Spędziliśmy trochę czasu na Clubhouse: chatroomy potrafią uzależnić, a 21 Savage okazał się nudziarzem

Zobacz również:Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski, Duda… Jak wyglądały wybory prezydenckie od 1990 roku?
Clubhouse
fot. Sheldon Cooper/SOPA Images/LightRocket via Getty Images

W ubiegłym roku na punkcie aplikacji Clubhouse zwariowała Dolina Krzemowa, teraz wariuje kilka milionów użytkowników na całym świecie. Przejściowy hajp czy rewolucja w mediach społecznościowych?

Pod koniec lutego Clubhouse dobił do poziomu 8 milionów pobrań w skali globalnej. Jeszcze latem ubiegłego roku ich liczba wynosiła ledwie parę tysięcy. Tego nie da się już nie zauważyć: o aplikacji Paula Davisona i Rohana Setha mówi się na całym świecie. W start-up zainwestowała też jedna z najważniejszych firm sektora venture capital - Andreessen Horowitz, a na początku tego roku Clubhouse osiągnął wartość 1 mld dolarów. Ten drastyczny skok popularności podyktowany jest w dużej mierze wyjątkową sytuacją, jaką nadal pozostaje pandemia koronawirusa i wszystkie związane z nią konsekwencje. Nie ma licznych spotkań towarzyskich, nie ma imprez, nie ma wydarzeń, a potrzeba networkingu, wymiany opinii i zwyczajnych rozmów - o wszystkim i o niczym - nadal jest ogromna.

Powiecie - no dobra, ale przecież są Facebook, Houseparty, Instagram, Discord czy Twitch. Istnieją social media, w których możliwa jest interakcja na poziomie audiowizualnym. Czym wyjątkowym na tle pozostałych dostępnych opcji wyróżnia się zatem Clubhouse? I dlaczego wszyscy chcą tam być? Prostota w obsłudze, ograniczenie funkcjonalności do niezbędnego minimum, okazja na gadkę z celebrytami. Te wszystkie opcje na pewno powodują, że popyt na najnowsze oczko w głowie Doliny Krzemowej jest tak gigantyczny. Ale najważniejsze są bez wątpienia dwa czynniki.

Ekskluzywność i FOMO

Póki co, głównym założeniem i magnesem przyciągającym uwagę internetowej masy jest opcja invite-only. Żeby znaleźć się w clubhouse’owej społeczności, musisz dostać zaproszenie od kogoś, kto już tam jest. Czyli takie elitarne, pogawędkowe stowarzyszenie. Oliwy do hajpowego ognia dodaje fakt, że ceny tych zaproszeń często osiągają na eBayu zawrotne kwoty. Ale to nie wszystko. Założyciele Clubhouse postanowili, że poza poczuciem wyjątkowości wzbudzą u odbiorców jeszcze jedną, niezwykle istotną i kluczową w kontekście wzrostu popularności emocję - FOMO.

Brak poczucia, że coś nas omija, to jeden z niewielu pozytywnych skutków pandemii koronawirusa. Nie ma nas na koncercie ulubionego artysty, na imprezie z niesamowitym line-upem, na zagranicznym urlopie w tropikach czy na upragnionym festiwalu. Bo nie może nas tam być. Pojęcie fear of missing out przestało mieć sens i zmieniło swoje pierwotne znaczenie, bo przecież - poza okazjonalnymi streamingami, których i tak prawie nikt nie ogląda - nic się nie dzieje. A przynajmniej nie w zgodzie z prawem. Panowie Seth i Davison postanowili więc, że na nowo wzbudzą w ludziach to uczucie, ale nie za sprawą sytuacji IRL, a dzięki algorytmom i technologii. Przecież nikt nie chce przegapić uczestnictwa w the next big thing. Pomysł genialny jak odkrycie ropy naftowej i wynalezienie facebookowych lajków? Na to wygląda.

Już nawet millenialsi są znudzeni Facebookiem, Instagram przeżywa obecnie swój najlepszy czas, a oczy generacji Z (i za moment jeszcze młodszej, Alpha) zwrócone są na TikToka, Discorda i Twitcha. Gdzie w tym wszystkim odnajduje się Clubhouse? To na pewno narzędzie, które przyciągnie głównie starsze pokolenia, ale powinno też zaciekawić nastolatków. Najłatwiej określić je jako połączenie podcastu, TEDTalks, LinkedIna, audycji realizowanej na żywo i społecznościowego forum.

Idea chatroomów jest banalna i niewymagająca nadmiernego angażowania się w proces. Zakładający pokój posiadają status moderatorów, natomiast dołączający do niego - rozmówców, którzy aby wypowiedzieć się, muszą podnieść do góry wirtualną rękę. W każdym momencie można bezboleśnie dołączyć do danego pokoju i bez żadnych konsekwencji go opuścić, kiedy tylko przyjdzie nam na to ochota. W tym tkwi przepis na sukces - niski próg wejścia i niewielki koszt, jaki ponosi użytkownik przeskakujący pomiędzy wieloma tematami. Żeby nie było tak kolorowo - jest to też furtka do marnowania wolnego czasu w internecie za pośrednictwem kolejnej aplikacji, dzięki której prokrastynacja będzie rosnąć, a poczucie własnej wartości spadać. Wszystko zależy od tego, w jakim celu będziemy z niej korzystać.

Wiedza prosto ze źródła

NFT i bitcoiny? Blockchain? Psychodeliki? A może coś bardziej przyziemnego? Spektrum tematyczne jest na Clubhouse w zasadzie nieograniczone. Rozpoczynając przygodę z apką przechodzi się dość standardową odprawę. Wybór interesujących nas tagów i zakresu, w jakim algorytm będzie podrzucał nam rekomendowane pokoje do rozmów. Później tylko opcjonalne uzupełnienie bio (na temat którego powstało już sporo memów, w tym ten piękny generator), wrzucenie zdjęcia na cover i gotowe - feed zapełnia się propozycjami.

Clubhouse

Największym atutem Clubhouse jest na pewno bezpośrednia wymiana informacji i możliwość zdobycia szczegółowej wiedzy, która płynie od autorów, twórczyń, deweloperów, artystek etc. Odpalasz apkę i możesz wskoczyć do któregoś z pokojów o interesującej tematyce. Próbujesz rozgryźć sekret sukcesu w social mediach? Spoko. A może interesuje cię relacja pomiędzy inwestorami a przedsiębiorcami? Żaden problem. Chwila na poranną medytację w grupie? Jasna sprawa. Wymiana opinii pomiędzy filmowcami, dźwiękowcami, aktorkami czy modelami? Wszystko jest. Rozwianie wszelkich wątpliwości co do paraliżu sennego? I pyk. A to przykład dosłownie kilku pierwszych z brzegu konwersacji, jakie odbywają się w momencie pisania tego artykułu. Trzeba do tego dorzucić grupy poświęcone konkretnym zagadnieniom - są tu kinomaniacy, fani NBA, mole książkowe lub pasjonaci fitness. Jeśli zaczniesz je obserwować, aplikacja powiadomi cię o następnym planowanym spotkaniu.

Z mniej przyjemnych kwestii - zaledwie po kilku godzinach użytkowania rzucają się w oczy irytujące, cukierkowe i przepełnione emotami nazwy chatroomów. Nomenklatura i estetyka Clubhouse potrafi zmęczyć, a nawet odepchnąć co bardziej marudnych userów, ale nie da się ukryć - nie wygląda to doskonale. Zupełnie subiektywna opinia, ale zupełnie nie dziwi wysyp drwin z nazewnictwa, które kojarzy się z quasi-coachingowym wajbem, kiczowatym rozwojem osobistym i podejściem w stylu fake wokeness. Żeby było jasne - to nie tak, że w apce nie da się znaleźć czegoś, co wyłamuje się z tego trendu. Najciekawsze rzeczy często dzieją się w niszowych grupach.

Z drugiej strony na maksa działa tu nostalgia za wczesnymi chatroomami, forami internetowymi i przestrzenią, w której poznawało się randomowych ludzi, z czego często rozkwitały długoletnie, wartościowe znajomości. Clubhouse jest też zapewne remedium dla osób zmagających się z samotnością i brakiem - lub znacznym ograniczeniem - kontaktu ze światem zewnętrznym. W tym aspekcie spełnia on swoją rolę znakomicie, bo zapewnia niezwykle potrzebny współcześnie walor społeczny.

Trzeba przyznać, że Clubhouse sprawdza się najlepiej w roli podcastu na żywo i z udziałem kilkudziesięciu/kilkuset osób. Szukasz odpowiedzi na nurtujące tematy, a nie masz czasu na scrollowanie Reddita czy poszukiwanie eksperckiej wiedzy? Jest duża szansa, że znajdziesz właściwy pokój, gdzie o kolejnym kryptowalutowym hajpie - NFT (non-fugitible tokens) debatują programiści/-stki, CEO, dziennikarze/-rki czy ekonomiści/-ki. W drodze do pracy, wieczorem na kanapie, czy w trakcie przygotowywania kolacji. Szybka, łatwo przyswajalna, insiderska wiedza od ręki. I - poza udostępnianiem swoich danych - całkowicie za darmo.

Celebryckie wabiki

Opcja udziału w audioczacie ze znanym muzykiem lub najbogatszym człowiekiem świata? 21 Savage, Rapsody, MC Hammer, Virgil Abloh, Andre Iguodala, Drake, Elon Musk, Kenny Beats - to tylko część sław, jakie znajdziecie w tym środowisku. Niektórzy z nich regularnie odpalają własne grupy, niektórzy znienacka wbijają na jakiś czat, aby ku ekscytacji wszystkich zgromadzonych wygłosić kilka mądrości lub zwyczajnie pohangoutować. Słynny już najazd założyciela Tesli na Vlada Teneva, szefa Robinhood, przy okazji akcji z GameStopem był najlepszym tego przykładem. Zaskoczeniem musiał być też Lakeith Stanfield symulujący dźwięki igraszek w tzw. moan room, jednej z erotycznych grupek. 21 Savage regularnie udziela się w tej społeczności, ale sam nie doświadczyłem większych atrakcji związanych z jego obecnością.

Z jednej strony możliwość zadania pytania, wymiany kilku zdań lub zwykłego uczestnictwa w rozmowie z idolem/celebrytą/osobą sławną jest pociągająca, ale z drugiej może rozczarować lub okazać się mało wartościową próbą przyciągnięcia atencji. Ja też dałem się na początku nabrać perspektywą dyskusji z kimś z zupełnie odległego, wręcz nieosiągalnego świata, ale po kilku godzinach (kto wie, może z czasem zmienię zdanie) kompletnie mi przeszło. Fajnie, ale bez większej podjarki.

Bez kontrowersji ani rusz

Jeśli ktoś oczekiwał, że Clubhouse z miejsca będzie aplikacją idealną - no cóż, takie rzeczy nie dzieją się zbyt często. W przypadku nowej społecznościowej zajawki rozchodzi się głównie o kwestie związane z prywatnością, ochroną danych i moderacją. Badacze i naukowcy ze Stanford University dotarli do informacji, które dowodzą, że jedną z firm odpowiedzialnych za backend Clubhouse'u jest Agora, szanghajski start-up z amerykańskim oddziałem z siedzibą w Dolinie Krzemowej. Co to oznacza? Że Chińczycy mogą mieć dostęp nie tylko do ID użytkowników i grupowych czatów, ale również do plików audio z rozmowami. Włodarze firmy zażegnywali się, że nie przechowują tego rodzaju danych, ale podobnie wyglądało to w przypadku Huawei, a finał tej historii jest doskonale znany.

Clubhouse
fot. screenshot/Clubhouse

Oczywiście stanowi to największe zagrożenie dla chińskich userów, ale potencjalnie też dla wszystkich innych, bo wrażliwe dane mogą trafić w niechciane ręce - np. do tamtejszego rządu lub tajnych służb. Przykładowo: konwersacje na temat masakry na placu Tiananmen lub o protestach w Hong Kongu są traktowane w kategoriach działalności kryminalnej, więc jest to po prostu rodzaj ordynarnej inwigilacji. Zresztą na reakcję nie musieliśmy czekać zbyt długo, bo na początku lutego Clubhouse został oficjalnie zbanowany w Chinach.

Dlatego korzystając z aplikacji warto mieć świadomość, że nie jest to super szczelna i stuprocentowo bezpieczna przestrzeń. Do tego dochodzi też kwestia kulejącej moderacji, z którą ekipa Clubhouse musi się zmierzyć. Na szczęście w przeciwieństwie do gigantycznych platform (czytaj: Facebook) o zupełnie innej strukturze, banowanie trolli i kickowanie osób głoszących jakiekolwiek obraźliwe poglądy (a mizoginia, rasizm i antysemityzm już się w Clubhouse pojawiały) jest znacznie łatwiejsze. Kolejne zarzuty, jakie pojawiają się względem aplikacji to promowanie tzw. hustle culture, zbyt rozciągnięte i przynudnawe rozmowy, występowanie wątków pseudonaukowych, częste przechwalanie się userów z wybujałym ego i wydmuszkowy mindfulness. ¯\_(ツ)_/¯

Podzieli los Snapchata?

W momencie, kiedy Instagram skopiował rozwiązanie oferowane przez Snapchata, w zasadzie przestał on interesować ludzi na wielką skalę. I nieistotne, że wpadli na koncepcję kilkusekundowych, znikających stories jako pierwsi. Czy podobna sytuacja może spotkać Clubhouse, kiedy za kopiowanie tych patentów zabiorą się giganci? Facebook i Twitter już zapowiedzieli, że pracują nad własnymi alternatywami dla szybkich, niezobowiązujących drop in czatów głosowych. W przypadku medium, za którym stoi Jack Dorsey, start beta wersji projektu Spaces już się dokonał. Jeśli chodzi o platformę Marka Zuckerberga, szczegółów na razie brak.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jednak na to, że 2021 będzie rokiem nie tylko Clubhouse’u otwartego dla wszystkich, ale również wysypu klonów, których celem będzie urwanie kuszącego kawałka tortu. Czy da się już teraz odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule tego artykułu? Ciężka sprawa. Należy wziąć pod uwagę zmienne: pandemia kiedyś się skończy, spotkania towarzyskie powrócą, a w nowej rzeczywistości ludzie zajmą się wieloma innymi sprawami niż zaspokajanie FOMO poprzez spędzanie czasu w nowej, hajpowanej aplikacji. I wciąż jest to opcja invite-only. Czy kiedy otworzy się na wszystkich, to nadal będzie tak ekscytować? Póki co, warto dać szansę apce, która stoi przed okazją zrewolucjonizowania podejścia do social mediów na długie lata. Komu zaproszenie?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i deputy content director newonce. Prowadzi autorskie audycje „Vibe Check” i „Na czilu” w newonce.radio. W przeszłości był hostem audycji „Status”, „Daj Wariata” czy „Strzałką chodzisz, spacją skaczesz”. Jest współautorem projektu kolekcje. Najbardziej jara go to, co odkrywcze i świeże – czy w muzyce, czy w popkulturze, czy w gamingu.