To oni najgłośniej i najczęściej przypominają światu, że Donieck to Ukraina. Choć nie wiedzą, czy kiedyś wrócą do domu, nie chcą nigdzie zapuszczać korzeni, bo zostałoby to odebrane jako poddanie się. Szachtar, czyli klub na uchodźstwie, znów chce namieszać w Europie.
Mieli na koncie sześć mistrzostw i pięć pucharów kraju, gdy na ich miasto zaczęły spadać bomby. Uciekli, myśląc, że na wygnaniu spędzą tylko chwilę. W nowej siedzibie zdobywali kolejne mistrzostwa i puchary, grali w Lidze Mistrzów, rozsławiając w Europie nazwę miasta, z którego pochodzą i w którym nie zagrali już od czterdziestu sześciu lat. Cypryjski Anorthosis Famagusta, działający od blisko pół wieku w Larnace, to żywy dowód, że wygnanie klubu piłkarskiego jest wciąż możliwym w Europie scenariuszem. Anorthosis nie jest jednak najbardziej znanym przykładem europejskiego klubu funkcjonującego na uchodźstwie. Znacznie głośniej jest o Szachtarze Donieck, dla którego — po sześciu latach od wybuchu wojny w Donbasie — gra poza swoim miastem z jednej strony stała się normalnością, a z drugiej wciąż nikt nie przeszedł nad nią do porządku dziennego. Ukraiński potentat, który jako uczestnik turnieju finałowego Ligi Europy po raz kolejny postara się zdobyć kontynentalne trofeum, nadal nie próbuje zapuszczać korzeni. Tak, jakby lada moment miał wrócić do Doniecka. Tyle że nic nie wskazuje, by kiedykolwiek miało to nastąpić.
CICHE POŻEGNANIE
Gdy Szachtar ostatni raz grał na wybudowanej na Euro 2012 Donbas Arenie, nikt nie wiedział, że właśnie odbywa się pożegnanie. W przeciwnym razie atmosfera może byłaby trochę bardziej podniosła niż podczas spotkania z Mariupolem. - W mieście było już niewielu ludzi, niektórzy szykowali się do wyjazdu, choć nie mogli przewidzieć, że wybuchnie wojna. Spodziewano się raczej zamieszek – mówi Kamil Rogólski, obserwator ukraińskiej piłki, sympatyzujący z Szachtarem. Ze względu na panujące w mieście rozruchy, kolejne spotkanie w roli gospodarza klub z Doniecka rozegrał w Czerkasach, kończąc tym samym sezon 2013/2014. Wtedy jeszcze nie było stuprocentowo jasne, że seryjnego mistrza Ukrainy czeka los uchodźcy.
PRZEŁOMOWY MOMENT
O tym, że powrotu nie ma i w najbliższym czasie nie będzie, zawodnicy przekonali się kilka miesięcy później, przebywając podczas letniego okresu przygotowawczego na obozie we Francji. Po sparingu z Olympique Lyon świat obiegła informacja o zestrzeleniu nad Donbasem samolotu pasażerskiego linii Malaysian Airlines. Kilku piłkarzy uciekło wtedy z hotelu, nie było z nimi kontaktu. Nie mieli zamiaru lecieć z powrotem na Ukrainę, bojąc się o własne zdrowie. - Dziś wiadomo, że Szachtarowi udaje się w miarę normalnie funkcjonować. W lipcu 2014 nie było jasne, dokąd podjadą czołgi, nie wiadomo było, jaki będzie los Rinata Achmetowa, właściciela klubu. Trudno się dziwić obcokrajowcom, którzy przestraszyli się, że na pokonywanym przez nich wielokrotnie korytarzu powietrznym zginęli ludzie – opowiada Rogólski. Klub musiał wtedy włączyć zarządzanie kryzysowe. Serhij Palkin, generalny dyrektor Szachtara, uświadomił zawodnikom, że trudna sytuacja polityczna w kraju nie oznacza, iż podpisane umowy przestają obowiązywać. W tamtym czasie dostawał za najlepszych piłkarzy po kilka ofert dziennie. Później narzekał w mediach, że inne kluby chciały potraktować Szachtar jak supermarket i wybrać sobie najsmakowitsze kąski. Piłkarze po pogrożeniu palcem zdecydowali się wrócić i zaczęli trenować.
BLIŻEJ ZACHODU
Pierwszy wybór miejsca ucieczki był mocno zaskakujący. Szachtar postanowił się bowiem przenieść najdalej, jak tylko mógł w obrębie kraju, do odległego o 1200 kilometrów Lwowa. To mniej więcej tak, jakby Wisła Kraków zaczęła grać w roli gospodarza w Amsterdamie. - Miasto było na tyle odległe od działań wojennych, że sprawiało wrażenie w pełni bezpiecznego. Miało bardzo dobry stadion, nieużywany przez tamtejsze Karpaty. Poza tym było stamtąd znacznie bliżej do Europy Zachodniej – mówi Vadim Furmanov, ukraiński dziennikarz portalu Futbolgrad.com, mieszkający obecnie w Stanach Zjednoczonych. Do Lwowa Szachtar przylatywał jednak tylko na mecze ligowe, na co dzień funkcjonując w Kijowie. Początkowo istniał pomysł, by przenieść cały klub do Lwowa, jednak został on storpedowany przez zawodników, którzy woleli żyć w stolicy niż w ponad trzykrotnie mniejszym mieście. Łatwiej było też zorganizować życie klubu w Kijowie, gdzie Achmetow prowadził liczne biznesy, był właścicielem różnych obiektów i istniały nieporównywalnie lepsze warunki treningowe dla drużyny piłkarskiej.
SYMBOL TYMCZASOWOŚCI
Warunki miały być lepsze, ale niedoskonałe. Nie takie, jak w pozostawionym w Donbasie nowo wybudowanym centrum treningowym, które obecnie jest kompletnie zdewastowane. - Do Kijowa przenieśli całą akademię. Trochę zainwestowali w ośrodek, ale wciąż go wynajmują. Jakakolwiek próba zapuszczenia korzeni gdzieś poza Donieckiem nie zostałaby zaakceptowana przez kibiców. Jest wiele osób, które wyjechało z Doniecka do innych części Ukrainy. One same widzą siebie jako tymczasowych uchodźców. Dla nich Szachtar jest symbolem wiary, że kiedyś tam wrócą. Gdyby klub, nawet nie zmieniając nazwy, znalazł sobie nową, stałą siedzibę, zostałoby to odebrane jako poddanie się – tłumaczy Furmanov. Rogólski z kolei przypomina sobie, że kiedyś podobne pytanie zostało wprost zadane Achmetowowi. - Wykluczył taką możliwość i podkreślił, że dom Szachtara jest w Doniecku. Dziś funkcjonują więc nadal z poczuciem, że to sytuacja tymczasowa. Nawet gdyby tymczasowość miała potrwać dwadzieścia lat. To klub bardzo silnie powiązany z regionem, z którego pochodzi, na każdym kroku podkreślający związki z górnictwem – zwraca uwagę.
RÓWNOLEGŁY WZLOT
Donieck przez lata miał złą sławę, bo w latach 90. był centrum walk ukraińskiej mafii i kojarzył się jedynie z postindustrialną górniczą osadą. - Przy okazji Euro 2012, gdy ogłoszono, że zagra tam Anglia, w brytyjskich mediach powstało wiele bardzo stereotypowych artykułów o tym mieście. Przedstawiano je jako czarną dziurę. Ośrodek samych bandytów i rasistów. Dzięki Euro udało się tę opinię przełamać. Po turnieju publikowano już głosy wielu zadowolonych ludzi, którzy podkreślali, że to normalne miasto, do którego można spokojnie przyjeżdżać – opowiadał nam niedawno profesor Paweł Kubicki, badacz miast z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wzlot Doniecka był ściśle powiązany z coraz silniejszą pozycją Szachtara. - Można narysować paralelę między wzrostem pozycji samego klubu i miasta – uważa Furmanov. - Szachtar stał się symbolem europejskich aspiracji Doniecka. Achmetow inwestował w całą okolicę. Starał się tam stworzyć wschodnią stolicę Ukrainy, konkurencję dla Kijowa i zdobyć popularność w Europie. Umożliwiał mu to przede wszystkim klub – podkreśla ukraiński dziennikarz.
KOLEJNA PRZEPROWADZKA
Do zupełnie innego kulturowo Lwowa tego modelu sukcesu nie udało się przenieść. Szachtar nie został tam w pełni zaakceptowany. - Miejscowi kibicowali im tylko w pucharach. Historycznie kibice Karpatów i Dynama mają dobre relacje, więc podczas meczów z kijowianami na trybunach było słychać raczej wsparcie dla gości – opowiada Furmanov. Początkowo Szachtar nie miał zbyt wielu opcji, bo UEFA nie dopuszczała możliwości rozgrywania meczów międzynarodowych na stadionie w Charkowie. To zmieniło się jednak w 2016 roku. A że w tym samym czasie zbankrutował tamtejszy Metalist, powrót na wschód Ukrainy zaczął się wydawać dla Szachtara atrakcyjną opcją. - Zaczęło się od testu, jakim był mecz ligowy z Dynamem Kijów. Bardzo się udał kibicowsko. Zdecydowana większość stadionu została zapełniona, był bardzo dobry doping. Kibice zapalili tysiące światełek, znanych z obiektu Szachtara, co przypomina latarki górnicze. Efekt był znakomity, a Darijo Srna, ówczesny kapitan, był wzruszony, że wreszcie poczuł się jak na Donbas Arenie – wspomina Rogólski. Od tego momentu klub z Doniecka wciąż funkcjonował w Kijowie, ale na mecze latał już do Charkowa, a nie do Lwowa. - Oba miasta mają do siebie bliżej geograficznie, kulturowo i językowo. W Charkowie jest też wielu wewnętrznych uchodźców z Doniecka. Na mecze przychodzili więc nie tylko miejscowi, ale też dawni kibice Szachtara. Klub został zaakceptowany jako tymczasowy mieszkaniec miasta. Następca upadłego Metalista gra obecnie w II lidze. Z tego, co wiem, przypadki, w których ci sami ludzie chodzą na mecze jego i Szachtara wcale nie są takie rzadkie – wyjaśnia Furmanov.
PROTESTY ULTRASÓW
Nie obeszło się jednak bez komplikacji. Ultrasi Metalista protestowali przeciwko „okupacji ich miasta przez złego Rinata Achmetowa”. - Ktoś oblał kiedyś elewację stadionu puszkami z farbą. Ultrasom przeszkadzało, że gra tam Szachtar. Na meczu z Celtą Vigo w lutym 2017 były gwizdy na stadionie w Charkowie. Ludzie mieli pretensje, że Szachtar tam gra – mówi Rogólski, choć Furmanov podkreśla, że akty jawnej wrogości, z którymi klub spotykał się w Kijowie, Lwowie czy w Charkowie były mniejsze, niż można było się spodziewać. - Ukraińscy ultrasi zasadniczo trochę zawiesili broń po rozpoczęciu wojny. Nie ma aż tak dużo przemocy, jak było – mówi.
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
Efektu solidarności z Szachtarem nie udało się wywołać przez to, że długo niejasny był stosunek Achmetowa, jednego z najpotężniejszych ukraińskich oligarchów, do konfliktu w Donbasie. - Początkowo był kojarzony z separatystami. Gdy wybuchały pierwsze zamieszki, był oskarżany o ich wzniecanie, a wręcz finansowanie separatystów, co nigdy się nie potwierdziło – mówi Rógolski. Wciąż jednak w otoczeniu Szachtara pojawiały się osoby, które zrażały do klubu ukraińską społeczność. Były szef działu prasowego Szachtara po odejściu z klubu opowiedział się po stronie separatystów. Dmitrij Trapeznikow, związany w przeszłości z Szachtarem, został nawet głową samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. - Bardzo głośny był też przypadek obrońcy Jarosława Rakickiego, który nigdy nie powiedział nic jednoznacznie, ale podejrzewano, że jest separatystą, bo nie śpiewał hymnu Ukrainy, a gdy przeszedł do Zenita Sankt Petersburg, Ukraińcy poczuli, że to potwierdzenie tych podejrzeń – opowiada Furmanov.
EKSPONOWANA UKRAIŃSKOŚĆ
Klub wykonał jednak sporo pracy PR-owej, by odsunąć te skojarzenia. W spocie prezentującym koszulki subtelnie przemycili ukraińską flagę. Achmetow także dawał w ostatnich latach dowody wierności Ukrainie. Także na polu piłkarskim, przekonując Marlosa, brazylijskiego piłkarza swojego klubu, do reprezentowania Ukrainy. - Nieoficjalnie mówi się, że dostał za to od Achmetowa milion dolarów. To piłkarz, który w najlepszej formie mógłby się zakręcić obok reprezentacji Brazylii. Dla Ukraińców jest potężnym sportowym wzmocnieniem. A Achetow mógł za jego sprawą ocieplić wizerunek. Pokazał, że potrafił przekonać swojego piłkarza do gry dla Ukrainy – zaznacza Rogólski.
UTRZYMANE WPŁYWY
Sam oligarcha, choć nie stracił wpływów, raczej nie pojawia się publicznie, prawdopodobnie obawiając się o życie. - Odkąd Szachtar opuścił Donbas ani razu nie przyszedł na mecz. Rezyduje w willi pod Kijowem. Bardzo mocno interesuje się drużyną. Przeprowadzają jego łączenia z zespołem, żeby piłkarze mieli świadomość, że właściciel wciąż kocha futbol, a nie tylko daje pieniądze. Podobno nadal sam ogląda mecze ligi brazylijskiej, podpowiadając skautom, na kogo zwrócić uwagę – opisuje polski obserwator ukraińskiego futbolu. Trudno dokładnie powiedzieć, jak dalece biznesmen ucierpiał na wojnie. - Pojawiały się informacje, że stracił sporą część majątku, ale wkrótce potem inne źródła donosiły, że już większość odzyskał. Wciąż pozostaje bardzo bogatym i wpływowym oligarchą. Nie stracił kanałów telewizyjnych, nie upadły jego główne biznesy, Szachtar wciąż funkcjonuje na bardzo wysokim poziomie. Po wybuchu wojny opinia publiczna miała o nim gorsze zdanie i wiele osób nadal go nienawidzi jako najpotężniejszego oligarchy, ale wielu szanuje go za to, że nie uciekł z kraju i nie zostawił klubu w trudnym położeniu tak, jak było z właścicielem Metalista. Poza tym angażował się też w kwestie humanitarne, pomagając poszkodowanym po obu stronach konfliktu – mówi Furmanov.
UTRATA ARENY
Przez kilka lat od wybuchu wojny do Donbasu jeździły ciężarówki z herbem Szachtara, dostarczające mieszkańcom regionu najpotrzebniejsze artykuły. - Donbas Arena stała się centrum pomocy humanitarnej. Ludzie z obu stron mogli tam odebrać mąkę, mleko, chleb, czy ubrania – podkreśla Rogólski. Sytuacja zmieniła się jednak w 2017 roku, gdy separatyści przejęli władanie nad stadionem. - Przez pierwsze lata wojny stadion i nowoczesny hotel Donbas Palace były jeszcze pod kontrolą Achmetowa. Jego ludzie opiekowali się tym, co tam zostało. W ostatnim dniu lutego 2017 roku ludzie z bronią wpadli jednak na teren stadionu, przegonili ludzi Achmetowa i włączyli światła elewacji, które pozostawały wyłączone, odkąd Szachtar wyjechał z miasta. To był gest triumfu – dodaje.
MOŁDAWSKA ANALOGIA
Proukraińskie gesty w regionie donieckim nie zostały odebrane najlepiej, więc gdyby Szachtar miał kiedyś wrócić na swoje tereny, nie wiadomo, jak zostałby przyjęty. - W dzisiejszej sytuacji społecznej nie ma szans, by tam wrócili. Są odbierani jako część Ukrainy. Doniecka Republika Ludowa stara się organizować własne mecze. Wbrew obiegowej opinii Donbas Arena wciąż jest w bardzo dobrym stanie. Separatyści chcieliby na niej rozgrywać jakieś nieoficjalne spotkania. Chcą kultywować sport. Rozgrywają mecze ku pamięci, w stylu żołnierze kontra lekarze. Powstała jakaś liga Donbasu, w której grają młodzi chłopcy. Trudno sobie wyobrazić powrót Szachtara – mówi Rogólski. Zwłaszcza że sytuacja na froncie ani drgnęła i po sześciu latach od wybuchu wojny nie widać na horyzoncie jej zakończenia. - Jedyna forma powrotu, jaką mogę sobie ewentualnie wyobrazić, to na zasadzie Sheriffa Tiraspol, który gra w regionie niebędącym pod kontrolą mołdawskiego rządu, ale występuje w mołdawskiej lidze. Może kiedyś uda się wykreować taką sytuację, nawet jeśli Donbas nie będzie pod kontrolą Ukrainy. Naddniestrze nie jest jednak w stanie otwartej wojny. Żaden piłkarz nie chciałby grać w takiej okolicy, jaką dziś jest Donbas – zaznacza Furmanov.
KIJOWSKIE SAN SIRO
Bardziej prawdopodobne niż przeniesienie się do Doniecka jest więc kolejna przeprowadzka. Tym razem do Kijowa. - Odkąd wybuchła pandemia i na mecze nie może być wpuszczana publiczność, przestali latać na mecze do Charkowa, bo nie miałoby to żadnego sensu. Grają na tym samym stadionie, co Dynamo. Nie tylko w Europie, ale także w meczach ligowych. Teoretycznie to sytuacja tymczasowa, choć także nie wiadomo, ile potrwa – mówi Furmanov, ale Rogólski słyszał już o planach, wedle których Szachtar i Dynamo miałyby dzielić ten sam stadion tak, jak robią to choćby Inter czy Milan. Zwłaszcza że przenosiny do Charkowa, mimo dobrych początków, nie okazały się sukcesem. - Od wojny ludzie na Ukrainie mocno odwrócili się od piłki. Stadiony są zapełnione w kilku procentach. Nawet na niektórych meczach Ligi Mistrzów Szachtarowi było trudno zapełnić obiekt w Charkowie – mówi sympatyk Szachtara. Furmanov jest jednak sceptyczny. - Kijów to królestwo największego rywala Szachtara. Bardzo trudno byłoby stworzyć w mieście jakąś formę identyfikacji z klubem z Doniecka. Nawet o wsparcie w europejskich pucharach nie byłoby łatwo – zaznacza.
DWA MARZENIA
Mimo że na wygnaniu klub spotyka się z wieloma problemami, wciąż działa jednak na znakomitym poziomie. - Wyjazd z Doniecka jakoś wpłynął na sportową stronę funkcjonowania klubu, ale mniej niż się wydawało. Po tym, jak Brazylijczycy w 2014 roku nie chcieli wrócić na Ukrainę, wszyscy myśleli, że kończy się brazylijskie połączenie Szachtaru. To nie okazało się jednak prawdą. Dla Brazylijczyka nie ma aż takiego znaczenia, w jakim mieście żyje. Ważne, że ma płacone i gra w Lidze Mistrzów. Może nawet łatwiej skusić go perspektywą mieszkania w Kijowie niż w Doniecku – mówi Furmanov. Nie zmieniła się też bardzo profesjonalna otoczka. - Achmetow zbudował Szachtar jak bardzo dobry zachodnioeuropejski klub. Na wszystkich poziomach. Dynamo wciąż trochę przypomina sowiecką instytucję. A to nie tylko kwestia pieniędzy – zaznacza Ukrainiec. W klubie robią to wszystko napędzani perspektywą, że jeszcze kiedyś wrócą do domu. Nie brak w samym klubie głosów, że gdyby powiedziano im, że już nigdy nie zagrają w swoim mieście, dalsze funkcjonowanie Szachtara nie miałoby sensu. - Mamy dwa marzenia. Jedno to wygrać Ligę Mistrzów. Drugie to wrócić do Doniecka – mówi Serhij Palkin, dyrektor generalny Szachtara. Na dziś bardziej realne do spełnienia wydaje się chyba to pierwsze.
