej części Tyrona na niskiej głośności. Upewniłeś się, żeby tak było, prawda?
Tak, tak, tak! Dostałem od przyjaciół i rodziny ksywę 3Bit, bo słucham muzyki tak, że głośniki rozgrzewam do czerwoności – lecą z nich same przestery, więc w zasadzie nic nie słychać. Tak odcinam się od świata. Chciałem, żeby ludzie też tak zrobili. Żeby było mega głośno, żeby cała energia została poświęcona właśnie tym numerom. Więc odetnijcie się od świata i podkręćcie głośność tak bardzo, jak to możliwe. A kiedy następuje przejście do delikatniejszej części, z powrotem się otwórzcie. Ściszcie głośność. I usłyszycie więcej. Pierwsza część musi być głośna.
A dlaczego postanowiłeś stworzyć ten album w koncepcji dualizmu? Jego druga połowa to coś kompletnie nowego – w końcu poznaliśmy Tyrona, a nie slowthaia.
Punk zawsze we mnie będzie, nie mogę się go pozbyć. Dlatego na końcu płyty wracam do agresywnego stylu. Bez względu na wszystko, to jest część mnie, z którą muszę się pogodzić. Płyta zaczyna się od momentu, w którym wtedy byłem. Później przechodzi w moment, do którego zmierzam i co próbuję osiągnąć. Wszystko zaczęło się od chęci wyjaśnienia swoich różnych stron. Dualizm doszedł później, kiedy miksowałem ze sobą piosenki – zdałem sobie sprawę, że jeśli podzielę płytę na pół, to pokażę dwie odmienne osoby. Ludzie, którzy chcą agresywnego punka, mogą słuchać pierwszej części. Ci, którzy potrzebują delikatniejszej strony - drugiej połowy. W zależności od nastoju; słuchasz drugiej części, jeśli jesteś szczęśliwy i introspektywny, a pierwszej – jeśli chcesz poszaleć i rozwalić swoją chatę.
W 90 procentach artykułów na twój temat, wywiadów i recenzji, pojawiają się dwa wydarzenia. Pierwszym jest koncert, na którym machałeś głową Borisa Johnsona. Drugim – niesławny występ podczas gali NME Awards. Nie będę wypytywał cię o żadną z tych rzeczy, bo prawdopodobnie powiedziałeś na ten temat już wszystko, co mogłeś. Czy kiedykolwiek pomyślałeś jednak, że łatka, którą przyczepiono ci po NME, przylgnie do ciebie na zawsze?
W tamtym okresie, szczególnie dla dziennikarzy, był to dobry clickbait. Ta łatka nie jest na zawsze. Aktualnie jestem najbardziej aktywny od tamtego czasu, więc ludzie się interesują. Pytają: jak cię to ukształtowało… bla, bla, bla. Ale to nie był ostatni raz, kiedy zrobiłem coś szalonego. Jestem człowiekiem, więc będę popełniał błędy, albo robił coś tylko po to, żeby udowodnić swoją rację. Nie sądzę, że będzie to za mną chodziło do końca życia. Ludzie może i będą tego chcieli, ale stary, to jest właśnie ignorancja. Jeśli nie potrafisz patrzeć z szerszej perspektywy - to wszystko nie jest dla ciebie.
W tamtym momencie było o tym bardzo głośno. Twitter płonął pod twoim hashtagiem. Odnosiłeś się do sprawy w swojej muzyce co najmniej dwa razy: w Enemy, a teraz – w CANCELLED. Jaka historia stoi za tym numerem? Słyszałem coś o grzybkach…
Taaak, tripowałem na grzybach, po czym spotkałem się z A$AP Rocky’m i Skeptą. Byliśmy w kilka osób i chillowaliśmy, ale… złapałem bad tripa. Miałem wtedy trudny okres, nie wiedziałem, komu ufać, nie wiedziałem, co czuć. Wtedy Skepta powiedział: Yo, ten moment cię nie definiuje. Złapał mnie za kark i mówił: stary, to nie jesteś ty. To przywróciło moją pewność siebie. Wystarczyło dać mi miłość, czas i energię. Wszyscy, którzy wtedy ze mną byli, pokazali, że zależy im na mnie. I wtedy zrobiliśmy tę piosenkę. To numer, który jest takim: pierdolcie się. Bo kiedy twoje imię pojawia się na ustach ludzi tak często, a wiesz, że nie jesteś takim, jak cię malują, to zaczynasz w siebie wątpić. Zaczynasz czuć wstręt.
Wiesz, pracuję ciężko, żeby stawać się coraz lepszym i mieć taki sam wpływ na ludzi dookoła siebie. A wystarczy jeden błąd i od razu wszystko znika. Muzyka jest jedyną rzeczą, którą prawdziwie kocham, jedyną, z którą czuję prawdziwą więź. Jednocześnie jest jedynym sposobem, w jaki mogę wyrazić, jak się czuję. To uczucie, gdy ludzie próbują ci to zabrać, sprawia, że stajesz się bezbronny, a jednocześnie wkurzony. Bo skoro podejmuję kroki, by stać się lepszym człowiekiem, to jak inni mogą mi tłumaczyć, jaki jest sens moich działań? Nie rozumieją mnie lepiej, niż internet. I po tym wszystkim, jedyne co ci zostało, to… pierdolcie się. Pierdolić to! Nie jesteście w stanie kontrolować mojego przeznaczenia, moje gwiazdy są niezależne. Jest nade mną wyższa siła i cel, mam swój cel, stary. A kiedy masz cel, nikt nie może ci go odebrać.
Jesteś świadomy tego celu? To długa droga, żeby go znaleźć?
Długa, ale poniekąd jestem świadomy. Jestem tu, żeby zmieniać rzeczy i zmieniać perspektywę ludzi. Moja podróż to mój cel. Trochę to rozumiem, ale wciąż staram się zrozumieć bardziej.
Jest jeszcze inna piosenka, której historię chciałem poznać. To Terms z Dominicem Fike’em i Denzelem Currym. Wspominałeś, że nagrałeś ją po jakiejś imprezie.
Taaak, upijaliśmy się wtedy. Byłem z Deb Never, która też jest na albumie. Byliśmy na imprezie zorganizowanej przez jej wytwórnię – wtedy występowała. To była typowa rzecz dla przemysłu, ale… w Stanach. Bywałem na takich imprezach w Wielkiej Brytanii, ale nigdy w USA. I pomimo wielu podobieństw, jest też sporo różnic. Ta była dużo większa. W zasadzie to był mini festiwal. Był tam Rich Brian, wszyscy ci ludzie… to było szalone. Nawaliliśmy się, a był tam Dominic, który także występował. Podszedłem do niego i powiedziałem: yo, musimy coś razem zrobić. Szczerze, nie sądziłem, że to się wydarzy. Następnego dnia obudziłem się i pomyślałem: o stary, jestem zniszczony. Poszedłem do Kenny’ego [Kenny Beats – przyp. red.], i nagle zjawił się Dom: yo, jestem! A ja na to: co, do cholery? Nie sądziłem, że przyjdziesz! Denzel przyszedł chwilę później i… po prostu nagraliśmy numer.
W jednym z wywiadów powiedziałeś też, że nie zapraszasz na swoje płyty ludzi, których dobrze nie znasz. To prawda?
Tak.
Czyli wszystkich ludzi, którzy pojawili się na albumie, możesz nazwać swoimi znajomymi?
Rodziną. To ludzie, którzy mogliby być ze mną do końca życia nawet wtedy, gdybym nie robił muzyki. Tylko to właśnie muzyka przyciąga mnie do nich. Artyści tak mają. Często jest tak, że jak jesteś z ludźmi, to czujesz, jakbyś nie pasował. Albo jakby cię nie rozumieli. A dzięki muzyce potrafimy się dogadać. Ci, którzy pojawili się na moim albumie, to ludzie, z którymi przed robieniem muzyki miewałem niekończące się rozmowy. Bujaliśmy się razem jak przyjaciele. Dopiero potem robimy razem numery. To nie było tak, że spotkałem ich i od razu powiedziałem: lećmy do studia! Nawet gdybyśmy poszli do studia, to prawdopodobnie na pierwszych dwóch spotkaniach nic byśmy nie stworzyli. Kiedy zaczynałem, sądziłem, że robieniu muzyki trzeba poświęcać każdą sekundę. Ale dzięki jej tworzeniu nauczyłem się, że samo myślenie o muzyce… nie tworzy muzyki. To właśnie wszystko dookoła sprawia, że piosenka powstaje. Musisz być prawdziwy, otwarty i szczery. Rozmawiać o tym, co dzieje się w waszych życiach. Dlatego każdego, kto jest na tym projekcie, mam albo za bardzo bliskiego przyjaciela, albo za rodzinę.
Czyli musisz czuć się dobrze z innymi ludźmi w studio, żeby stworzyć dobrą muzykę?
Tak. W zasadzie kiedy czujesz się dobrze, to pomaga ci to we wszystkim. Bo jeśli jesteś przesiąknięty nerwowością, to nigdy nie zrobisz czegoś na tyle dobrze, na ile potrafisz. Myślisz wtedy o zbyt wielu innych rzeczach. O muzyce nie trzeba aż tyle myśleć. Im więcej o niej myślisz, tym bardziej gówniana się staje. Ale im mniej o niej myślisz i pozwalasz jej wypływać naturalnie, to wszystko jest na swoim miejscu. To dlatego mówią, że pisanie pierwszego albumu trwa całe życie, a pisanie drugiego – zaledwie kilka lat. Ale kiedy w kilka lat przeszedłeś więcej, niż w całym twoim życiu, to doświadczasz zdecydowanie więcej, niż za pierwszym razem. Trzeba wszystko obserwować i przyjmować do siebie, a kiedy piszesz piosenkę… pozwolić temu uciec. Z różnych powodów – bo jesteś świadomy, albo coś wyższego cię opanowało. Kiedy z tym walczysz, to nic z tego nie wychodzi. Siedzisz tak i myślisz: och, powinienem napisać piosenkę o… paście do zębów! Wiesz, o co chodzi. Niezbyt to kreatywne.
W innym wywiadzie powiedziałeś z kolei, że już jesteś w trakcie tworzenia kolejnego albumu. Chciałeś zaprosić Billie Eilish, Rosalię i Sade. Czy to znaczy, że już się przyjaźnicie?
Nie, jeszcze nie. Poznałem Rosalię i z nią rozmawiałem. W tych czasach trudno jest poznawać ludzi – nawet przez internet. Kiedy tylko będę znów wolny, będę mógł zacząć budować relacje i działać w tym kierunku. Ale może to nie będą akurat one. Rozmawiałem już z Sade i będę rozmawiał z Billie. Gadałem już z bratem Billie, ale… z nim będę pracował tak czy inaczej.
Ty i Finneas to dobre połączenie.
Tak, to geniusz. Jest strasznie uzdolniony. Bardzo go szanuję. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Popraw mnie, jeśli się mylę, ale jesteście właśnie w środku kolejnego lockdownu?
Tak.
Pisałeś i nagrywałeś Tyrona podczas pandemii. Jak to wpłynęło na twój album? Rapujesz o Narodowej Służbie Zdrowia (NHS). Dotarłeś do momentu, w którym zdecydowałeś, by się otworzyć, pokazać prawdziwego siebie. Czy wydarzyłoby się to, gdyby nie pandemia i lockdown?
Wydaje mi się, że miejsce, w którym byłem przed lockdownem, i tak mnie do tego prowadziło. Przez izolację poczułem większą presję, żeby podzielić się swoimi doświadczeniami, bo dotyczyło to zdrowia psychicznego wszystkich innych. Pandemia na pewno się temu przysłużyła, ale i tak musiałem to z siebie wyrzucić. Czy byłby z tego wtedy album? Pewnie nie, ale ja, podobnie jak ludzie, musiałem się tego wszystkiego wyzbyć. Wszystko rozbija się o izolację. Kiedy jesteś sam, musisz się borykać z samym sobą. Musisz sobie poradzić z demonami w twojej głowie, wszystkimi uczuciami i rzeczami, które prowadzą cię w negatywne miejsca. Bycie zamkniętym i spędzanie sporo czasu w swojej głowie… to musiało w końcu wyjść.