Słynna latynoska pobożność, którą trudno zrozumieć. Do kogo modlą się przestępcy i piłkarze?

Zobacz również:Wrogie przejęcie i nowy wymiar rywalizacji. Po 15 latach z Nike Neymar został twarzą Pumy
Neymar-605516150.jpg
Fot. Stuart Franklin - FIFA/FIFA via Getty Images

Od Tijuany po Patagonię nie ma miasteczka w Ameryce Łacińskiej, w którym zabrakłoby boiska piłkarskiego oraz kościoła. Zdaniem wybitnego pisarza Eduardo Galeano, futbol na tym kontynencie to wielka, pogańska msza, ale zarazem stanowi jedyną religię pozbawioną ateistów. To będzie słowo o specyficznej nabożności Latynosów.

Najbardziej znana płatna zabójczyni w literaturze Rosario Tijeras stała się pewnym symbolem tego zjawiska. Moczyła naboje w wodzie święconej, a przed wyjściem na misję morderstwa odmawiała modlitwę do Sędziego Sprawiedliwego. „Jeśli oczy mają, niech mnie nie dojrzą, jeśli ręce mają, niech mnie nie dosięgną, jeśli stopy mają, niech mnie nie dogonią, nie pozwól, by mnie zaszli od tylu, nie pozwól, by moja śmierć była nagła, nie pozwól, by moja krew się rozlała, Ty, który wiesz wszystko, znasz moje grzechy, ale i moją wiarę, nie opuszczaj mnie. Amen”.

W naszej kulturze to może być trudne do wyobrażenia, ale w Ameryce Łacińskiej istnieje motyw przestępcy (we wspomnianym przypadku płatnego mordercy) powierzającego swoją pracę niebiosom. Ten obraz sicario powiela się w wielu dziełach: znak krzyża, modlitwa o opatrzność, odwołanie do Najświętszej Dziewicy, po czym zabójstwo z zimną krwią. Zbrodniarze również się modlą. I to do tych samych bóstw.

To osobliwość wynikająca z pewnego rozgałęzienia wiary nazywana „religijnością popularną”. Ich figurki świętych są podobne, lecz widzą je zupełnie inaczej. To zawsze był kontynent gigantycznych kontrastów. Przeszywającego się bogactwa i skrajnej biedy. Na podobnej kanwie rozdzielało się również myślenie o wierze. Czymś innym jest religia ludu, miasteczek, ubogich, a czymś innym ta wyznawana przez elity, wyższą lub średnią klasę społeczną. Czasem najbardziej uciemiężeni stawiają się w opozycji do hierarchii kościelnej i prawd, które nie trafiają do tych w najtrudniejszej sytuacji.

1543003106455-Captura-de-pantalla-2018-11-23-a-las-25727-p-m.jpeg
Figurka Jesúsa Malverde – meksykańskiego bohatera ludowego zwanego aniołem biednych i otoczonego kultem przez świat przestępczy.

Każdy w coś wierzy. Symbolika, religia i przesądy zawsze były tłem wydarzeń kontynentu, a już szczególnie dotykały życia w podziemiu. Tych skrętów wiary jest mnóstwo. Istnieją bóstwa nazywane „świętymi kryminalistów”. Do nich zwracają się o pomoc ci, którzy zaraz zajmą się transportem narkotyków, kradzieżą czy zabijaniem. Tak wyjaśnia to dyrektor Kolumbijskiego Instytutu Antropologii i Historii Fabián Sanabria: „Bóg albo Maryja funkcjonują jako pewien substytut fetyszu, talizmanu, opieki, aby przestępca nie zawiódł w morderczym teście i udowodnił sobie, że jest zdolny do zabijania. W jego przypadku ten czyn nie staje się tak istotny jak u normalnego człowieka”.

Przecież Pablo Escobar latami uciekał przed rządem, a opiekę i sukcesy swoich działań zawierzał Dzieciątku Jezus oraz Maryi Wspomożycielce. Widzimy to u wielu znanych zbrodniarzy: tatuaże z wizerunkiem Matki Boskiej, różańce, naszyjniki, obrazki świętych. Wielu z religii katolickiej, wielu ozłoconych na swoje potrzeby. Bywa, że w gangach do miana świętych urastają ich założyciele albo poświęceni w tragicznych wydarzeniach. Nadal najpopularniejszym motywem pozostaje Santa Muerte, czyli Święta Śmierć, której kult został zakazany przez Watykan. Wyznawany od meksykańskich karteli po kolumbijskich sicarios. Ci, którzy jednak boją się papieskiego potępienia, zostają w bezpiecznej wersji przy Obrazie Matki Boskiej z Guadalupe.

fotka.jpeg
Wizerunki Świętej Śmierci. Bóstwo szczególnie popularne w meksykańsko-amerykańskim ludowym katolicyzmie

Ten związek przestępczości z religią powiązany jest przez swego rodzaju potrzebę ochrony, poczucia opieki w obliczu życia i śmierci. Tam mocno rozmywa się odbiór dobra i zła. Wiele takich osób sprowadza swoją działalność do roli Robin Hooda – kradnącego rządowi, aby oddać biednym, o których nikt nie pamięta. Traktuje to jako formę szukania sprawiedliwości, utożsamia rządzących z największym łajdactwem. Tak jak Jesus Malverde – dziś postać czczona i mająca swoje ołtarzyki, dawniej podobno bandyta z Sinaloi okradający zamożne rodziny około sto lat temu.

Święty Juda Tadeusz, od spraw trudnych i beznadziejnych, wysłuchuje wielu modlitw o interesy kolumbijskich handlarzy, a w Meksyku jego święto stało się pretekstem do pielgrzymek z używkami i reggaetonem dla trudnej młodzieży. Jeśli brakuje ci pieniędzy, zapalisz marihuanę nad grobem Julio Garavito w Bogocie, by nigdy nie brakowało ci „małych zleceń”. To popularne miejsce wśród prostytutek. Cały kontynent wypełniony jest różnymi kultami w zależności od kraju. Motywy kościoła katolickiego wymieszały się z lokalną deifikacją. Kościół ma z tym problem, choć akurat wywodzący się stamtąd papież Franciszek potrafi obracać się w specyfice tych realiów z pewnym zrozumieniem.

ŁĄCZY ICH DEWOCJA

Temat przestępców nie ma związku ze sportowcami. Bardziej chodziło, by na wstępie zaprezentować jeden z ciekawszych odłamów tamtejszej religijności i pokazać, jak Latynosi są mocno związani z wierzeniami w jakimkolwiek wymiarze. Gdzie indziej zobaczylibyśmy ludzi odbijających piłkę od trumny jako ostatni gol, ostatnie życzenie zmarłego przyjaciela. To tam też futbol nabrał wymiaru sakralnego, a Diego Maradona wisi na ścianach starszych ludzi obok Papieża Franciszka. Święty za życia, mimo że grzesznik, a przy tym ekshibicjonista. Trzeba poczuć tamtejszą społeczność, wgłębić się w korzenie, by spróbować zrozumieć takie działania. Sam usłyszałem kiedyś od Argentyńczyka, niby w żartach: „Zobacz, jaki to wyjątkowy kraj. Mamy nie tylko papieża, ale nawet boga”. W zamyśle Maradonę, który zresztą ma swój oficjalny kościół. Pewnie ze zmniejszającą się liczbą wiernych, ale jednak.

Oni częściej niż inni nadają wszystkiemu metafizycznego wymiaru. „W czym futbol przypomina wiarę w Boga? W dewocji, jakiej oddaje się wielu wierzących i w nieufności, jaką są darzeni przez wielu intelektualistów” – pisał urugwajski dziennikarz Eduardo Galeano, jeden z najpiękniej opowiadających o piłce. Dalej tłumaczył, że oba sprowadzają się do duchowej potrzeby zjednoczenia i uniknięcia codziennych problemów. Stanowią sposób na sprawy osobiste i rodzinne, ale dają także przynależność do grupy, braterstwo oparte na tej samej miłości, wspólne ideały czy rozumienie świata. Łączy ich zwykle to samo wychowanie, region lub kraj.

Punktem wyjścia do powstania tekstu miała być hipokryzja wypominana wielu piłkarzom z tamtego rejonu świata. Wkładanie ludzi zupełnie innych kultur w ramy religijności znanej w naszej szerokości geograficznej. Najczęściej słyszy się, że ktoś emanuje swoją wiarą, a później zostaje oskarżony o najróżniejsze przewinienia: gwałt, przekręty finansowe, unikanie podatków, nielegalne interesy, posiadanie broni, używki, niewierność. Absolutnie nie będzie chodziło tu o bronienie ani rozliczanie nikogo. Bardziej ukazanie różnorodności i siły wiary w Ameryce Łacińskiej, zademonstrowanie jej różnych, niespotykanych u nas wymiarów.

Przekonaliśmy się przez lata, że religia i szerzenie jej stały się nieodłącznym elementem sportu. Modlitwy przed meczami, celebracje po bramkach, gesty, których nie da się ukryć, mimo że światowe władze dążą do braku podobnych manifestacji. Pewne postacie nigdy na to nie przystaną. Zadeklarowany ewangelista David Luiz w 2015 roku opowiadał publicznie o deklaracji czystości do ślubu. Gdy Fernando Torres miał niefortunną passę strzelecką, złapał go za głowę i modlił się o skuteczność, a Hiszpan skończył wieczór z dubletem. Taki Chicharito zwykle klęka i modli się w kole środkowym. Zagorzały katolik prosi o zdrowie dla kolegów z drużyny i rywali oraz uczciwość. Zawsze kieruje swoje prośby do Dziewicy z Guadalupe. Edinson Cavani też unosi palce w kierunku nieba, a na nodze ma tatuaż Chrystusa. Kiedy szuka mieszkania w nowym miejscu, sprawdza, jak daleko będzie do kościoła. Tam w ostatnich miesiącach regularnie spotykał Keylora Navasa. Każdy z innego kraju, z innymi przyzwyczajeniami, lecz z łączącym ich punktem wspólnym.

Pamiętamy Kakę, który po wygranej Lidze Mistrzów nosił koszulkę „należę do Jezusa”. W wywiadach nie raz cytował Biblię, zawdzięcza taką nabożność wydarzeniom z dzieciństwa, gdy został uratowany po groźnym wypadku, bo poważnie zagrażał mu paraliż. Radamel Falcao przewodzi chrześcijańskiej grupie młodzieżowej, a żonę poznał w kościele podczas oazy. On również nosi słynne hasło na koszulce: „Z Jezusem nigdy nie będziesz sam”. Thiago Silva wyznał, że żyje tylko dzięki dziadkowi, który zapobiegł wykonaniu aborcji przez córkę. Później jako 14-latek cierpiał na gruźlicę, ale wyszedł z tego. Wtedy najbardziej zbliżył się do chrześcijaństwa. Wdzięczność za opiekę oraz poradzenie sobie z sytuacjami skazywanymi na porażkę są istotnym katalizatorem ich wiary.

oie2711579aNTMVch3.jpg

W końcu przypadek Neymara, który tak jak większość Brazylijczyków wyznaje chrześcijaństwo. Przed prawie każdym meczem wrzuca na Instagrama: „Niech Bóg nas błogosławi i chroni”. 10 procent swojej pensji przekazuje na kościół w Kraju Kawy. Po wygraniu Ligi Mistrzów czy igrzysk olimpijskich paradował w opasce „100% Jezus”, mimo że groziły mu wtedy za to najróżniejsze napomnienia finansowe. Bywał już karany za nadmierne okazywanie wiary, lecz mógłby płacić za to w nieskończoność. Kiedyś zasłynął ze słów: „Tak długo, jak mam 1% szansy, będę miał 99% wiary”. To pewnie najgłośniejszy przypadek gracza, którego wizerunek został mocno ochłodzony w ostatnich latach, lecz wszyscy bliscy podkreślają, jak dobrym, wrażliwym i szczerym człowiekiem jest. Wystarczy wspomnieć słynną konferencję z selekcjonerem Tite, gdy stawał w jego obronie.

Wspomnieni zawodnicy najbardziej afiszują swoją religijność oraz przywiązanie do wiary. Podkreślają je na każdym kroku – od mediów społecznościowych po wypowiedzi pomeczowe – co niejako pokazuje, że piłki i wyznania nie można rozdzielić. Nikt nie będzie w stanie zabronić im się modlić.

BOGOWIE BOISKA

Finalnie nabożność mocno zakradła się na stadiony piłkarskie i stała się elementem narracji o futbolu. Ta południowoamerykańska jest również odpowiedzią, dlaczego to na tamtejszych obiektach panuje taki niepowtarzalny klimat. I dlaczego kibice Boca Juniors są uznawani za najbardziej fanatycznych, a Maracana stała się świątynią tej dyscypliny.

Profesor uniwersytecki César Giraldo widzi to następująco: „Religia i piłka nożna dzielą wiele wspólnych rzeczy. Wychodząc od fanatyzmu, szaleństwa, które atakuje kibiców oraz wierzących, prowadząc do irracjonalnych czynów. Łatwo się w tym zatracić. W futbolu jest ta metafizyczna część religii, a mianowicie kiedy wygrywasz lub przegrywasz, kibice łączą się w czymś, czego nie można normalnie poczuć. To jak zbiorowa ekstaza, którą wierni odczuwają w każdym kulcie”.

Z jakiegoś powodu Galeano opisał piłkę nożną jako „jedyną religię, która nie ma ateistów”. Piłkarze zostają bohaterami, odkupicielami, stadiony świątyniami, wszystko opiera się na wierze, nadziei, pasji. Od Tijuany po Patagonię futbol i religia są najmocniej docierającymi do społeczeństwa bodźcami.

Moglibyśmy przemierzać kontynent i wewnątrz jednej religii obserwować zupełnie różne zachowania czy inaczej zaakceptowane standardy. Mieszanka lokalnych bóstw, wierzeń niewolników z Afryki i katolickiej indoktrynacji wieki temu doprowadziły do potężnego rozgałęzienia wiary. Duchowość mocno naznacza tamte rejony, w końcu kiedy Portugalczycy po raz pierwszy postawili nogę w Brazylii, od razu odprawili mszę, mimo że jeszcze nie mieli pojęcia, na jakiej nieznanej ziemi się znajdują.

Fifa World Cup Final
Fot. Mark Leech

Od zawsze to Brazylijczycy kojarzą się z najlepszą zabawą, radością z życia i akcentowaniem swojej wiary. Kiedy Ronaldo (ten prawdziwy) wyjeżdżał na mundial w 2002 roku, zawierzył swoje zdrowie w katedrze Matki Boskiej z Aparecidy, patronki Brazylii. Zoperowany zapalił świecę i obiecał wrócić, jeśli kolano wytrzyma. Spacerując do potężnego miejsca kultu, na pobliskich straganach natykał się na swój wizerunek do kupienia. Sam był oprawiony w ramkę jak inni święci. Wrócił tam później jako mistrz świata oraz król strzelców, zostawił koszulkę i piłkę w ramach „wdzięczności za łaskę otrzymaną od Matki Bożej z Aparecidy”. Wyobrażacie sobie Roberta Lewandowskiego czyniącego tak w polskim kościele? Tam Ronaldo wywołał zachwyt, jakby przynajmniej przychodził do swojego fana.

Łączenie tych światów działało na wyobraźnię ludzi. Gdy Didí, wynalazca spadającego liścia, obiecał w kościele, że pójdzie spacerem do domu z Maracany, jeśli jego Botafogo wygra mistrzostwa Rio de Janeiro, nie mógł liczyć na samotność. Prawie 10 kilometrów pielgrzymki pokonało z nim pięć tysięcy fanów, co niespodziewanie przerodziło się w największy religijny przemarsz w okolicy.

Później dochodziło do takich sytuacji jak MKOl składający skargę przeciwko Neymarowi na igrzyskach w Rio czy federacja nakładająca grzywnę na brazylijską reprezentację za wspólne klęczenie i modlenie się po wygraniu Pucharu Konfederacji w RPA ponad dekadę temu. Tej natury nie mogły powstrzymać regulaminy.

PRZESĄDY, JAK IDZIE, TO NIE ZMIENIAMY

Wreszcie dochodzimy do najbardziej irracjonalnej krainy przesądów, które Latynosi wręcz uwielbiają. W Argentynie w okolicach Río de la Plata nazywają to kabałą. Dopóki twoja drużyna wygrywa, kibic będzie przychodził na stadion w tym samym zimowym płaszczu, nawet jeśli jest pełnia lata i ponad 30 stopni. Zwykle sprowadza się to do rytuałów: to samo śniadane, ten sam bar z piwem przed meczem czy użycie tego samego pisuaru na stadionie. Skoro idzie, to się nie zmienia. Każdy ma swoje rzeczy.

Jedna z najsłynniejszych powieści fikcyjnych „19 grudnia 1971 roku” napisana przez Roberto Fontanarrosę opowiada absurdalną historię porwania starego Casale przez kibiców Rosario Central. Staruszek jeszcze nigdy nie widział, jak jego drużyna przegrywa clásico rosarino, czyli derby z Newell's Old Boys. Kibice namawiali go na wspólny wyjazd na decydujące spotkanie do Buenos Aires, lecz on z powodu choroby serca od dwóch lat nie uczestniczył w meczach. W takim razie zaplanowali porwanie. To podsycona humorem historia podróży na stadion, gdzie w końcu Casale zasiada na trybunach, ale umiera z powodu zatrzymania akcji serca po golu jego drużyny na 1:0. Talizman jednak zadziałał. Ten styl opowieści mocno trafił do ludzi, którzy świadomi byli swoich dziwactw, byle tylko zadbać o sukces ukochanego zespołu.

A woman wearing protective mask passes next to a closed shop
Fot. Carlo Hermann/KONTROLAB/LightRocket via Getty Images

Takich zabobonów jest pełno. Również wśród trenerów, czego najlepszym przykładem współcześnie jest Diego Simeone. Są trenerzy, którzy z przesądów uczynili sztukę jak Carlos Bilardo rzucający sól na podłogę szatni oraz ławkę trenerską. Pewnego razu w szatni José Luis Brown odebrał telefon, lecz po drugiej stronie nikt się nie odezwał. Wściekły rozłączył się, krzycząc: „Wypie... do tej dziwki, które cię urodziła”. Tego dnia Argentyna wygrała przekonująco. Uwierzycie, że Bilardo zmusił człowieka z federacji, by dzwonił do Browna przed każdym meczem, a ten skrępowany musiał powtarzać tę wiązankę przekleństw. Dla Bilardo to był znak szczęścia. O tym można by napisać książkę, zresztą Diego Maradona jako trener zaczął od sprowadzenia kapłana do poświęcenia stadionu i obiektów treningowych, a później zakazał używania zarejestrowanych już numerów 13 i 17, bo miały przynosić pecha. Guślarstwo argentyńskich trenerów w najczystszej postaci.

Tam obrzędy pogańskie z religijnymi zdążyły się już dawno wymieszać. Interpretacji wiary na różne sposoby nie zdołamy zliczyć. Bogowie są dla wszystkich w różnych postaciach – biednych, bogatych, grzeszących, pokutujących, zabijanych i zabijających. Ameryka Łacińska jest przepełniona duchowym bogactwem i nasycona wierzeniami, lecz trzeba wgłębić się w tę specyfikę, zanim przyłożymy skalę oceny z innej rzeczywistości. Nawet papież Franciszek uczy się i bada intensywnie obrządki z różnych części kontynentu. Pamięta jednak, że gdy gra jego ukochane San Lorenzo, dzień musi wyglądać identycznie jak w zeszłą sobotę, gdy ostatnio zdobyli trzy punkty.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.