Gdyby spotkali się sześć lat temu, stworzyliby jeden z najlepszych ataków świata. Ale wtedy nie mieli jeszcze wspólnie aż 98 lat. W lidze włoskiej wciąż jednak potrafią rozstawiać wszystkich po kątach. AS Roma ma z Henrichiem Mchitarjanem, Edinem Dżeko i Pedro ofensywę w stylu retro.
Każdy ich gol, każda asysta, każdy zachwyt nad nimi działają na niekorzyść ligi, w której grają. Przynajmniej w skali międzynarodowej. Edin Dżeko, Henrich Mchitarjan i Pedro już na światowym poziomie byli. Ale ostatnio uchodzili już za zbyt starych, zbyt wolnych, czy przewidywalnych, by się na nim utrzymać. Najwyższa półka ich strąciła. W dyskusjach o wyższości jednej ligi nad drugą służą dziś jako dowody słabości Serie A. Przecież w Anglii już nie dawali rady, a tam uchodzą za bogów. Możliwe, że to nawet prawda. Przecież sama Roma w czasach Arsenalu przekonywała Mchitarjana do transferu także tym, że w lidze włoskiej powinno mu się grać łatwiej. To, że ktoś nie jest już zawodnikiem na poziom czołówki Premier League, nie znaczy jednak, że zatracił wszystkie atuty. Że nie może być dobrym piłkarzem w silnej lidze, choć nie absolutnie najsilniejszej. Bazując na tym, że można już nie dawać rady w najsilniejszych klubach Premier League, ale można w ambitnym klubie Serie A, Roma zbudowała atak w stylu retro, który od tygodni triumfalnie prowadzi ją przez ligę.
ATAK RETRO
W podcaście „La Riserva” padło niedawno zdanie: „Parę lat temu bym nie uwierzył, że w ataku Romy będą grać Dżeko, Pedro i Mchitarjan”. Gdyby te „parę lat” sprecyzować, byłby to pewnie sezon 2013/2014. Mchitarjan został wtedy najdroższym piłkarzem w dziejach Borussii Dortmund, bo Juergen Klopp zobaczył w nim następcę Mario Goetzego, najlepszego piłkarza w zespole, sprzedanego do Bayernu Monachium. Pedro kończył sezon w Barcelonie z piętnastoma bramkami i dziesięcioma asystami. Miał już wtedy na koncie mistrzostwo świata, Europy i Ligę Mistrzów. A Dżeko, strzelając szesnaście goli i zaliczając osiem asyst w Premier League, był czołowym strzelcem Manchesteru City. Tak, wtedy byłoby trudno sobie wyobrazić, że kiedyś spotkają się w Romie. Do spotkania miało zresztą nie dojść. Mchitarjan i Dżeko byli już w Rzymie w zeszłym sezonie, ale wtedy Pedro grał jeszcze w Chelsea. Gdy wylądował w stolicy Włoch, Bośniak miał z niej wyjechać, bo był o krok od transferu do Juventusu, który zablokowało jednak zwlekanie Arkadiusza Milika z przystaniem na ofertę Romy. Spotkali się więc, mając wspólnie 98 lat. I pokazali, że w lidze, którą rządzą Cristiano Ronaldo i Zlatan Ibrahimović i w której wciąż występują Franck Ribery, Fabio Quagliarella, czy Gianluigi Buffon, ich obecność oraz dobra forma nikogo już nie będą dziwić.
UNIEZALEŻNIENI OD KAPITANA
Nie jest tak, że ich spotkanie całkowicie wywróciło Romę i zmieniło słaby zespół w dobry. Drużyna Paulo Fonseki już bez Pedro wyglądała naprawdę dobrze. Od lipca niemal wyłącznie w Serie A wygrywała. Gdyby nie formalny błąd jednego z członków sztabu w rozpoczynającym sezon meczu z Hellasem Werona (na boisko było 0:0), rzymianie mieliby już na koncie szesnaście spotkań bez porażki w Serie A, czyli prawie całą rundę. Teraz też nie mieli jeszcze okazji zbyt wiele pograć razem, bo Dżeko, pochłonięty zamieszaniem transferowym, na początku nie zawsze grał, a później był wykluczony. On jednak jest kapitanem, na nim opierał się atak w ostatnich latach. Nawet w gorszych czasach udowadniał, że jest jednym z bardziej niedocenianych współczesnych napastników. Mało kogo byłoby stać na strzelenie przynajmniej 50 goli w trzech silnych ligach europejskich (Serie A, Bundesliga, Premier League). Dżeko dojdzie do siebie i będzie dla tej drużyny ważny. Jednak kompletną nowością jest, że jego nieobecność już nie wywraca całej konstrukcji. Zespół przez lata zależny od niego zaczął świetnie wyglądać także wtedy, gdy go nie ma.
DOBRY START PEDRO
Pedro zanotował bardzo dobre wejście do ligi, strzelając trzy gole i zaliczając trzy asysty. 33-latek, który w piłce wygrał wszystko – to nie jest hiperbola – błyskawicznie wpasował się do zespołu. Choć teoretycznie gra jako jeden ze skrzydłowych, często schodzi do środka, pełniąc funkcję rozgrywającego, co jest logiczne w przypadku prawdopodobnie najlepszego technicznie gracza w zespole. Strzelił już we Włoszech efektowne gole z dystansu i świetnie zaczął rozumieć się z Mchitarjanem, wymieniając się z nim pozycjami i znajdując w nim partnera do eleganckiego i inteligentnego wymieniania piłki oraz szukania przestrzeni. Prawie jak w najlepszych czasach, gdy hasał w ataku Barcelony Pepa Guardioli.
CICHY KANDYDAT
Choć Roma jest na razie trochę w cieniu Milanu, który po przerwie spowodowanej pandemią wyglądał jeszcze lepiej i ma w tabeli trzy punkty więcej, ją także trzeba traktować jako jedną z rewelacji drugiej połowy 2020 roku. Do niedzielnego meczu z Napoli, również przez długi okres chwalonym, ale ostatnio przeżywającym lekką zadyszkę, rzymianie przystępują po pięciu wygranych z rzędu i straciwszy zaledwie jednego gola w minionych sześciu meczach. Po tym, że pozycja Fonseki wisiała na włosku, że oczekiwano od niego, że dopiero nauczy się włoskiej piłki, już nie ma śladu. Powoli – bardzo powoli – można zastanawiać się, czy przy problemach Juventusu i Interu, nierówności Atalanty i wątpliwościach, które towarzyszą Milanowi i Napoli, także i Romy nie można by zaliczyć do szerokiego grona kandydatów do mistrzostwa. Czołówka wydaje się w tym sezonie najbardziej otwarta od lat. I rzymianom udało się do tego grona wślizgnąć.
UMYSŁ OTWARTY KSIĄŻKĄ
Twarzą projektu nie jest jednak w tym momencie ani kapitan Dżeko, ani najbardziej utytułowany i nowo pozyskany Pedro, lecz Mchitarjan, który nawiązuje do najlepszego sezonu w życiu, kiedy pod wodzą Thomasa Tuchela zdobył w Borussii Dortmund jedenaście bramek i zaliczył dwadzieścia asyst. Kluczem do dotarcia do pomocnika po jego dwóch niezbyt udanych sezonach w Niemczech była ze strony obecnego trenera Paris Saint-Germain książka „The inner game of tennis”, opisująca mentalną walkę, jaką muszą ze sobą toczyć w każdym meczu zawodnicy na korcie. To właśnie w ten sposób - co przyznawali obaj - niemieckiego trenerowi udało się dotrzeć do głowy tego brazylijskiego Ormianina. Bo choć teoretycznie oba kraje nie mają ze sobą nic wspólnego, akurat pomocnikowi Romy oba są bliskie.
SZACHY ZAMIAST PLAY STATION
Mchitarjan to poliglota i obywatel świata. Jako syn znanego piłkarza, który w czasach Związku Radzieckiego był nawet wicekrólem strzelców tamtejszej ekstraklasy, pierwsze lata życia spędził we Francji, dokąd wyjechał jego ojciec, by grać w klubie ormiańskich emigrantów. Pomocnik Romy mieszkał we Francji do siódmego roku życia i to tamten kraj traktował jako swój. Dopiero rak mózgu, który wykryto u ojca, skłonił rodzinę do powrotu do Armenii. Hamlet Mchitarjan chciał bowiem umrzeć w ojczyźnie. Dlaczego miał na imię akurat tak, nie wiadomo. W wywiadzie z „11Freunde” jego syn wykluczał, by dziadkowie nazwali w ten sposób dziecko ze względu na szczególne zamiłowania do Szekspira. Innych tropów brakuje. Znalazłszy się w nowym środowisku, Mchitarjan i jego starsza o trzy lata siostra musieli właściwie od zera poznać zwyczaje i kulturę Armenii. Zdążyli nią jednak przesiąknąć. Do dziś pomocnik Romy nie przepada za graniem na Play Station, bo mówi, że się przy tym denerwuje. Woli szachy, czyli ormiański sport narodowy. To akurat pasuje do jego wizerunku zamkniętego w sobie myśliciela. Mentalnego brata Juana Romana Riquelme.
BRAZYLIJSKI STAŻ
Owdowiała matka piłkarza, by utrzymać rodzinę, musiała szukać pracy. Znalazła ją w ormiańskiej federacji piłki nożnej, w której pracuje do dziś. To właśnie jej zdobyte tam kontakty pozwoliły wysłać dorastającego syna na cztery miesiące do akademii piłkarskiej w Sao Paulo, tej samej, w której grał jego idol Kaka, gdzie przesiąkał brazylijskim spojrzeniem na futbol. A przy okazji nauczył się języka, co przydaje mu się do dziś w kontaktach z trenerem. Piłkarską ścieżkę wybrała też jego siostra. Podczas jednej z wizyt Michela Platiniego w Armenii, odgrywała rolę jego tłumaczki, bo wciąż świetnie znała francuski. Później doprowadziło ją to do posady w UEFA. Wiele razy mówi się, że ktoś pochodzi z piłkarskiej rodziny, ale rzadko kiedy jest to aż tak prawdziwe, jak w przypadku Mchitarjana. Jego międzynarodowe wychowanie przyniosło efekt w postaci tego, że dziś, w wieku 31 lat, jest poliglotą. Oprócz francuskiego i ormiańskiego, które są jego językami ojczystymi, zna angielski, rosyjski i portugalski, a złapał też niemiecki i włoski. Mimo to jednak paradoksalnie prawie w każdym miejscu potrzebuje czasu na aklimatyzację. Gdzie go dostanie, tam zwykle za to odpłaca. Pierwszy sezon w Romie po niepowodzeniach w Manchesterze United i Arsenalu, gdzie tempo oraz fizyczne aspekty gry wyraźnie go przerosły, był obiecujący, ale nie rewelacyjny. Gwiazdą ligi został dopiero teraz.
IDEALNE MIEJSCE TRZECH TENORÓW
Jego pięć goli i cztery asysty w ośmiu pierwszych meczach rozgrywek dają mu drugie miejsce w klasyfikacji kanadyjskiej. Tylko za Ibrahimoviciem. Umiejętność znajdowania przestrzeni i wbiegania w odpowiednim momencie w pole karne czyni z niego niemal zastępcę Dżeko. Choć teoretycznie w ataku grał ostatnio pod nieobecność Bośniaka Borja Mayoral, to właśnie na atakującego z drugiej linii Ormianina najbardziej musieli uważać rywale. Powrót kapitana powinien jeszcze bardziej wyeksponować atuty tej trójki. Dżeko, przytrzymujący piłki i wykańczający akcje, będzie otaczany przez krążących wokół niego techników, dostrzegających na boisku skrawki wolnego miejsca. Największym atutem Pedro jest zagrywanie w takie korytarze, a Mchitarjan jest ponadprzeciętny we wbieganiu w nie. Uzupełniają się więc idealnie. Nawet jeśli byłoby prawdą, że trzech weteranów błyszczy we Włoszech tylko dlatego, że już nie daliby rady błyszczeć w Anglii, dobrze, że jest na świecie miejsce, w których wciąż można podziwiać dawnych mistrzów. Takich, których może nogi nie niosą już tak zwinnie, jak kiedyś, a mięśnie nie wytrzymują dawnych obciążeń, ale których mózgi wciąż pracują odpowiednio szybko. Pedro – Dżeko – Mchitarjan to już nie jest czołowa ofensywa świata. 2014 rok minął i nigdy nie wróci. Ale gdy się na nich patrzy, można na chwilę o tym zapomnieć. Pominąć kontekst i zobaczyć tylko kunszt. Do Romy, klubu z miasta sztuki, piękna i artystów, wszyscy trzej tenorzy pasują tak idealnie, że naprawdę nie ma sensu zastanawianie się, jak poradziliby sobie w zimny deszczowy wieczór w Stoke.