W awanturce wokół trenera mistrzów Niemiec nie chodzi tak naprawdę o to, z kim sypia, jakie nosi kurtki i jak rotuje składem, ale o to, kto jest główną gwiazdą klubu. No, bo przecież nie trener.
Potrzeba było ledwie czterech meczów bez zwycięstwa, dla wzmocnienia dramaturgii przemilczmy, że przedzielonych wygranymi z Interem Mediolan i Barceloną w grupie śmierci Ligi Mistrzów, by FC Hollywood ruszyło z pełną mocą. Dziennikarze zajmujący się Bayernem Monachium codziennie dostarczają kolejnych pikantnych szczegółów, które mają sprawiać, że na Juliana Nagelsmanna patrzy się w klubie nieufnie. Zarzutów jest pełna gama. Od względnie merytorycznych, krytykujących jego rotowanie składem, konkretne wybory personalne (funfel z Lipska Sabitzer zamiast Goretzki), czy wystawianie zawodników na pozycjach, których nie lubią (próba przesunięcia Kimmicha na prawą obronę), przez dotykające wystąpień medialnych (ja wygrywam, piłkarze przegrywają), aż po zupełnie brukowe, jak to z kim sypia trener i jak się ubiera. Dopełnieniem aktualnej medialnej rozwałki Nagelsmanna jest komentarz Karlheinza Wilda, wieloletniego korespondenta “Kickera” do spraw bawarskiego klubu, który podkreśla, że jako trener Bayernu 35-latek jest co najwyżej stażystą. Tak musiało być. Bo jest to wpisane głęboko w kulturę tego klubu.
Między trenerami, którzy w Monachium są otaczani nabożnym szacunkiem, da się znaleźć przynajmniej jedną bardzo ważną cechę wspólną. Jupp Heynckes, Ottmar Hitzfeld, Udo Lattek czy Dettmer Cramer, czyli trenerzy, którzy zdobywali z Bayernem najważniejsze europejskie trofeum, nie byli ideologami futbolu, nie wymyślali tej dyscypliny na nowo. I nie robili z siebie ważniejszych niż byli. Twarzami Bayernu byli Uli Hoeness, Karl-Heinz Rummenigge czy Franz Beckenbauer albo jako piłkarze, albo jako działacze. Trenerzy byli tylko kolejnymi pracownikami, stosunkowo łatwo wymienialnymi (w sztafecie 10 mistrzostw z rzędu prowadziło sześciu różnych trenerów, jeden z nich dwa razy).
Nikomu w Monachium nigdy nie przyszłoby do głowy, by podpisać się nad stwierdzeniem, że trener to najważniejsza osoba w klubie. Najważniejszy jest prezydent, prezes, dyrektor sportowy, potem piłkarze, a na końcu trener, do którego zadań należy wybranie najlepszych zawodników, spośród tych, których da mu do dyspozycji zarząd i nieprzeszkadzanie im w grze.
Zbytnie wpływanie na politykę rekrutacji nie jest mile widziane, co pokazał przypadek Flicka. Był dobry, gdy wziął drużynę po Niko Kovacu i po prostu wygrał z nią wszystko, co się da. Gdy zaczął mieć ambicje w kwestii wpływania na transfery, klub nie wahał się i w konflikcie między trenerem z sukcesami a dyrektorem sportowym bez wielkich sukcesów, postawić na dyrektora sportowego. W imię zasad.
PROBLEMY TRENERSKICH GWIAZD
Z tego też powodu Pep Guardiola jest w Monachium co najwyżej doceniany, ale na pewno nie uważany za geniusza. Bayern nie chciał od niego, by płynnie zmieniał systemy, wymyślał nową pozycję Philippowi Lahmowi, wystawiał Joshuę Kimmicha na środku obrony i Roberta Lewandowskiego na skrzydle. Nie chciał, by uwagę przyciągały jego sweterki i by Bayern stał się na świecie znany jako “drużyna Guardioli”. Do tarć dochodziło regularnie, im dłużej Hiszpan pracował w klubie. Na pożegnanie ten sam Wild z “Kickera” dość dosadnie go zdyskredytował. Za geniuszy mógłby uznać Hitzfelda czy Heynckesa, ale na pewno nie kogoś, kto ściągał na siebie tyle szumu. Dobra faza Louisa Van Gaala też mogła potrwać tylko chwilę. Juergen Klinsmann już samym postawieniem pomników Buddy w ośrodku treningowym podpisał swoją dymisję.
KLUBY TRENERÓW I PIŁKARZY
W Niemczech bardzo silny i w niektórych miejscach do dziś naprawdę wyraźny jest podział na tzw. Trainerverein i Spielerverein, czyli “klub trenerów” i “klub piłkarzy”. W Trainerverein trener jest absolutnie najważniejszą osobą w klubie. Ma wpływ na wszystko, ma moc zmieniania historii klubu, jest postacią, z którą identyfikują się kibice. Jego słowo jest święte, jego chęć decydowania o każdym aspekcie funkcjonowania klubu jest uznawana za oczywistą, a wręcz pożądaną, świadczącą o zaangażowaniu. Historycznie patrząc, uznaje się, że Trainerverein zazwyczaj są słabsze piłkarsko, finansowo. Potrzebują dobrego trenera, bo nie mogą sobie kupić najlepszych zawodników. Najbardziej klasyczne z Trainerverein to SC Freiburg (Volker Finke czy Christian Streich pracujący tam ponad dekadę) czy Werder Brema (Otto Rehhagel, Thomas Schaaf). Współcześnie należą do takich choćby Hoffenheim czy RB Lipsk, gdzie zwłaszcza za czasów Ralfa Rangnicka funkcje dyrektora sportowego i trenera zlewały się w jedną. Ale do pewnego stopnia jest taką także Borussia Dortmund, od czasów Kloppa ciągle szukająca trenera, który zostałby jednocześnie duchowym przywódcą całego dortmundzkiego ludu.
PIERWIASTEK JANASA
Bayern to najbardziej klasyczny przykład Spielerverein, gdzie żyje się zgodnie z powiedzeniem Zbigniewa Bońka, który nigdy nie miał wrażenia, że wygrał mecz dzięki trenerowi. Zawodnicy Bayernu też nigdy takiego wrażenia nie mają. Trenerzy, którzy odnosili sukcesy w Trainerverein albo nie byli tam zatrudniani, bo szybko zyskiwali łatkę fachowców pasujących, jak Streich, tylko do jednego miejsca, albo ponosili w Bawarii spektakularne klęski i zawsze byli uznawani za ciała obce jak choćby Rehhagel. Giovanni Trapattoni, który przyjechał krzewić włoską taktykę i zamiłowanie do szczegółów, też nie wsławił się w Bayernie niczym poza pamiętną konferencją prasową. Na pewno nikt nie pozwoliłby Arrigo Sacchiemu na wiązanie piłkarzy Bayernu sznurkiem. Do prowadzenia Bayernu trzeba mieć pierwiastek Pawła Janasa, czyli czasem w pewne sprawy po prostu się “nie wpi...ć”. Aż dziwne, że akurat Carlo Ancelotti, który ma go aż w nadmiarze, w Monachium osiągnął tak niewiele.
DZIAŁANIE WBREW KULTURZE
Zatrudnienie w Bawarii Nagelsmanna od początku miało w sobie coś fascynującego także dlatego, że było działaniem kompletnie wbrew klubowej kulturze i tradycji. Można to było porównać jedynie z sięgnięciem po Pepa Guardiolę kilka lat wcześniej, ale w tamtym przypadku za nagięciem własnych zasad przemawiały globalne sukcesy trenera. Nagelsmann takimi nie mógł się pochwalić. A jednak Bawarczycy dołączyli do nakręcającej się już od lat lawiny zachwytów nad złotym dzieckiem niemieckiej myśli szkoleniowej, płacąc za niego jak za dobrego piłkarza, wyrywając go najgroźniejszym konkurentom i czyniąc z niego jednego z najdroższych trenerów na świecie. Uli Hoeness nigdy nie wpadłby na to, by płacić za trenera, a już zwłaszcza nie 20 milionów. Gdy Thomas Tuchel po zwolnieniu z Dortmundu stawiał zbyt wiele żądań, wolał postawić na Niko Kovaca, nie sądząc, że będzie widoczna jakaś wielka różnica, skoro jeden i drugi i tak mieli pracować z Lewandowskim, Muellerem i Neuerem. A poza tym, trener w Bayernie raczej jest od słuchania, nie od żądania.
ZGRZYTANIE FARYZEUSZY
Nagelsmann przynosił na ławkę wszystko to, czego w innych niemieckich klubach było w ostatnich latach mnóstwo, ale akurat w Bayernie mało. Młodość. Brak zawodowej kariery piłkarskiej. Zamiłowanie do taktyki i częste mieszanie w ustawieniach oraz pozycjach piłkarzy. Korzystanie z nowinek technologicznych. Robienie wokół siebie szumu. Opowiadanie w wywiadach anegdotek i rzucanie żartami. Wkładanie na mecze ubrań, o których dyskutuje się w “Bildzie”. Wygrywanie plebiscytów na najseksowniejszego trenera w lidze. Jeżdżenie hulajnogą elektryczną po klubowym ośrodku. Nawiązanie romansu z dziennikarką “Bilda”, a potem wprowadzanie jej na lożę VIP. O żonach i partnerkach trenerów tradycyjnie mówi się w Monachium raz do roku, gdy towarzyszą mężom podczas wizyty na Oktoberfeście. A nie żyje się nimi jak partnerkami Manuela Neuera czy Bastiana Schweinsteigera. Pojawienie się Nagelsmanna w Monachium złamało wszystkie tabu. Trudno było liczyć, że faryzeusze tego nie zauważą. I że nie będą zgrzytać zębami.
KARIERA W TRAINERVEREIN
Dla Nagelsmanna to sytuacja zupełnie nowa. Karierę rozpoczynał w Hoffenheim, klubie Rangnicka i centrum technologicznych innowacji niemieckiej piłki. Czasem Andrejowi Kramariciowi wyrwało się, że za bardzo miesza w taktyce, ale na ogół nikt nie kwestionował jego pomysłów i wszyscy byli zachwyceni jego metodami pracy, spijając jego wypowiedzi z ust. W Lipsku znów trafił do klubu zbudowanego na modłę Rangnicka, w którym, żeby pozwolić mu być sobą, Rangnick wycofał się z bieżących działań. Wpisywało się to w aktualny globalny trend, w którym trenerzy stają się czołowymi postaciami tej dyscypliny sportu, niemal na równi z piłkarzami. Jednak w konserwatywnym Bayernie i w konserwatywnej Bawarii nie wszyscy byli gotowi na trenera, o którym będzie się mówić więcej niż o wielu piłkarzach. I który, zwłaszcza wobec nieobecności Hoenessa i Rummeniggego oraz medialnej wstrzemięźliwości Kahna, stanie się główną twarzą klubu.
TRENERSKI IDEAŁ BAWARII
Monachijskie otoczenie niby chciałoby, by Bayern nadążał za trendami, ale jednocześnie jest przekonane do hasła Mia San Mia, czyli My to My. I głęboko wierzy, że klub ma swoją drogę, którą powinien podążać i która ostatecznie okaże się najlepsza. Dlatego najbardziej zadowolony byłby z trenera, który ubiera się w sposób zupełnie niezwracający uwagi, nie produkuje pozaboiskowych nagłówków, gra czwórką z tyłu oraz klasycznym napastnikiem, wystawia zawodników na ich ulubionych pozycjach, rotuje składem tylko wtedy, gdy naprawdę nie ma innego wyjścia i prezentuje dominujący styl gry niezależnie od tego z kim i gdzie gra. I nie mówi zawodnikom, jak mają kopać piłkę, uznając, że sami najlepiej to wiedzą. Czyli zasadniczo robi praktycznie wszystko inaczej niż Nagelsmann.
ROLA ZARZĄDU
Jako że Nagelsmann się nie zmieni i nie zacznie nagle być konserwatywnym trenerem, który wszystko inwencji zawodników, bardzo wiele zależy od tego, jak wobec Nagelsmanna zachowają się władze klubu. Z jednej strony Kahn i Salihamidzić na pewno doskonale zdawali sobie sprawę, za kogo płacą krocie i z czym się to wiąże, ale z drugiej, sami byli znakomitymi piłkarzami Bayernu, są przesiąknięci mentalnością tego klubu i dlatego powierzono im tak odpowiedzialne funkcje. Obaj największe sukcesy odnieśli u Hitzfelda i wskazują go jako trenerski ideał, jakże przecież różny od Nagelsmanna. Gdzieś w głębi duszy sami mogą więc czuć, patrząc na zachowanie Nagelsmanna, słuchając jego wypowiedzi i obserwując jego wybory, że coś im zgrzyta. W wypowiedziach Salihamidzicia pobrzmiewa zresztą taka nuta, bo gdy pozornie broni trenera, mówi często, że jest jeszcze młody, niedoświadczony i musi się uczyć. A od tego już niebezpiecznie blisko do nazwania go “stażystą”. Jedno i drugie świadczy o głęboko wgranym w bawarskie mózgi przeświadczeniu, że wszystkie wcześniejsze zasługi i zalety w momencie objęcia posady w Monachium się zerują. Bo Bayernu i tak trzeba się nauczyć, niezależnie od tego, co się wcześniej robiło. Kto okaże się pojętnym uczniem, ma szansę na sukces. Kto przyjedzie do Monachium, by samemu nauczać, ten swoje zalety będzie musiał udowadniać gdzie indziej. Gdzieś, gdzie trenerowi tradycyjnie przypisuje się większy udział w sukcesach klubu.
Komentarze 0