Jeśli kariery chociaż części z wymienionych przez nas artystów potoczą się w odpowiedni sposób – i dopisze im również odrobina szczęścia – będziemy mogli cieszyć się dużą ilością zadowalającej muzyki w głównym nurcie. Póki co rzucamy uchem w kierunku podziemia, które rządzi się swoimi prawami.
Dziś muzykę można promować na różne sposoby – zarówno wykorzystując klasyczne rozwiązania, jak i takie, którym przestrzeń dają social media i serwisy streamingowe. Tym samym, wyłowienie perełek jest dużo łatwiejsze niż kiedyś. Nawet z głębokiego undergroundu.
To jest druga odsłona przeglądu rodzimego rap podziemia. A jeśli jeszcze nie czytaliście pierwszej to złapiecie ją w tym miejscu.
młodyBA
Wydaje się, że od kilku lat podziemie ściga się o to, kto jest bardziej przetrapowany i czyja ekipa jest prawdziwsza. Z sympatią spoglądam w kierunku artystów, którzy stoją obok i konsekwentnie, ale powoli budują swoją markę. Bo jak czerpać, to wedle złotej zasady – powoli, małą łyżeczką, a nie od razu ogromną chochlą. Do tych drugich zalicza się młodyBA, mający na koncie współprace z Koneserem czy Pikersem, a obecność tych dwóch na kartach jego twórczości, jest nie lada wyróżnieniem. W końcu obaj kładą swoje zwroty na projektach innych raperów bardzo rzadko.
młodyBA wyróżnia się swoimi wokalnymi eksperymentami (nie stroni od tune’a, którego używa na różne sposoby). Czasami delikatnie bawi się flow na stonowanych podkładach, czasami kładzie psychodeliczne zwrotki, na równie pokwaszone, najczęściej trapowe produkcje. W tym wszystkim stroni jednak od skrajności. Eksperymenty, ale przemyślane. Budowanie kariery na spokojnie – to się ceni.
Ambro Fiszoski
Fiszu lubi przebierać w stylówkach – od westcoastowego g-funku, przez braggę na trapowych podkładach, gitarowe, śpiewane ballady, aż po cloud i elektroniczne, gitarowe brzmienia. Co okazuje się niezłym pomysłem na ucieczkę od utartych schematów. Mówi, że jego inspiracją jest Marylin Manson. Podobnie jak swój idol lubi stawiać się wbrew systemowi, czego wyrazem był artystyczny performance Zrób dwie. Niedawno wypuścił awangardowy projekt Uroczysko obwieszczając się jego Mrocznym Panem. Muzycznie może przyprawiać o ciary, choć to wciąż materiał oparty na hiphopowej matrycy (zmaszapowane wstawki z Roberta Makłowicza dodają mu wyrazistości).
Ambro Fiszoski to jeden wielki artystyczny performance. Cytując jego często powtarzany apel: nie dajcie się złapać!
Baron
Lata temu przedstawiał się jako offowy raper, który miał wbić do mainstreamu i razem ze swoją ekipą Palewave, zaprowadzić w nim nowe porządki. Jednak razem z hypem na ekipę delfinów przyszła również dezintegracja – o animozjach wewnątrz składu do dzisiaj krążą legendy. Roztrząsanie tego ma sensu. Jedno jest pewne – Baron swój moment spektakularnie… przespał. Talentu na całe szczęście nie zaprzepaścił, bo w pewnym momencie poskładał w całość swój nadal duży potencjał, zdobyte umiejętności i resztki zamieszania, które zdążył zrobić w podziemiu. Od dwóch lat konsekwentnie buduje od podstaw swoją pozycję, tym razem jako głodny, ale trzeźwy i świadomy swojej pozycji ziom (a przynajmniej takie sprawia wrażenie). Chyba skumał, że zaprzepaścił swoją szansę. Wciąż to ten sam Baron – wyszczekany, bezkompromisowy i zbuntowany. Braggowa nawijka położona na mocno trapowe bity z bassem, który razem z celnymi punchline'ami zgniata kości.
ukeboy
Dziwię się, że jego utwory nie podbiły jeszcze playlist na polskim Spotify’u. uke obrał drogę, na której bardzo łatwo się zagubić – jego twórczość to artystyczny misz-masz. Trochę tam rapu, trochę śpiewu, trochę recytacji, ale bardzo dużo eksperymentów. A jak mawiał klasyk: jak ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego. Na szczęście chłopak miał konkretny pomysł na siebie – zabawa stalówkami wychodzi mu całkiem nieźle, a co najważniejsze – naturalnie. Aranżacja utworów i linie melodyczne łączone są z chwytliwymi refrenami – jednak dziwi brak hitu na koncie. Liryka czasami jeszcze kuleje, ale to nie jest wielki problem. uke w tym roku wydał projekt afterparty z takim trochę musicalowo-tanecznym klimatem. Z pewnością docienią go fani Vito Bambino, a i nie pogardzą słuchacze Syndromu Paryskiego czy bardziej rapowo – Lordofonu.
Konrad Brzos & Janek Badys
Ten akapit kreślę w hołdzie projektowi Królowie Paranoi, który Konrad Brzos i Janek Badys wypuścili na początku kwietnia tego roku, a hostował go… Peja. Wiadomo, że do najmłodszych nie należą. Tworzą kolektyw/projekt Dziki Wschód, a ich stilo siądzie bardziej miłośnikom alternatywnych wygrzewek Włodiego i 1988 czy Żyto i NOONa niż dopieszczonych hitów OIO. Królowie Paranoi to projekt, którego wizytówką jest elegancko skrojony dres, a artyści obserwują gorzką rzeczywistość wyrwaną z realiów polskiego społeczeństwa. Na całe szczęście daleko im do malkontenctwa – wolą dystans i chłodną głowę. Jest boombap, jest staroszkolnie, jest w końcu wyraziście w warstwie lirycznej. Projekt do najkrótszych nie należy, ale pochłania się go z ogromną zajawką. Szkoda, że przeszedł bez echa.
$ierra
Trap, trap aż po grób. $ierra zalicza się do grona artystów, którzy zachwycają melodyjnością, skilami w używaniu tune’a, wyrazistym flow i znakomitym wyczuciem rytmu. Tego ziomala najczęściej określa się polskim Playboiem Cartim, a to już props świadczący o konkretnej stylówie. Na całe szczęście możemy słuchać go częściej niż Cartiego, bo jego płodność artystyczna powoduje, że nie ustaje w bombardowaniu słuchaczy swoimi trackami. W tym roku pojawił się na albumie Karwana – fajnie gdyby inni, bardziej popularni artyści, też docenili talent $ierry.
Natura2000
Kolektyw rapowy, który powoli dojrzewa muzycznie, chociaż do dojrzałości im jeszcze daleko. Duży plus, że dbają o wizualną stronę swoich projektów – prawie każdy utwór ilustrowany jest klipem. Stylówa? Totalny misz-masz. Czasami można odnieść wrażenie, że to trapowa Unda, innym razem, że eksperymenty Adiego Nowaka. I momentami poczucie humoru podobne do Raua. Formacja niczym się nie ogranicza i super, choć widać brak konkretnego punktu zaczepienia w twórczości. Dużo tam chaosu, a żeby być artystą nieuporządkowanym, to trzeba na ten chaos mieć… uporządkowany pomysł. No i konkretny warsztat – a z tym jest coraz lepiej. Jedno jest pewne – takich freaków, od których czuć dystans bardzo nam trzeba!