Kolejny epizod w karierze muzycznej, kolejna solowa płyta. Już trzecia. 22 maja nakładem małej wytwórni Dig a Pony Records ukaże się Gonna Be Fine.
Niedawna premiera singla Self Struggle jest dla nas doskonałym pretekstem, żeby przejść przez wszystkie dokonania muzyczne Szatta - oczywiście z udziałem samego zainteresowanego. I pokazać tym samym, jak nieodkrytym dla polskiej sceny producentem jest członek zespołów Kroki i Zaburzenia.
Kierunek Białystok
Przez pierwsze dwa lata kariery Szatt samodzielnie lub jako część składu Nocne Nagrania, produkował bity newcomerom, którzy niedługo mieli solidnie zaznaczyć się w środowisku polskiego rapu. Była współpraca z Wichrem, późniejszym założycielem ¾ Underground Studio, była produkcja na legal Hukosa, była też płyta zrobiona wspólnie z Kubą Witkiem, znanym wtedy jeszcze jako Tusz Na Rękach. Ta współpraca miała odbić się w karierze Szatta echem kilka lat później, ale zanim to się stało, byliśmy świadkami nieoczekiwanej współpracy przy innym krążku raper/producent.
Fakt, że Cira, legenda białostockiego podziemia tamtych czasów, zdecydował powierzyć produkcję swojego pierwszego legalnego albumu jednej osobie, w dodatku mocnemu newcomerowi, stanowił niemałe zaskoczenie. Plastikowy Kosmos wyszedł przecież w jednej z największych wytwórni w kraju tamtego okresu, czyli Step Records. Pytany o to, jak doszło do takiej współpracy, Szatt odpowiada: To już naprawdę odległe czasy, bo pracę nad płytą zaczęliśmy w 2011 roku. Pamiętam to jak przez mgłę, ale najprawdopodobniej Cira odezwał się do mnie w sprawie współpracy. Praca szła na tyle sprawnie, że udało nam się stworzyć cały album. Do dziś lubię kilka numerów z tej płyty. Po wydaniu Plastikowego Kosmosu przyjechałem na premierowy koncert do Białegostoku i zagrałem tam jeden z pierwszych live actów.
Produkcje na Plastikowym Kosmosie nie były niczym szczególnie odkrywczym i cała płyta zestarzała się dość brzydko, ale trudno nie usłyszeć chęci Szatta do eksperymentów z samplami. Wcześniej jednak trzeba przekopać się przez całą warstwę dość typowego boom-bapu, wymuszonego ówczesnymi czasami, które na naszym podwórku wręcz wymagały od producentów takiej konwencji. Liczyło się jednak to, że Łukasz stał się zauważalną postacią na rynku producenckim i mógł działać poza utartymi ścieżkami wielu niewyróżniających się niczym rzemieślników.
Wyciągamy igły
Wspomniana współpraca z Kubą Witkiem nad kilkoma z jego solowych materiałów zaowocowała chemią pomiędzy Tuszem i Szattem. Dzięki temu w 2014 roku mogliśmy usłyszeć pierwszy album ich zespołu Zaburzenia. To tutaj po raz pierwszy uslyszeliśmy, jaki talent do niekoniecznie rapowych produkcji przejawia muzyczna część duetu. Fantastyczne, oniryczne bity czasami okraszone typową, hip-hopową perkusją stanowiły naprawdę ciekawą odskocznię w tamtych wciąż delikatnie zakonserwowanych muzycznie czasach.
Na pierwszej płycie zatytułowanej Sny, w których ginę Tusz, oficjalnie już występujący jako Kuba Witek, delikatnie chwiał się na niecodziennych podkładach, nie wykorzystując w pełni ich potencjału. Gdy jednak rok później ukazała się kolejna płyta grupy, Igły, Szatt jeszcze mocniej dopracował swoje plumkające, przenoszące nas w kosmos bity, a Witek nauczył się wyciągać z nich 120% możliwości. To połączenie dało nam jedną z najlepszych i zarazem najbardziej niedocenionych płyt 2015 roku, niezwykle przejmującą i pochłaniającą autobiograficzną opowieść Kuby o trudnym dorastaniu i powolnym uzależnianiu od narkotyków. Gruby, warty uwagi materiał. Nie byłoby jednak Zaburzeń zarówno bez fantastycznych linijek Witka, jak i podkładów Szatta.
Czy Zaburzenia jeszcze wrócą? Szatt twierdzi, że nigdy nie odeszły i razem wyciągniemy jeszcze kilka igieł: W zasadzie nie przerwaliśmy naszej współpracy z Kubą. Zawiesiliśmy ją pod kątem muzycznym, ale przenieśliśmy na inną płaszczyznę. Tworzę ścieżki dźwiękowe w filmach Kuby Witka (Ice Motion/Ruch Lodu, Faroe Way, Isoland). W planach są nie tylko kolejne produkcje filmowe, ale też powrót do Zaburzeń! Myślimy już o kolejnym wspólnym albumie.
Nieodkryty kwiat
Poza drugą odsłoną Zaburzeń w 2015 roku Szatt zdecydował się na wydanie kolejnego (po Future Voices w 2013) albumu solowego. W przeciwieństwie do poprzedniej płyty zdecydował się zaprosić paru gości. I okazało się, że na wydanym we Flirtini Records Bloom Łukaszowi udało się zebrać prawdziwe nieoszlifowane diamenty. Zarówno Joannaple jak i Kasia Lins doskonale poradziły sobie ze swoimi partiami, ale Szattowi udało się odkryć też dwóch facetów.
Pierwszą z nich był Vito Bambino, dla którego występ na Bloom był pierwszym na legalnym wydawnictwie. W jaki sposób Szatt wyhaczył człowieka, który za chwilę wraz z Bitaminą miał wyprzedawać każdy koncert w kilka minut?
Każdy z zaproszonych przeze mnie gości był bardzo charakterystyczny i wniósł dużo od siebie. To przy tym projekcie Mati poprosił mnie, żebym podpisał go na płycie jako Vito. Znałem go wtedy pod innymi ksywkami, kiedyś startowaliśmy nawet razem na jednej z beatbattles w Poznaniu - tylko wtedy w imieniu Matiego przyjechał Piti z Bitaminy i prezentował bity jako Drumlinaz! Może to skomplikowane, ale dla mnie mega nostalgiczne. Chyba szybko odpadłem, za to Drumlinaz wygrał!
To właśnie numer z Vitem okazał się największym przebojem drugiej płyty producenckiej Szatta, wciąż nie dobijając jednak wyświetleniowo do wielu innych produkcji muzycznych z tamtego okresu. Mimo wydawcy, który był sub-labelem jednej z mocniejszych wytwórni w Polsce, Bloom nie rozeszło się wśród słuchaczy tak, jak powinno. Sam Łukasz zgadza się z tym w pełni.
Bloom było pierwszym wydawnictwem Flirtini, czyli sublabelu Asfalt Records. Był to eksperyment i jestem pewien, że dziś z tym samym materiałem i większym doświadczeniem moglibyśmy zrobić znacznie więcej, jednak jest to nadal dobry materiał. Kawałek z Vito do dziś jest grany w radiach.
Kroki do przodu
Dużo ważniejszą postacią dla kariery Szatta - oczywiście spośród gości na Bloom - okazał się jednak Kuba Goleniewski, znany jako Jaq Merner. To właśnie z nim i z Pawłem Stachowiakiem Szatt niebawem stworzył zespół Kroki, którzy szturmem wdarł się na scenę muzyki elektronicznej. Projekt zaczął rodzić się już przy okazji produkcji płyty Szatta we Flirtini.
Do pracy nad Bloom zaprosiłem Kubę i Pawła. Choć nie spotkaliśmy się wtedy w jednym numerze, to niedługo potem niezobowiązująco zaczęliśmy tworzyć razem muzykę. Bez czasowej presji i żadnych założeń. Dopiero po czasie pojawił się pomysł, propozycja wydania wspólnie płyty, a później kontrakt z Kayaxem.
Pierwszy wspólny materiał Stairs okazało się sporym sukcesem; panowie zwiedzili kawał kraju grając z nim koncerty. Zespół w związku ze skokiem popularności pojawił się nawet na trzeciej części kompilacji Heartbreaks & Promises od Flirtini we wspólnym numerze z Pauliną Przybysz. Szatt produkcyjnie wspinał się na coraz wyższy poziom i wydawało się, że stanie się jednym z filarów polskiej muzyki elektronicznej. Zespół czekał jednak zbyt długo na wydanie nowego krążka, a hype powoli opadał. Wydane w 2019 roku Controlled Chaos LP broniło się muzycznie, jednak nie przebiło się w internecie. Nie wydaje się to jednak w żaden sposób łamać Szatta i przyszłości zespołu.
Jeszcze przed wydaniem Stairs nasza wspólna muzyczna przygoda nabrała rozpędu. Zagraliśmy kilkadziesiąt koncertów jeszcze zanim wyszła nasza ep-ka, więc nasz apetyt rósł w miarę jedzenia. Ale kiedy wróciliśmy po kilku latach przerwy z Controlled Chaos, było już trudniej. Kiedyś wydawało mi się, że dobra muzyka broni się sama. Choć zapewne są wyjątki, dziś mogę powiedzieć, że nic samo się nie wydarzy. Trzeba po prostu ciężko pracować i pod żadnym pozorem nie wyzbywać się konsekwencji.
Uśmiech!
Tym sposobem doszliśmy do najświeższego etapu kariery Szatta, czyli trzeciej solowej płyty. Tutaj znowu kluczowy jest Kuba Goleniewski, w którego nowopowstałym labelu zostanie wydane Gonna Be Fine. Tytuł albumu wybitnie pasuje do obecnych czasów, postanowiliśmy nawet podpytać Szatta, czy narodził się w jego głowie dopiero w czasie pandemii. Przy okazji wyjaśnił, dlaczego postanowił wydać kolejne solo w tak małej, stawiającej pierwsze kroki wytwórni:
Kuba Goleniewski był chyba najbliżej procesu tworzenia albumu. Label, który prowadzi razem z Filipem Czerwińskim, powstawał niemal równolegle z moim materiałem. Sam tytuł zrodził się po wielu wspólnych rozmowach, kiedy to Kuba wpadał do mnie na kawę i przy okazji nagrywał wokale na nowe Kroki (lub odwrotnie). Gonna Be Fine to odpowiedź na garść przeciwności losu i rozterek, które trapią nas na co dzień lub od święta. Zwrot na pożegnanie 'Będzie dobrze' przerodził się w tytuł płyty. Nie spodziewaliśmy się, że nabierze on kolejnego znaczenia, ale chyba o to w tym chodzi. Każdy może dostosować i odebrać to na swój własny sposób.
Siłą nadchodzącej płyty ma być połączenie elektronicznych brzmień z dźwiękami nagranymi podczas licznych podróży Łukasza w północne rejony świata. Premierze towarzyszą bardzo nietypowe, pandemiczne okoliczności i brak możliwości grania koncertów promocyjnych. Szatt jednak wyszedł problemowi naprzeciw, co tydzień prezentując liveset z części albumu na swoim facebooku. Czuje różnicę pomiędzy transmisją w sieci a gigiem na żywo?
Myślę, że dla każdego jest to dość egzotyczna sprawa i wszyscy robimy to z myślą o jak najszybszym powrocie do starej normalności. Choć nie ukrywam, że ta forma sprawia mi również frajdę. Chciałbym złapać w tym regularność i udostępniać ludziom domowe sesje - jednak wolałbym, by to był miły dodatek. Nie da się zastąpić spotkań z ludźmi i wymiany prawdziwej, żywej energii.
Szatt zrezygnował z jakichkolwiek gości na Gonna Be Fine. Pierwszy singiel wypuszczony parę dni temu jest chyba najmocniejszym ze wszystkich kawałków i posiada zdecydowanie najtwardsze, elektroniczne brzmienie. Reszta płyty jest nieco bardziej wyważona. Jeżeli są tutaj fani Bloom lub produkcji na Zaburzeniach - będą zadowoleni. A my liczymy, że będzie to punkt zwrotny w karierze Szatta. Należy mu się.

