Subiektywny ranking wszystkich albumów Denzela Curry’ego od najgorszego do najlepszego

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
2019 Boston Calling Music Festival
Getty Images

To chyba wciąż jeden z najbardziej niedocenionych raperów na amerykańskiej scenie. Denzel Curry zasługuje na więcej uwagi!

Jego stylówa praktycznie od początku była osobliwa, agresywna i nie biorąca jeńców. Może dlatego – również hermetyczna?

Cztery długogrające projekty na koncie Denzela to zaledwie skrawek jego twórczości, pełnej mixtape’ów, EP-ek i licznych współprac z innymi raperami. Nostalgic 64, Imperial, Ta13oo i Zuu to jednak kamienie milowe w jego karierze. Denzel Curry ma to do siebie, że zasłuchując się w jego projektach, równocześnie się irytujemy. Po pierwsze dlatego, że... płyty prędzej czy później się kończą, a po drugie – za każdym razem czuć, że stać go na więcej. I może właśnie dzięki temu, że Denzel za każdym razem zostawia przestrzeń na powietrze w swoich wydawnictwach, na każdy kolejny projekt czekamy z zapartym tchem.

Który projekt Denzela jest jednak najlepszy ze wszystkich? Debiut, najnowsze Zuu, a może Imperial?

1
4. Nostalgic 64

I'm lugubrious because I'm from a place where niggas / Shoot at shit and never on no Buddha shit – nawija Denzel na tytułowym kawałku z Nostalgic 64, swojego mainstreamowego debiutu wydanego, gdy raper miał zaledwie 18 lat. To nic, że nie mógł wówczas legalnie kupić alko w monopolowym, jego muzyka brzmiała dojrzalej niż ta wykonywana przez wielu starszych – zarówno stażem, jak i wiekiem. Dlaczego? Bo już wtedy Denzel postanowił w swojej twórczości mieszać elementy tego, co mogło się sprzedać – braggę w niezłym wydaniu (Benz), z tym, co rzeczywiście wartościowe – conscious rapem.

Gdzie elementy conscious rapu u Denzela na Nostalgic 64? Chociażby w numerze zamykającym całe wydawnictwo – A Day in the Life of Denzel Curry Pt. 2, gdzie na cloudowym beacie opowiada o codzienności w rodzinnym Carol City. Melodyjne flow i świetna technika (przyspieszenia na początku i niespotykana wręcz kontrola oddechu) są tu zderzone z makabryczną treścią, w której Denzel wspomina swoich przyjaciół – jednego zamordowanego, a drugiego, który popełnił samobójstwo. Ten 18-latek widział w życiu już naprawdę sporo i umie o tym opowiedzieć wciągającą historię. No i oczywiście highlight całego albumu – doskonały numer Threatz, który chyba najmocniej oddaje to, w czym Denzel był wówczas najlepszy.

2
3. Zuu

Nie zaryzykujemy chyba zbyt wiele mówiąc, że Zuu – najnowszy solowy album Denzela Curry’ego -  to jego najbardziej dopieszczone wydawnictwo. Pełnia dźwiękowej harmonii, uzyskana dzięki świetnym produkcjom Finatic N Zac, Charlie’ego Heata i Tay Keitha, a przy tym pełna agresja z wykrzyczanymi gdzieniegdzie linijkami (Ricky, Carolmart, Shake 88 i przede wszystkim P.A.T.), jednak gospodarz postanowił uderzyć już w inne tony niż wcześniej.

Żebyśmy się źle nie zrozumieli – Zuu to bardzo dobra płyta. Patrząc jednak przez pryzmat tego, jaką postać wykreował Denzel Curry, Zuu jest najbardziej… rozrywkową pozycją. Mamy wpadające w ucho melodie i całe mnóstwo dobrego śpiewania – a jeśli nie śpiewania per se, to bardzo melodyjnego, lżejszego niż zwykle rapowania. Ostatni album Denzela ma sporo wybijających się tracków – zaraźliwe Ricky, Birdz z całkiem niezłą zwrotką Ricka Rossa, Automatic z bardzo dobrym beatem Tay Keitha i nastrojowe (brzmieniowo) Speedboat, gdzie Denzel bierze na tapet zagrożenia wynikające z hulaszczego trybu życia – tego reprezentowanego przez waszych ulubionych raperów. Można jednak było dać trochę lepsze skity. No i długość całego albumu, która przypomina bardziej EP-ki zapowiadające jego pełnoprawne wydawnictwa. Ale na tym koniec wymienianki rzeczy na nie.

3
2. Imperial

Jeśli szukacie najbardziej Denzelowego albumu, to jest nim właśnie Imperial. Płyta wydana w 2016 roku jest przepełniona goryczą, młodzieńczym entuzjazmem, agresywnymi nawijkami i niebezpośrednim, a mądrym moralizatorstwem. To jeszcze nie do końca wykształcona stylówa, która przyciągała jeszcze bardziej niż udany debiut Nostalgic 64. I zapewne dlatego koniec końców Curry znalazł się pośród Freshmanów magazynu XXL w tym samym roku.

Imperial zaoferowało nam Denzela Curry’ego, który postanowił poeksperymentować z utartymi przez siebie muzycznymi ścieżkami. Banger za bangerem i bezlitosne, agresywne, wywrzeszczane do mikrofonu flow? Oczywiście takie tracki na Imperial także się znajdują (Gook, Sick & Tired), ale to pierwsza płyta Curry’ego, która w żadnym stopniu nie męczy, przerywając agresję nieco spokojniejszymi numerami (Me Now, This Life, If Tommorow’s Not Here). Denzel postanowił też odnieść się na kilku tracków do palących społecznie tematów – w szczególności do rasizmu i narkotyków. I don't fuck with purp, that's the only reason Yams died – nawija na Gook, wspominając zmarłego założyciela A$AP Mobu. Imperial koniec końców dobrze się zestarzało – beaty nabrały z czasem kolorytu, a odpowiednia doza sentymentu sprawia, że do albumu wciąż chce się wracać.

4
1. Ta1300

O ile ułożenie w kolejności trzech poprzednich albumów sprawiło odrobinę trudności, o tyle pierwsze miejsce nie mogło być inne. Ta13oo to magnum opus Denzela Curry’ego i tygiel dla wszystkiego, co w raperze do tej pory było najlepsze - z domieszką jeszcze większej świadomości tekstowej i olbrzymiego postępu w wyczuciu melodii. No i zdolności do tworzenia jeszcze lepszych refrenów.

Brudne południe miesza się tu z punkowym, młodzieńczym lote,, a gdzieniegdzie przebijają się także elementy wychillowanego zachodu (Cash Maniac) i cloud rapu. Różnorodne produkcje od FnZ, Charlie’ego Heata, Illminda i DJ-a Dahi sprawiają, że album w żadnym momencie nie staje się monotonny, co jeszcze kiedyś można było zarzucić muzyce Denzela. Jego umiejętność pisania refrenów będących epicentrum vibe’u wszystkich tracków została dopracowana na maksa. W ten sposób nie możemy oprzeć się chęci laidback’owego bujania przy Black Baloons, headbangingu przy Sumo czy somnambulicznego tańca słuchając Clout Cobaina. Serio. Nieoceniona wartość dodana to też prześwietne featy, które widać, że nie były skoncentrowane na podbiciu komercyjnej nośności krążka, a na ulepszeniu jego brzmienia. Nyyjerya dostarczyła intrygujący refren, Goldlink wpasowującą się w koncept numeru zwrotkę, łamiąc nieco jej pieprzność swoim słodkawym flow, niezawodny JID pochwalił się swoimi tekściarskimi zdolnościami, a JPEGMAFIA i ZillaKami na jednym tracku z Denzelem to coś, czego potrzebowaliśmy, a na co niekoniecznie zasługiwaliśmy.

Tu w ogóle można się do czegoś przyczepić? Chyba nie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Za radiowym mikrofonem w zasadzie od początku istnienia stacji, później był też członkiem redakcji netu. Z muzyką wszelaką za pan brat od dzieciaka.