Trudno uwierzyć, że minęło już dwadzieścia jeden lat od przełomowego debiutu WWO.
Chyba nikomu w tym czasie nie udało się tak celnie złapać swoistego rozłamu, w jakim żyła z jednej strony wciąż szara i niebezpieczna, a z drugiej - pełna optymizmu i bez załamywania rąk wyglądająca przyszłości, powoli zyskująca stabilizację wolna Polska. Na żadnej innej płycie jej nadzieje nie znajdowały tak nośnych hymnów, jak Jeszcze będzie czas, a paranoje przełomu milleniów równie dobitnych odwzorowań, jak singlowe Obejrzyj sobie wiadomości - pisaliśmy o tym krążku w zestawieniu 50 najważniejszych albumów w historii polskiego rapu. Po premierze wznowienia udało nam się złapać Sokoła i Jędkera, by porozmawiać z nimi o tym, jak kolejne generacje odkrywają ich debiut. I nie tylko. To must-read, bo wspólny wywiad tej dwójki nie zdarza się codziennie.
Rozmowę na dwudziestolecie Masz i pomyśl wypada przekornie zacząć nie od 6 września 2000 roku, a dwanaście miesięcy wcześniej, kiedy ukazał się Chleb powszedni, okrzyknięty z miejsca jednym z kamieni węgielnych sceny. Dlaczego wówczas niejako zamknięta została historia ZIP Składu?
Jędker: Przecież to nieprawda, że została zamknięta.
Sokół: Nie została. ZIP Skład pojawiał się jeszcze na wielu płytach i istnieje do dziś. Logo ZIP Składu znajdowało się na wszystkich naszych projektach, solowych i tych w mniejszych składach; my po prostu nie nagraliśmy nigdy więcej płyty. Ale ZIP Skład nigdy nie był zespołem. Poznaliśmy się jako ekipa, która razem robiła różne rzeczy, nie tylko rap. Do dzisiaj jestem częścią tej ekipy.
Sokół, czemu nie podjąłeś się wtedy nagrywania samodzielnego debiutu, tylko powstało WWO?
Sokół: Nie wiem czemu miałbym nagrywać samodzielny album? Długo nie miałem ochoty rozwijać solowej kariery, nawet wszystkie solowe kawałki podpisywałem WWO. Lubię pracować z kimś. Te lata współpracy z Jędkerem i Deszczem były na tamte czasy zajebiste. Weszliśmy razem na absolutny top w Polsce, mieliśmy najwyższe stawki za rapowe koncerty, przecieraliśmy szlaki w profesjonalnej współpracy z dużymi markami, jako pierwsi ze sceny hip-hopowej graliśmy trasę z projekcją wizualną, jako jedni z pierwszych mieliśmy profesjonalny management bookingowy... Byliśmy liderami. I to pod wieloma względami. Wpłynęliśmy na profesjonalizację całej sceny, nie mówiąc o progresywnych jak na tamte czasy teledyskach, czy okupowaniu czołówek list przebojów, więc to chyba była dobra decyzja, że powstało WWO. Założenie przez Jędkera Monopolu wpłynęło nagle negatywnie na wizerunek WWO, zarzucano mu hipokryzję, przez co okres naszej prosperity bywał później chętnie pomijany zwłaszcza przez inne, mniej znaczące w tamtym czasie ekipy, ale nie da się opowiadać historii polskiego rapu bez opowiadania o WWO; dziś nikt nawet nie próbuje tego podważać. Ja świetnie wspominam te czasy, chociaż potem nasze drogi z Jędkerem się rozeszły.
Do legendy przeszła wasza burzliwa relacja z BMG Poland. Przecieraliście szlaki w relacjach z dużym wydawnictwem, ale - na zupełnie pionierskich zasadach – narodziło się wtedy także Prosto. Przybliżycie kulisy biznesowe tamtego okresu oraz tło późniejszego konfliktu z wytwórnią?
Sokół: Najpierw byliśmy bardzo szczęśliwi z powodu podpisania umowy z BMG. Zwłaszcza, że na tle innych kontraktów na scenie, nasz był w miarę korzystny i dawał nam względną swobodę finansową. Ale generalnie okazało się, że to nie było to, czego oczekiwaliśmy. Niby wynegocjowaliśmy w kontrakcie wiele rzeczy, o których inni wtedy mogli pomarzyć: winyle, kasetowe single, które zrobiliśmy jako pierwsi w Polsce bez względu na gatunek muzyczny, uliczną promocję w postaci tysięcy naklejek, ale ja i tak czułem, że dla nich pozostajemy jakimiś wykrętami z osiedla i ciężko będzie przebić się przez pewne ograniczenia.
W filmie Skandal. Ewenement Molesty rzuca się w oczy, jak protekcjonalnie traktowano chłopaków w majorsie. Tymczasem Prosto powstało w pewnym stopniu z inicjatywy samego labelu – jak to się stało?
Sokół: To nie do końca prawda. Ja od początku nie kryłem ambicji, żeby ogarniać więcej. Sami ogarnęliśmy przy naszej płycie dziewięćdziesiąt procent pracy wydawnictwa - od przyprowadzenia ekip do zrobienia teledysków i okładki, po pomysły na promocję. Opowiadałem im sporo o pomyśle na albumy producenckie Waco i dzisiejszego producenta Hewry, który wtedy miał nagrywać jako Grube Ziarno. Biljana Bakić, ówczesna szefowa BMG Music Poland, widząc, jak wygląda praca przy płycie WWO, uwierzyła w nowy hip hopowy sublabel. Prosto, które wymyśliłem, było dla nich gotowym rozwiązaniem, ale niezbyt je docenili. Potem, przy wydawaniu albumu Waco, którego byłem producentem wykonawczym, atosfera była już lekko napięta, a wrzucenie kawałka WWO na składankę MTV bez naszej zgody przelało czarę goryczy. Początkujący wtedy, dziś znany adwokat, brat Jędkera – Michał Wawrykiewicz, ułatwił nam odejście, co zaowocowało słynnym zdjęciem w Machinie podpisanym W Witrynach Odbiło. To była bezprecedensowa akcja. Musieliśmy rozwiązać zespół i powołać nowy w innym składzie. Oficjalnie dołączył Deszczu, a nowa nazwa nadal tworzyła skrót WWO.
Swoją drogą, nie zazdrościcie Włodiemu i Vieniowi, że ich historia została niedawno tak pieczołowicie udokumentowana? Dokument albo książka o waszych losach z przełomu milleniów nie byłoby jak najbardziej na miejscu?
Sokół: Moleście się to zdecydowanie należało i nie ma mowy o jakiejkolwiek zazdrości. Na podsumowywanie naszych poczynań być może przyjdzie jeszcze czas - na razie nigdzie się nie wybieram i wciąż tę historię tworzę.
Jędker: Ya never know, mate!
Ale, ale – Jędker, wydałeś Dzienniki pokładowe rapera. Nie przytoczyłbyś w ramach teasera jakieś soczystej anegdoty z początków WWO?
Jędker: Musisz przeczytać moją książkę. Jest szansa, że wtedy się dowiesz.
Mamy wrażenie, że ten cały background, o którym rozmawialiśmy wcześniej – niemal na równi z samą zawartością płyty – sprawia, że Masz i pomyśl stanowiło pewnego rodzaju rytuał przejścia pomiędzy latami dziewięćdziesiątymi i dwutysięcznymi. Na wystawy oka rzut i jakie główne różnice wskazalibyście między tym dwiema epokami?
Jędker: Dla mnie to było naturalne, wcale nie żadne przejście. Moim zdaniem z Sokołem dążyliśmy do rozwoju naszego projektu pod każdym względem, bo jakość tkwi w szczegółach. Nie myśleliśmy wtedy, że to może być epokowy album. Absolutnie.
Sokół: Wiesz, lata dziewięćdziesiąte to przede wszystkim zastąpienie jednostajnej szarości polskich lat osiemdziesiątych wszechobecnymi pstrokatymi kolorami. To transformacja, która działa się bez mapy, bez kontroli, ze wszystkimi aferami, zmianami rządów, przemocą, złodziejstwem i zalewem nowych narkotyków, raczkującą sceną klubową czy hip-hopową. Lata zerowe to już inna akcja, to wszechobecna cyfryzacja, często działająca na niekorzyść jakościową, zachłyśnięcie się nowym milenium, ale też pierwsze pokraczne próby profesjonalizacji pod wieloma względami. A dla mnie personalnie start Prosto, czyli dużej życiowej przygody, nauka biznesu innego niż uliczny, pierwsze większe normalnie zarabiane pieniądze, które tak jak szybko przychodziły, tak szybko znikały.
Wiadomo, że mitami najbardziej obrosły ninetiesy, ale czy paradoksalnie ciekawsze nie były właśnie lata powyżej zera z ukonstytuowaniem się kapitalizmu, wejściem szerokopasmowego internetu i stopniowym rozwojem hip-hopu jako domyślnej ścieżki dźwiękowej dla młodej generacji?
Sokół: Te dekady były inne, żadna nie była lepsza ani gorsza. Obie były bardzo ciekawe. Ale faktem jest że cyfryzacja zmieniła wszystko. Dzisiaj, po latach widzimy najważniejsze efekty – cyfrowy sposób dystrybucji oraz zanik posiadania nośników na rzecz dostępu do treści.
Jędker: Ciekawe były i te, i te. Po prostu po 2000 byliśmy już starsi. I graliśmy mnóstwo koncertów. Nasze życie dynamicznie się zmieniało wówczas.
Kolejne pokolenia mogą bez problemu odkrywać dla siebie wasz debiut, ale pozostają społeczne uwarunkowania, których nie da się ogarnąć, jeśli nie doświadczyło się tamtej rzeczywistości na własnej skórze. Gdybyście mieli wskazać, co najbardziej zmieniło się od tamtego czasu, jeśli chodzi właśnie o polskie realia – co by to było?
Jędker: Kolor, autostrady, wieżowce, waluta, cudzoziemcy na ulicach Warszawy, Ukraińcy u nas jak my na emigracji. Trochę też świadomość, głównie wśród młodzieży, za co propsy ode mnie!
Sokół: Na ulicach jest nieporównywalnie bezpieczniej. Dzisiaj nikt o zdrowych zmysłach nie podważa legalnej ścieżki zawodowej. Wtedy niewiele osób myślało o niej poważnie. Młodzi ludzie nie siedzą całymi dniami na ławkach, tylko w telefonach. Dziś chwalenie się jest chlubą, w tamtych czasach było wieśniactwem. To samo dotyczy inności. Dziś każdy chce być indywidualistą, często skrajnie bez sensu i na siłę, wtedy wszyscy byli stadni i nie lubili się zbytnio wyróżniać z ekipy. Oczywiście popieram indywidualizm, ale - jak pokazuje historia - wszystkim można się zachłysnąć, co widać teraz jak na dłoni. Dziś nie ma prawie nowych zespołów, sami, kurwa, soliści. Jak już powstają grupy, to raczej na zasadzie połączenia dwóch lub więcej indywidualnych postaci w coś w rodzaju supergrupy, kiedy już nie do końca wiemy, czy dzieje się to z pobudek artystycznych, czy finansowych. Zresztą w branży muzycznej zmieniło się wszystko. Radio i telewizja ma dziś marginalne znaczenie dla promocji i dystrybucji muzyki, ale przede wszystkim - paradoksalnie - w tym świecie indywiduów, nikt dziś nie piętnuje za brak oryginalności. Młodzi raperzy bez pierdolenia się kopiują jeden do jednego amerykańskich idoli i to jest dla wszystkich spoko. Wtedy takie rzeczy nie przechodziły.
Biorąc pod uwagę fragmenty utworu tytułowego czy Pozornej harmonii – mrocznym cieniem przeszłości pozostaje na pewno helupiarski krajobraz Warszawy. Jak to wtedy wyglądało?
Sokół: Brown sugar był wszędzie. Nas ominął, bo nie chcieliśmy w to wejść. Lubiliśmy inne dragi, ale zabrał nam kilka osób z otoczenia. Wpadali w to zarówno sztywni złodzieje z osiedla, jak i młodzi bananowcy, to była plaga.
Jędker: Nie ma o czym mówić. Większość ze znajomych, którzy w to weszli, nie żyje.
Od 2000 roku bardziej zmieniły się wspomniane polskie realia czy wy sami?
Jędker: Moim skromnym zdaniem my zmieniliśmy się szybciej i bardziej niż realia.
Sokół: To zawsze trudne do określenia, na ile trzymając się pewnych wartości ewoluowałeś i jesteś dziś inny, a na ile pozostałeś sobą. Kto nie idzie do przodu, ten zostaje w tyle. Nie ma opcji, że jak stoisz, to zostaniesz w tym samym miejscu, zawsze wtedy będziesz się cofał, bo inni cały czas kroczą. A polskie realia? Ja mam dziwne wrażenie, że aktualnie jako kraj dość szybko się cofamy.
Dwa sumienia są nadal wadą genetyczną połowy pokolenia?
Sokół: Myślę, że jeszcze większą. Ogólnie mam wrażenie, że ludzie mniej się zastanawiają.
Jędker: Zobacz na social media. Masz odpowiedź.
Jak z waszej perspektywy ten debiut w ogóle zniósł próbę czasu? Sokół, pamiętamy że w jednym z wywiadów to chyba właśnie Masz i pomyśl sprowadziłeś do rymowania księgi przysłów.
Sokół: Nie, mówiłem akurat o Powszednim Chlebie ZIP Składu, który pomimo kilku niezapomnianych kawałków i ogromnego wpływu na kulturę ulicy i rap, ma refreny w stylu: prawilnych przyjaciół poznaje się w biedzie, raz na wozie, raz pod wozem, ale jakoś się jedzie, he, he. To mnie dziś bawi. A pierwsze Witryny? Jak ich dziś słucham, to dla mnie fajnie surowe. Momentami nieporadne, momentami idealne. Ale nie mi to oceniać.
Jędker: Skoro jest wydanie reedycji po dwudziestu latach, to chyba album zniósł próbę czasu.
Jest w tamtym zestawie utworów zawarta pewna dychotomia. Rozwinęliście Dezyderatę Maxa Ehrmanna, dając wskazówki na temat dobrego życia, ale też kreśliliście złowróżbny reportaż, że przywołamy tylko Obejrzyj Sobie Wiadomości i W.D.C.S.D. Kończy. Mając z tyłu głowy ówczesną perspektywę – obecnie jest więcej powodów do optymizmu niż dwie dekady wstecz?
Jędker: Jak ktoś wie o globalnym ociepleniu, to nie wiem, czy więcej…
Sokół: W moim położeniu nieporównywalnie więcej. Ja naprawdę nie miałem gdzie kimać na przełomie wieków. Wcześniej schronienia udzielił mi Pono, który miał porządny, stabilny dom, co w tamtych czasach nie było popularne. Ale dokładnie w czasie nagrywania Masz i pomyśl koleżanka za płacenie czynszu pozwoliła mi mieszkać przez kilka miesięcy w małym mieszkaniu w bloku na Czerniakowie. Miałem tam tapczan, jakąś szafkę, lodówkę, która nie działała i wannę, która nie miała podłączonego odpływu. Zakładałem więc na koniec rury worki na śmieci i oklejałem taśmą pocztową, a potem napełniony wodą worek wylewałem do toalety. To był ostatni rok, kiedy jeszcze coś niby szpąciłem na ulicy, ale już bardzo sporadycznie, bo nastawiałem się na to, że odbiję i zajmę się na poważnie muzyką. Nie miałem więc praktycznie żadnej kasy, poza absolutnym minimum. To były ciężkie czasy. Nie pytaj mnie, czy dziś mam więcej powodów do optymizmu – owszem, w chuj więcej, he, he.
W W.D.C.S.D. Kończy uwagę zwracają też scenki rodzajowe z tramwaju i autobusu. Zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać z Fiszem, który opowiadał, że w jego zmyśle obserwacji zaszły duże zmiany po tym, jak przestał korzystać z komunikacji miejskiej. Zaobserwowaliście coś takiego u siebie? Zdarzają wam się jeszcze okazje do tego rodzaju okazje do kontaktu z rzeczywistością?
Jędker: Codziennie jeżdżę autobusami, tramwajami lub metrem. Nie mam auta od sześciu lat. Wolę rower i deskorolkę. Patrzę ludziom prosto w oczy i uśmiecham się do nich. Kiedyś tak myślałem, że trzeba to jebać i wiele lat nie jeździłem, od kiedy kupiłem pierwsze auto, ale to głupota czasów młodości. Ja już to przeszedłem. Lubię kontakt z ludźmi, ten z metra czy autobusu. Rozmowy, sytuacje, poznawanie nowych ludzi.
Sokół: No wiadomo, że każde większe, a do tego regularne skupiska ludzkie prowadzą do pewnych obserwacji, ale czy akurat tramwaj bardziej niż klub albo bar mleczny?
A co widzicie, kiedy po dwudziestu latach od Masz i pomyśl patrzycie na własne odbicia w witrynie?
Jędker: Siebie, niezmiennie.
Sokół: A ja dziś nie mam tego problemu. Już nie jestem window shopperem, ale wspominam tamte czasy z wielkim sentymentem.