Świat przed Bruk-Betem. Jak wyglądała Nieciecza, gdy jeszcze nikt jej nie znał

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Ekstraklasa
Norbert Barczyk/Pressfocus

Ekstraklasowy klub jest dziś nierozłącznie sklejony z firmą, która dała mu wszystko. Ale skoro brukarski potentat istnieje od 38 lat, a zespół świętuje właśnie stulecie, to znaczy, że w Niecieczy musiało istnieć jakieś życie przed Bruk-Betem. Tylko jakie?

Krzysztof Witkowski po studiach chciał pracować w zawodzie. Ale nie bardzo miał gdzie. Na AGH w Krakowie skończył kierunek technologia materiałów budowlanych, specjalność beton. Wrócił do Niecieczy i postanowił zostać swoim szefem. Dzięki kredytowi przejął od Spółdzielni Kółek Rolniczych w Żabnie dzierżawę małej, podupadłej betoniarni w rodzinnej wsi. Zatrudniał dwie osoby. Razem z braćmi Andrzejem i Zbigniewem regularnie pracowali fizycznie ramię w ramię. Firma nazywała się wówczas Zakład Wyrobów Betonowych. Był 1984 rok.

Choć sam, w przeciwieństwie do braci i dziadka, który był jednym z założycieli klubu w Niecieczy, w piłkę nie grał, w pewnym sensie był na futbol skazany: miał go za płotem. Siedziba firmy graniczyła z boiskiem piłkarskim, które długo stało puste. Między 1972 a 1983 grała na nim tylko miejscowa młodzież. - Każdego chłopaka ciągnie do piłki, ale w moim dzieciństwie formalnie nie było drużyny w rozgrywkach. Chodziliśmy na stadion jako dzieci, zbieraliśmy się i tam graliśmy. Pewnego razu, przy jakichś niedzielnych rozgrywkach, padł pomysł, by założyć drużynę. Młodzieży w podobnym wieku było wtedy sporo. Startowaliśmy od najniższej ligi, mieliśmy niedalekie wyjazdy. Dużo było w tym spontaniczności, radości. Grało się dla przyjemności. Ludzie chętnie przychodzili na mecze. Do dziś, gdy spotykam się z osobami, które chodziły wtedy na mecze, miło wspominają tamte czasy — mówi Krzysztof Kozik, dziś będący kierownikiem ekstraklasowej drużyny.

Czasy wspominane przez niego nie były początkiem futbolu w Niecieczy. Inaczej klub nie obchodziłby w tym roku stulecia istnienia. Były jedynie wznowieniem tego, co zaczęło się znacznie wcześniej. Reaktywowany klub oraz powstała w podobnym czasie firma rosły obok siebie przez ponad dwadzieścia lat, coraz bardziej się zbliżając, aż wreszcie zrosły się w jeden organizm. Dziś coraz mniej widać śladów, że w miejscowości było jakieś piłkarskie życie przed Bruk-Betem. Gdy drużyna pięła się do I ligi, kolejne awanse zaliczała jeszcze jako LKS Nieciecza. Gdy wchodziła pierwszy raz do Ekstraklasy, miała w już nazwie właściciela (Bruk-Bet) oraz jedną z jego marek (Termalica), ale w herbie wciąż było widać nazwę wsi oraz rok założenia klubu. Po drugim awansie te fragmenty zostały już usunięte. Jedyne słowa, jakie widać w obecnej wersji herbu to “Bruk-Bet” i “Termalica”. Zwyczajnego pomarańczowego słonia zastąpił taki utworzony z kostki brukowej. Mimo to jednak piłkarskie życie przed Bruk-Betem w Niecieczy istniało. Nawet jeśli wyglądało zupełnie inaczej.

GAZECIARZE Z NIECIECZY

Mogłoby się wydawać, że przed czasami możnego sponsora, Nieciecza niczym nie wyróżniała się na tle innych polskich wsi. Jednak to nieprawda. Już w latach 20., gdy zakładano klub, była trochę inna. Stąd jej mieszkańców nazywano “Gazeciarzami”. - W latach międzywojennych we wsi otwarto bibliotekę, która nazywała się “Więcej nam światła” i miała około pięciuset egzemplarzy książek. Przy niej otwarto pierwszą w okolicy czytelnię czasopism i stąd wziął się przydomek. W latach 50., gdy działalność kulturalna i sportowa kwitła, w okolicy mówiło się, że kto jest z Niecieczy, ten na pewno dobrze gra w piłkę i śpiewa — mówi Edward Prażuch, były piłkarz i wieloletni spiker na meczach w Niecieczy oraz autor klubowej monografii, której pierwsza część ukaże się w czerwcu, a druga ma zostać wydana do końca roku. W pewnym sensie aktualna działalność jest więc kontynuacją dawnych tradycji. Bo dziś Nieciecza też jest znana z gry w piłkę oraz z działalności kulturalnej. Już nawet pomijając Ekstraklasę — nie w każdej wsi funkcjonuje teatr czy kino.

DZIADEK INSTRUKTOR

O pionierskich czasach futbolu w Niecieczy wiadomo niewiele. Pewne jest, że w lipcu 1904 roku powstał we wsi lokalny oddział Towarzystwa Gimnastycznego Sokół, które zajmowało się promocją sportu. W pamiętnikach dawnych mieszkańców da się znaleźć informację, że w 1913 roku niecieczańska młodzież, która uczyła się w gimnazjum w Tarnowie, za wspólne pieniądze kupiła piłkę i przywiozła ją do wsi. To wtedy zaczęto grać i budować prowizoryczny stadion. Jednak jubileusz, który przypada na ten rok, to rocznica sformalizowania gry w piłkę w podtarnowskiej wsi. - 30 lipca 1922 powstała w Niecieczy organizacja Koło Młodzieży, która promowała kulturę i sport. To ona powołała do życia drużynę i zaczęła budowę pełnowymiarowego boiska do piłki nożnej, siatkówki oraz skocznię w dal. Przyjęło się, że data zawiązania klubu to sierpień 1922, choć pierwszy mecz rozegrano dopiero wiosną kolejnego roku – opowiada Prażuch, który potwierdza, że wśród założycieli był dziadek Witkowskiego. - Nazywał się Stanisław Nowak. Był instruktorem piłki nożnej i uczył jej przepisów innych — podkreśla.

Ekstraklasa
Norbert Barczyk/Pressfocus

PIERWSZA NAZWA

O ile z czasów międzywojennych nie wiadomo, czy klub uczestniczył w jakichkolwiek rozgrywkach ani, czy nosił jakąkolwiek nazwę, czy jedynie występował towarzysko w rywalizacjach z okolicznymi wsiami, o tyle po wojnie miejscowy futbol przeżywał złote czasy. - W 1946 ustalono, że w całym kraju będzie się tworzyć LZS-y, czyli Ludowe Zespoły Sportowe. Nieciecza od razu się do tego zgłosiła i grała pod taką nazwą aż do 2003 roku, gdy przekształciła się w LKS Nieciecza. Pierwsze rozgrywki, o których na pewno wiadomo, że zespół w nich uczestniczył, nastąpiły w 1948 roku w krakowskiej C klasie. Pięć lat później zmieniono nazewnictwo i podział na grupy, a Nieciecza została zakwalifikowana do klasy B – opowiada klubowy kronikarz. To w tamtym okresie klub zaczął mieć powtarzalne barwy czerwono-żółte, bo wcześniej piłkarze grali bez jednolitych strojów.

KOSZTOWNA BÓJKA

Nieciecza tamtych czasów była liczącą się siłą regionu. W sparingu pokonała Tarnovię, która występowała w najwyższej lidze. W meczach o punkty też wiodło jej się dobrze. - W 1954 graliśmy w tarnowskiej B klasie. Wygraliśmy rywalizację i wystartowaliśmy w barażach o klasę A, która była czwartym poziomem rozgrywkowym w kraju. Naszymi rywalami były Stal M7 Tarnów oraz Spójnia Tymbark – relacjonuje Prażuch. To, co miało być chwilą największego triumfu, okazało się ciosem, po którym tamtejszy futbol podnosił się wiele lat. - W ostatnim meczu Nieciecza, która nie miała już szans na awans, grała u siebie ze Spójnią Tymbark, która potrzebowała zwycięstwa, by uzyskać promocję. W 75. minucie, przy stanie 1:1 goście mieli rzut karny. Bramkarz go obronił, ale sędzia zarządził wykonanie powtórnego strzału. Kibice wtargnęli na boisko, wywiązała się bójka między nimi oraz zawodnikami obu drużyn. Spójnia uzyskała walkower i awansowała, a zespół z Niecieczy karnie rozwiązano. Nie mógł uczestniczyć w zorganizowanych rozgrywkach przez kilka lat. W drugiej połowie lat 50. występował tylko towarzysko — mówi Prażuch.

ROZWIĄZANIA I REAKTYWACJE

Tamte wydarzenia rozpoczęły niemal dwudziestoletnie problemy piłki w miejscowości. Gdy dyskwalifikacja dobiegła końca, klub reaktywowano, ale tylko na jeden sezon, bo później część zawodników rozjechała się do wojska, a część do pracy. W 1965 roku podjęto kolejną próbę. Klub zaczął w klasie C, szybko awansował, ale po dwóch sezonach spadł i kolejnych kilka lat grał na najniższym szczeblu, aż w 1972 roku ponownie go rozwiązano. Po najdłuższej od momentu powstania przerwie w działalności, udało się go reaktywować dopiero w 1983 roku, tuż przed tym, jak za płotem powstały Zakłady Wyrobów Betonowych. Kolejnego rozwiązania zespołu już nie było. Aktualne 39 lat nieprzerwanej działalności to więc klubowy rekord.

NAJPIERW BYŁY KRĘGI

Witkowski nie od razu wymyślił, że wprowadzi miejscowy klub na salony. Początkowo zajmował się głównie rozwojem firmy. Miał też epizod w polityce. W 1990 roku został burmistrzem Żabna, ale po półtora roku zrezygnował, by skupić się na biznesie. W 1992 roku na maszynie, którą sprowadził z Włoch, rozpoczął produkcję kostki brukowej, którą podpatrzył w Niemczech i zaczął wytwarzać według własnej receptury. To ona stała się flagowym produktem firmy, która zaczynała od wytwarzania płyt chodnikowych, krawężników, pustaków, chodników, kręgów i rur betonowych na potrzeby zakładów państwowych. Zakład zmienił wówczas nazwę na Bruk-Bet. A klub coraz bardziej korzystał z jego pomocy. Zaczęło się od betonowych kręgów do zakrycia dziury obok boiska. Później Witkowski pomagał w realizowaniu bieżących potrzeb zespołu.

Ekstraklasa
Danuta i Krzysztof Witkowscy - Rafał Rusek/Pressfocus

SCHLUDNA SZATNIA

Kozik wspomina, że drużyna zawsze mogła liczyć na wsparcie. - Ani pan Witkowski, ani jego mama Maria, która też często była w zakładzie, nie odmawiali pomocy. Gdy potrzebowaliśmy kupić jakieś buty czy inny sprzęt, nie było problemu – opowiada. Z czasem wsparcie zaczęło być coraz większe. - W budynku należącym do kółka rolniczego, który stał obok stadionu, mieliśmy szatnie, które były bardzo słabe. Funkcjonował w nich jakiś jeden prysznic, ale zazwyczaj było tak, że po meczu szło się wykąpać do domu – wspomina. Gdy firma Witkowskiego przejęła budynek na potrzeby firmy, nie zapomniała o potrzebach piłkarzy. - Powstały wtedy fajne szatnie, z siedziskami, prysznicami. Miło było tam wejść — mówi. Klub zaczynał się wyróżniać w najbliższej okolicy.

MOCNI W SKALI REGIONU

Miał też sukcesy sportowe. W 1990 wygrał A klasę i znalazł się w barażach o ligę okręgową, która była wówczas czwartym poziomem w kraju. Niecieczanie wygrali decydujący mecz z Wierzchosławicami 6-4, choć do przerwy przegrywali 1-3 i osiągnęli najwyższy do tego momentu poziom w historii klubu. Utrzymali się na nim pięć lat. Kolejnych dziesięć spędzili w piątej klasie. To już były czasy, gdy związki między firmą a klubem, także personalne, mocno się zacieśniały. A najlepszym tego przykładem jest sam Kozik, który zaczynał jako zawodnik, był kierownikiem zespołu i prezesem klubu, a w 1993 zaczął pracować w firmie. To był zresztą częstszy przypadek. - W drużynie grali w większości miejscowi, ale też ludzie z najbliższych okolic. Dodatkowym sposobem przyciągnięcia ich do klubu była perspektywa pracy w Bruk-Becie. Klub był cały czas amatorski, nie było zwrotu za treningi czy premii za mecze, ale można było znaleźć zatrudnienie w firmie – opowiada Prażuch. Odbywały się nawet towarzyskie mecze, w których piłkarze tylko grający w klubie z Niecieczy rywalizowali z tymi równolegle zatrudnionymi w Bruk-Becie. Rosnące możliwości infrastrukturalne sprawiały, że mecze z Niecieczą stawały się dla lokalnych rywali czymś szczególnym. - Na przełomie wieków już nam raczej zazdrościli. Mieliśmy fajny zespół, z reguły rzadko przegrywaliśmy, było nastawienie, że każdy chciał z nami wygrać. Byliśmy już postrzegani trochę inaczej niż inne wioski — mówi Kozik.

NOWA ERA

O sportowe awanse nie było jednak tak łatwo. Niecieczanie przegrywali kolejne awanse. W 2005 roku dali się wyprzedzić Orłowi Dębno, rok później MLKS-owi Żabno. Czwarty poziom rozgrywkowy osiągnęli więc już z Witkowskimi za sterami. W trakcie sezonu 2005/06 odbyło się walne zebranie członków. Doszło do zmian właścicielskich. Nowym prezesem LKS-u Nieciecza wybrano Danutę Witkowską. Wkrótce potem nowym trenerem został Marcin Jałocha, olimpijczyk z Barcelony, zapoczątkowując czasy, w których do wsi przyjeżdżały coraz to bardziej znane postaci z coraz odleglejszych miejsc. Jego drużyna wywalczyła cztery awanse z rzędu, zatrzymując się dopiero w I lidze. - Dopiero wtedy zaczęły komuś przemykać myśli o Ekstraklasie. Wcześniej nikomu to do głowy nie przechodziło. Nie było na ten temat żadnych dyskusji — mówi Krzysztof Kozik. On też nigdy nie przypuszczał, że klub, który jako 17-latek reaktywował wraz z kolegami z podwórka, przebędzie kiedyś taką drogę.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.