Każdy, kto choć trochę interesuje się światem profesjonalnego wrestlingu, wie, że Vince McMahon to postać co najmniej kontrowersyjna. Właściciel WWE od lat jest uznawany za kogoś, kto ma sporo „za uszami”. W dodatku rządzi twardą ręką, przez co praca w największej federacji na świecie nie bywa wcale taka przyjemna. Dotychczas jednak były to głównie nieprzyjemne cechy charakteru. Teraz pojawiają się znacznie poważniejsze oskarżenia.
„Wall Street Journal” w ciągu kilku ostatnich tygodni opublikował dwa artykuły mówiące o tym, że Vince McMahon miał zapłacić łącznie 16 milionów dolarów swoim czterem pracownicom. Problem w tym, że kobiety miały otrzymać pieniądze za ciszę – by nie powiedziały nikomu o molestowaniu seksualnym, do jakiego dopuszczał się właściciel WWE. Według artykułu największe pieniądze (7,5 miliona) zapłacono kobiecie – prawdopodobnie wrestlerce – która miała zostać zmuszona do seksu oralnego, a po jakimś czasie, gdy odrzucała każde kolejne „zaloty” właściciela, nie przedłużono z nią kontraktu bez wyraźnego powodu. Inna z kobiet miała otrzymywać nagie zdjęcia, które zresztą pokazała pracodawcom – i wtedy wkroczył McMahon z pieniędzmi.
Każdy lub prawie każdy zarzut wiążę się z natrętnym nakłanianiem do czynności seksualnych, a obok McMahona pojawia się też „head of talent relations” w WWE, John Laurinatis, czyli człowiek zajmujący się – o zgrozo – relacjami z zatrudnianymi wrestlerami i wrestlerkami. Trudno o większą rozbieżność między celem stanowiska, a zarzutami o molestowanie.
SZANSA NA HISTORYCZNE WYDARZENIE?
Laurinaitis został już zawieszony w swoich obowiązkach i źródła wewnątrz WWE mówią o tym, że „jego dziewięć żyć właśnie się skończyło”, co oznaczałoby, że do federacji już nie wróci. To akurat nie dziwi – był wysoko postawiony, ale nie nazywa się „McMahon”, więc spokojnie można go poświęcić dla dobrego PR-u.
Co innego Vince. Oczywiście w teorii wszystkie właściwe kroki zostały podjęte – McMahon dobrowolnie i tymczasowo ustąpił z funkcji CEO, a zastąpiła go jego córka, Stephanie. Zarząd federacji prowadzi w sprawie własne śledztwo. Wielu fanów narobiło sobie przez to nadziei – czy to oznacza, że tak nielubiany przez wielu Vince ustąpi w końcu miejsca innym, być może lepszym kandydatom na to stanowisko?
Z jednej strony byłoby to jedno z największych wydarzeń w historii wrestlingu. McMahon to człowiek, który równe 40 lat temu przejął federację od swojego ojca, a potem poprowadził ją ku międzynarodowej popularności i monopolizacji rynku. Nie da się ukryć, że WWE nie byłoby w tym miejscu, w którym jest, gdyby nie jego wielkie plany dokonania rzeczy w tamtym okresie (początek lat 80.) niemal niemożliwej.
Wiele jego pomysłów sprawdzało się idealnie, jednak to wszystko dawne dzieje, a fani (a przede wszystkim wrestlerzy i pracownicy) muszą męczyć się z aktualną wersją właściciela WWE. Vince jest apodyktyczny, rządzi niemalże jak dyktator i tyran, a w dodatku wszystkie jego dobre pomysły odeszły do lamusa. W kwestiach kreatywnych pozostał w latach 90., często próbuje „przepchnąć” pomysły, które działały wtedy, ale nie mają prawa działać teraz (choćby wiele „miłosnych” historii, co wygląda podwójnie źle, biorąc pod uwagę aktualne oskarżenia), a to, co widzimy na ekranie jest coraz gorzej odbierane przez fanów – co zresztą widać, patrząc po spadających wynikach oglądalności.
Legendarne są już historie o dziwactwach McMahona. Od tych niegroźnych (np. nie można przy nim… kichnąć, bo ma na tym punkcie dziwną fobię i nie chodzi tu o kwestie zarazków) po takie, że przy gorszym dniu jest w stanie zwolnić każdego, kto tylko odważy mu się sprzeciwić. Może to zabrzmieć brutalnie, ale znając niektóre z nich, takie zarzuty od kobiet nie dziwią. Wydawać by się mogło, że McMahon jest typem człowieka, który wierzy, że może wszystko i nic mu się przecież nie stanie. Co zresztą widać po tym, że miał płacić kobietom za milczenie.
IDZIE NOWE? NIEKONIECZNIE
Podejście do niego widać zresztą nie tylko po fanach, ale też po samych wrestlerach. Sean Ross Sapp, dziennikarz, który wielokrotnie podawał sprawdzone wiadomości z wewnątrz federacji, informuje, że objęcie funkcji tymczasowej CEO przez Stephanie McMahon zostało odebrane przez wrestlerów z bardzo dużym entuzjazmem. Wielu z nich ją po prostu uwielbia, a fakt, że jej mężem jest były wrestler Triple H, czyli człowiek odpowiedzialny – według fanów – za najlepszy wrestling, jaki WWE wydało w ostatnich latach (poprzez gale NXT, które przez kilka lat prowadził) jeszcze w tej opinii pomaga.
Dla wielu to właśnie ta dwójka jest nadzieją na odrodzenie dobrego wrestlingu w WWE. Problem w tym, że nawet gdyby Vince’a zabrakło, to wysoko postawieni są także jego „potakiwacze”, którzy mogliby chcieć przejąć władzę i nic kompletnie nie zmienić. Do tego wszystkiego jest duża szansa na to, że… Vince’owi po prostu nic się nie stanie.
Sama sprawa jest oczywiście beznadziejna i w teorii powinna zrzucić go z piedestału, jednak słowa o jego autorytarnej władzy nie były tu przypadkowe. McMahon oczywiście posiada większość udziałów w federacji. Mimo tego że prowadzone jest śledztwo zarządu, sam zarząd nie może go pozbawić aktualnej pozycji, ponieważ w tego typu sprawach głosy nie są równo podzielone, a głos samego Vince’a liczy się jako 80 procent werdyktu i jest w stanie przegłosować wszystko inne.
Biorąc pod uwagę jego ego i przekonanie o nieomylności, do ustąpienia ze stanowiska zmusić mogłoby go tylko wycofanie się sponsorów i inwestorów, bo już od lat wydaje się, że liczą się dla niego przede wszystkim finanse – co widać chociażby po długoletniej umowie na gale w Arabii Saudyjskiej, co wiele osób w Stanach Zjednoczonych uznało za skok na ubrudzone krwią pieniądze.
Inny dowód? Chwilę po pierwszym artykule pojawiła się informacja: „Vince McMahon pojawi się na dzisiejszej gali Smackdown”. Automatycznie przykuło to uwagę całego wrestlingowego świata – właściciel WWE od bardzo dawna nie pojawiał się na ekranie, a już na pewno nie bez wyraźnego powodu. Co to oznacza? Ogłosi, że odchodzi? Odniesie się do zarzutów? Nic bardziej mylnego – Vince… nie zrobił nic.
Wyszedł, powitał fanów i poszedł. Po co? Odpowiedź zdaje się być wręcz niesmaczna – dla oglądalności. McMahon znany jest z tego, że jest w stanie zrobić wszystko dla podwyższonych słupków, a doskonale wiedział, że jego wyjście po takim artykule przyciągnie ludzi przed telewizory.
Według wspomnianego Rossa Sappa, właściciel po zejściu za kulisy miał krzyczeć: „Je..ć je! Je..ć je!” – mając na myśli zarzuty. Od tamtego momentu McMahon często pojawia się na galach, a fanów doprowadza to do szału. Na wizji udaje, że nic się nie stało. Co gorsza, według raportów, robi to samo poza nią. Warto w tym momencie powiedzieć, że o ile tymczasowym CEO jest jego córka, o tyle on sam nadal kontroluje wszystko, łącznie z warstwą kreatywną, czyli tym, co pojawia się na ekranie.
A MOŻE JEDNAK?
Nie wydaje się więc, żeby Vince McMahon od tak zrezygnował ze swojego stanowiska. Prędzej będzie się starał wykorzystać tak poważne oskarżenia do podniesienia oglądalności i swoich zarobków. Trudno się zresztą spodziewać czegokolwiek innego po wielokrotnym zwycięzcy nagrody „najbardziej obrzydliwa taktyka promocyjna”, przyznawanej przez Wrestling Observer Newsletter. McMahon potrafił do wrestlingowej historii używać już wojen, terroryzmu czy prywatnych tragedii wrestlerów, takich jak alkoholizm, uzależnienie od narkotyków czy tragiczna śmierć w rodzinie. Swego czasu zaproponował nawet, że historią na ekranie będzie… jego romans z własną córką.
Stephanie bardzo przytomnie się na to nie zgodziła, bo gdyby nie to… aż szkoda myśleć. Nie odbiegliśmy od tego jednak zbyt daleko, bowiem kiedyś Vince wykorzystał swoją żonę, Lindę, by – według historii – mieć romans z wrestlerkami, podczas gdy ona musiała na to patrzeć. Dodatkowo wielokrotnie prezentował na ekranie dość jednoznaczne aluzje seksualne. Ponownie – przy aktualnych oskarżeniach brzmi to po prostu podwójnie źle.
Teoretycznie McMahon jest nietykalny, jednak to nie oznacza, że pewne rzeczy nie mogą jego możliwości nadszarpnąć. Fakt, że cała sprawa to nie tylko marudzenie fanów czy wrestlingowych portali, a historia napisana przez „Wall Street Journal” to jedna rzecz. Druga, że Netflix miał robić o McMahonie dokument, na który już wyłożono masę pieniędzy. Dokument jednak – ze względu na oskarżenia – nie powstanie, bo Netflix się wycofał. Jeśli medialność tej sprawy będzie wzrastać, a kolejni partnerzy będą reagować ponownie do popularnej platformy streamingowej, to kto wie?
Dziennikarze wrestlingowi twierdzą, że jest to najpoważniejsza szansa na odsunięcie Vince’a od władzy od początku lat 90., kiedy to McMahon miał głośną na całe Stany Zjednoczone sprawę sądową, w której był oskarżony o podawanie swoim wrestlerom nielegalnych sterydów. Wtedy został uniewinniony, więc do utraty władzy dojść nie mogło. Teraz sądu nie ma, ale jeśli za całą sprawą biorą się ogólnonarodowe media i docierają do takich informacji, to robi się ciekawie.
Przez wiele lat McMahonowi uchodziło płazem w zasadzie wszystko, łącznie z marnym kreatywnie produktem, który wytwarzał spadki w oglądalności. Wszystko dlatego, że WWE było monopolistą i wręcz synonimem profesjonalnego wrestlingu. Jeśli jakiś wrestler czy wrestlerka chcieli trafić do szerszej publiczności, musieli pracować dla McMahona i znosić wiele nieprzyjemnych sytuacji.
Teraz pojawiła się chociażby federacja AEW, która słupkami czy finansami na razie WWE nie dorównuje, ale wydaje się organizacją, która zostanie na dłużej i będzie prezentowała wrestlerom znacznie przyjemniejszą alternatywę. Do tego wychodzą kolejne brudy na 76-letniego już McMahona. To idealny moment na zmiany w WWE – zmiany, które przywrócą federacji dawny blask. Widzą to wszyscy, jednak czy da się cokolwiek z tym zrobić? Fani i wrestlerzy liczą, że tak. Byłoby to dla nich jedno ze szczęśliwszych wydarzeń, jakie aktualnie mogą się pojawić w zawodowym wrestlingu.
Komentarze 0