Słyszeliśmy już Midasa Frostiego Rege. To jeden z najlepszych albumów tego roku!

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
modziraperzy.png

Jeśli dzięki temu wydawnictwu warszawiak nie stanie się dużo bardziej popularny niż dotychczas, to powiemy wprost – z polskim słuchaczem jest jakiś problem.

To oficjalne: mało jest w rodzimym rapie tak lubianych przez nas graczy jak Frosti, o czym wspominaliśmy wam niejednokrotnie w tekstach na naszej stronie. Kiedy więc kilka tygodni temu dostaliśmy tajny odsłuch jego nowego krążka, od razu zaczęliśmy go katować, by móc napisać ten tekst.

Potraktujcie go jako przetarcie przed premierą, która odbędzie się 15 listopada. My już jesteśmy pewni, że Midas nie zawiedzie waszych oczekiwań. Ale, ale - w czwartek, 14 listopada, w newonce.bar odbędzie się pre-listening party Midasa! Wbijajcie od godziny 22, tu znajdziecie wszystko na temat tego eventu.

1
Pełna powaga

Na pewno macie jeszcze w pamięci wspólny materiał Frostmena z Holakiem. Tam warszawski raper pozwalał sobie na testowanie słuchaczy choćby takimi wstawkami jak spontaniczny, kacowy storytelling o wyjeździe do Łodzi, by wszamać ramen. Tu nie uświadczycie takich wrzutek – mamy bowiem do czynienia z najpoważniejszym krążkiem gospodarza w dotychczasowej karierze.

Midas jest sumienną, rozpisaną na czternaście kawałków opowieścią o dążeniu Frostiego do wyczekiwanego sukcesu w rapgrze. Nie ma w niej miejsca na żarty i uśmiechy, mało jest także refleksji natury ogólnej, które rozwadniałyby zagęszczony do granic możliwości podstawowy motyw. Już Intro jest osobistym rozliczeniem się z raperską przeszłością i szybkim życiem, a im dalej w płytę, tym więcej słodko-gorzkich diagnoz na temat obecnego stanu rzeczy.

W zasadzie tylko w Skicie i Jaskiniowcu warszawiak zbacza wyraźniej z obranego kursu, idąc w nationalgeographicvibes. W pierwszym tracku przedstawia traktat o wyższości zwierząt nad ludźmi, a w drugim dopala jeszcze swoją teorię dzięki zaprezentowaniu poglądu na rozwój ludzkości od (co jasne) jaskini i prymitywnych narzędzi aż po okopy i zaawansowaną broń.

Nie ma wątpliwości: tak bardzo skierowane do wewnątrz (ale nieirytujące na dłuższą metę) wydawnictwo można nagrać tylko raz.

2
Mainstreamowy chaos na ulicach

Jeśli do tej pory muzyczny wzorzec Frostiego w swych różnych mutacjach wam siadał, to z Midasem również nie powinniście mieć najmniejszego problemu. Rewolucji nie ma, jest za to znane już z Young Midasa dopracowywanie formuły, w której uliczny sznyt musi nieprzypałowo i na własnych zasadach przeciąć się z brzmieniem znanym z najgłówniejszego nurtu.

Ostatecznie wyszła z tego warstwa muzyczna, dla którego wspólnym mianownikiem jest od początku do końca około-trapowy rodowód, zawierający w sobie nie szczyptę, lecz całą garść chaosu. Mówiąc bardziej wprost: to jeden z tych albumów, które mogłyby mieć nalepkę pochwała rozpierdolu. Nie ma w tym zresztą nawet cienia zgryźliwego panczlajnu – mieszanina cykaczy, mniej lub bardziej czytelnych blipów, dęciaków i skrzypiec, do której dokłada się krótkie przeszkadzaje w tle funkcjonuje bez zarzutu. Prawdziwymi highlightami są tytułowy track, rozwijający się spokojnie, oraz SP ZOO 4, czyli najbardziej przestrzenny podkład, wzbogacowy skreczami i cutami z Hemp Gru.

3
Beast mode

W ostatnim czasie sporo zamieszania robiły freestyle, które pojawiały się choćby w niuansowym radiu. To właśnie po nich (zebranych zresztą na dodatkowym krążku) można było stwierdzić, że reprezentant stolicy być może wchodzi w swój najlepszy majkowo czas.

Odsłuch całości potwierdza te przypuszczenia. Wiadomo, definicja dobrego MC nowych czasów aktualizowała się w tej dekadzie z każdym kolejnym rokiem, ale album, o którym piszemy, hołduje staremu porządkowi rzeczy. Owszem, jest tu sporo partii śpiewanych (jak choćby we wspomnianym SP ZOO 4), lecz clue pozostają czyste raperskie skille, niewspomagane praktycznie niczym poza zaakceptowanymi pomysłami znanymi już z obrębu samego gatunku. Gdyby trzeba było jakoś określić flow Frostiego w odniesieniu do szeroko rozumianego pokolenia, to warto byłoby postawić na: ciężki walec na parkingu pełnym prototypowych hulajnóg elektrycznych. W wokalu czuć maniacką wręcz żądzę wygranej oraz tony niewyuczonej i niewykalkulowanej charyzmy, która staje się ostatnio towarem deficytowym. Tak się zostaje mocarzem, serio.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.