Star Trek: kronika wzlotów i upadków. Głównie tych drugich

Zobacz również:W mordę jeża! „Świat według Kiepskich” ma zejść z anteny po 23 latach
star trek.jpg

Nowa odsłona Star Trek Discovery zmazuje blamaż poprzednich sezonów. Czy to wystarczy, by uratować kultową serię?

Co tydzień na Netfliksie pojawia się nowy odcinek trzeciego sezonu Star Trek Discovery. Oczywiście w Europie, bo za Oceanem serial jest przypisany do serwisu streamingowego CBS All Access. O ile w przypadku rywala, czyli Gwiezdnych Wojen, sytuacja licencyjna jest bardzo prosta, o tyle Star Trek jest rozerwany między CBS, które ma prawa do seriali i studio Paramount Pictures, które produkuje filmy. Niestety, ta sytuacja działa na szkodę jednej z najbardziej wpływowych marek w historii popkultury. Kiedy Gwiezdne Wojny, mimo średnio udanej ostatniej trylogii filmowej, powiększają swoje zasoby - szczególnie na małym ekranie, dzięki Mandalorianowi i Disney Plus - Star Trek jest skazany na desperackie ruchy swoich włodarzy. Historia upadku najważniejszego serialu science fiction w historii telewizji jest fascynująca, ale i bolesna.

Zacznijmy od Discovery, które od samego początku miało problemy z tym, żeby przekonać do siebie starych fanów i fanki - co było do przewidzenia, ale o tym za chwilę - ale też by zebrać świeżą publiczność. Sam pomysł Star Treka wymyślonego na nowo, w zupełnie innym kontekście telewizyjnym, nie jest zły. Mimo wielkiej miłości, jaką warto darzyć Voyagera, Deep Space Nine i The Next Generation, to jednak pozycje archaiczne, niskobudżetowe, mocno ograniczone tradycyjnym kontekstem serialowym. Pięcioaktowa struktura dostosowana do przerw reklamowych, miejscami wątpliwe aktorstwo podyktowane morderczym tempem zdjęć (przy dwudziestu kilku odcinkach w sezonie na nagrywki jednego odcinka przypadało około dwóch tygodni), recykling scenografii z innych produkcji… Ale te wszystkie wady nadrabiały historie, doprawione głębią filozofii i nauki, oraz postaci o rozbudowanej warstwie psychologicznej. Star Trek był wpływowy w wielu dziedzinach życia; dość powiedzieć, że na Massachusetts Institute of Technology praktycznie cały kampus zbierał się, by oglądać nowe odcinki. Pasja do nauki, głęboki humanizm, ciekawość świata - to tylko część wartości, jakie z powodzeniem przekazywał Star Trek. Współczesność potrzebuje tej sfery jak nigdy wcześniej, niestety zarówno Discovery, jak i najnowsze filmy zawiodły pod tym względem na całej linii.

Żeby być fair - wiele z trekowych filmów było nienajlepsze, i to jeszcze zanim wziął się za nie J.J. Abrams z ekipą. Studio Paramount chciało przyciągnąć do kin jak największą liczbę widzów, więc zamiast zmóżdżonego science fiction znanego z małych ekranów, filmy wybrały drogę pełną akcji. Nawet jeśli widzieliśmy znane postacie, jak np. Kapitana Picarda, to ani ich zachowanie, ani fabularne sytuacje, w jakich brały udział, nie miały zbyt wiele wspólnego z serialem. Zresztą wtrącanie się producentów w oryginalną wizję Gene’a Rodenberry’ego (to on stworzył Star Treka) ma długą tradycję. Najgorszą sławą wśród trekowej publiczności cieszy się Rick Berman, za którego sprawką w serialu pojawiały się wątki i aspekty średnio przystające do głęboko humanistycznego wyobrażenia Rodenberry’ego. Berman ma udokumentowaną historię seksizmu, mobbingu i wciskania aktorek w uwłaczające i mało praktyczne kostiumy (tutaj czapki z głów przed Kate Mulgrew, która grając Kapitan Janeway w Voyagerze ostro sprzeciwiała się producentowi w wielu kwestiach, w tym garderoby).

Kiedy Enterprise w 2005 skończył swoją przedwczesną egzystencję po czterech sezonach, Viacom - firma-matka Paramount Pictures - odłączyła się od CBS Corporation. Żeby zabezpieczyć prawa do trekowych filmów, należało w ciągu 18 miesięcy zacząć produkcję nowego. Scenariuszem zajęli się Orci i Kurtzman, wyrobnicy związani z Mission: Impossible, do projektu dołączył J.J. Abrams, najpierw jako producent, potem jako reżyser. Film nazwany po prostu Star Trek miał swoją premierę 7 kwietnia 2009 roku i był prequelem do oryginalnego serialu z 1968 roku. W końcu ludzie najbardziej kojarzyli Spocka i Kirka, a Paramount miał chrapkę na podbicie box office’u. Co się udało - film zebrał 385,5 miliona dolarów, również recenzje były dość przychylne. Ale film nie był zgodny z duchem Star Treka, ba, wielu starych fanów zarzucało mu ton i przygodowy klimat właściwy Gwiezdnym Wojnom. Paramount wyprodukowało jeszcze dwa filmy: Star Trek Into Darkness w 2013 i Star Trek Beyond w 2016. Ten drugi był artystyczną katastrofą, hałaśliwym spektaklem bijącym publiczność po głowie nawiązaniami do artefaktów i postaci z serialu. Beyond, wyreżyserowany przez Justina Lina (tak, tego od Fast & Furious) był o dziwo bardziej zgodny z duchem serii, ale nie do końca sprostał oczekiwaniom finansowym studia. Paramount zapowiedziało czwartą część, ale wiele osób, w tym np. odtwórca roli Montgomery’ego Scotta, Simon Pegg, wątpi w przyszłość Star Treka na dużym ekranie.

CBS uznało tytuł za dobry wehikuł do rozkręcenia swojego serwisu streamingowego, All Access. Discovery zadebiutował w 2017 roku, przy jeszcze większym jęku rozpaczy ze strony publiczności preferującej tradycyjną formułę Star Treka. Zostawiając nostalgię na boku, najlepsze momenty pierwszego sezonu serialu to rzeczywiście te, które odtwarzają filozofię - a czasem nawet konkretne odcinki - The Next Generation. Poza tym wygrywa puste efekciarstwo, w które ciężko się zaangażować. Jednego nie można Discovery odmówić - efekty specjalne są rzeczywiście imponujące i pokazują, jak długą drogę przeszły seriale od czasów klasycznych tytułów. Próba wskrzeszenia Star Treka na małym ekranie nie była do końca udana dla CBS - niezbyt satysfakcjonująca liczba nowych subskrypcji do All Access poskutkowała umową z Netflixem, na którym poza USA można znaleźć wszystkie serialowe Star Treki. Stacja odczuła także gniew fanów, którym niezbyt podpasowała nowa forma, pełna akcji i przemocy, a pozbawiona pożywki intelektualnej.

Wiele kontrowersji wywołała także decyzja o tym, żeby umieścić akcję Discovery przed czasami pierwszego Star Treka, co wywołało potężny dysonans - futurystyczna, wysoko rozwinięta technologia nowego serialu nijak nie przystawała do surowego, niskobudżetowego charakteru The Original Series. Nic dziwnego - dzieli je ponad 50 lat historii i niezliczone miliony dolarów budżetu. Drugi sezon Discovery miał być odkupieniem, ale okazał się koszmarem. W połowie sezonu wymieniono sporą część ekipy produkcyjnej i mimo wielu jasnych punktów, serial pogubił się w gąszczu bezsensownej fabuły i jeszcze głupszej technogadki. Tak, Star Trek jest znany z wydumanych dialogów okraszonych dużą liczbą terminów, ale wbrew pozorom większość z tych rozmów ma sens w obrębie świata przedstawionego. Discovery lubiło dialogi, w których natężenie pseudonaukowych terminów i określeń odnoszących się do nieistniejącej technologii zakrawa o autoparodię. Podobnie jak wykorzystywanie znanych postaci i atrybutów z przeszłości - pojawienie się Spocka było mniej świętem dla fanów i fanek, bardziej aktem totalnej desperacji. Za to mundury były ładne!

I tak dotarliśmy do trzeciego sezonu, który odkupienie przynosi, ale zasadnym jest zadać pytanie, czy nie jest na to za późno. Discovery wreszcie próbuje czegoś nowego, wyprowadzając akcję w daleką przyszłość i de facto anulując dwa pierwsze sezony. Odcięcie balastu 50 lat filmów i seriali, decyzja o tym, żeby nakręcić solidne science fiction z dozą akcji, okazała się trafna. Główna bohaterka, Michael Burnham, grana przez Sonequę Martin-Green, wreszcie osiągnęła swój emocjonalny potencjał, a cały problem z futurystyczną technologią przestaje istnieć, bo jesteśmy w dalekiej przyszłości. Nawet jeśli nie jest to Star Trek wymarzony przez najbardziej tradycyjną publiczność, to jest to Star Trek na miarę naszych czasów, który można z powodzeniem polecić jako lekką rozrywkę. Zachowane zostało efekciarstwo, które przyciągnęło chociaż część nowej publiczności, ale fabuła jest prowadzona w sposób o wiele ostrożniejszy. Po drodze CBS wypuściło jeden sezon Star Trek Picard, serialu o najbardziej szanowanym z trekowych kapitanów. Ale o tym głośnym i durnym koszmarze lepiej nie wspominać - był trzy poziomy niżej od najgorszych momentów Discovery i tylko niepotrzebnie wymęczył sędziwego Patricka Stewarta w roli głównej.

Czas pokaże, czy nerwowe ruchy CBS pozwolą przetrwać Star Trekowi. Z pewnością naderwano zaufanie starej publiczności, ale ona może się mało liczyć w finansowych kalkulacjach. Czy dobry trzeci sezon Discovery wystarczy? Czy komediowa kreskówka Lower Decks przekona najmłodszych? Czy czwarty film Paramount Pictures, wokół którego kręcił się nawet Quentin Tarantino, kiedykolwiek powstanie? Czas pokaże. Na razie odpalamy na nowo The Expanse, bo to Star Trek na jakiego zasłużyliśmy, a którego nigdy nie dostaliśmy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.