Szot Jacka Danielsa, który słyszy cały sportowy świat. Hollywoodzka historia Bruce’a Buffera

Zobacz również:Wszystko, co trzeba wiedzieć o walce Błachowicz - Reyes. Gościliśmy Dorotę Jurkowską, menedżer Janka (WIDEO)
UFC: Bruce Buffer
Fot. Christian Petersen/Zuffa LLC via Getty Images

Ukochaną pracę dostał dzięki wrestlingowi i jednemu z najpopularniejszych seriali w historii. Dzięki wojnie w Wietnamie poznał brata, z którym wspólnie zawładnęli całym światem sportów walki, a kiedy w nocy z 6 na 7 marca będzie zapowiadał Jana Błachowicza i Israela Adesanyę, po raz kolejny zobaczymy absolutny wulkan energii, dzięki któremu każdego fana MMA przejdzie dreszcz emocji. Bruce Buffer, głos UFC, osiągnął właśnie 25-lecie swojej pracy w oktagonie.

Buffer… to nazwisko brzmi znajomo, prawda? Nawet dla tych, którzy sportem interesują się zaledwie od święta. Nie mówiąc już o słynnym „Let’s get ready to rumble!”, znanym z największych bokserskich walk czy filmów, jak chociażby „Rocky V” czy „Creed”. Michael Buffer to najpopularniejszy sportowy konferansjer, a jego slogan stał się symbolem wielkiej wagi. Słysząc go wiemy, że to, co za chwilę wydarzy się w ringu, jest czymś, co po prostu trzeba zobaczyć.

Przez wiele lat był także powodem pytania, jakie ciągle otrzymywał jego przyrodni brat, Bruce. „Nie jesteś czasem spokrewniony z Michaelem?” – słyszał niemal z każdej strony w latach 80. i 90. Co ciekawe, przez dłuższy czas wszystkiemu zaprzeczał.

„HMMM… TO CHYBA JEST TWÓJ BRAT”

Bruce Buffer zaczął dorosłe życie jako biznesmen. Miał własną firmę telemarketingową, co w latach 80. oznaczało m.in. dostęp do każdej możliwej książki telefonicznej. Jak wielu innych ludzi, sprawdzał z ciekawości, czy są tam może inne osoby o nazwisku Buffer. Kolejne wydania uświadamiały go jednak, że jest to bardzo rzadkie nazwisko, bo nie potrafił znaleźć nikogo, kto nie byłby jego najbliższą rodziną.

W tym samym czasie niezwykle interesował się sportami walki, zarówno trenując, jak i oglądając je w telewizji. Najpopularniejszy był oczywiście boks, a w trakcie jednej z gal uwagę młodego Bruce’a przyciągnął pewien konferansjer, który dopiero zaczynał swoją karierę.

Był inny niż wszyscy. Dostojny, przystojny, w smokingu, z pasującym głosem – po latach Bruce wspominał, że wywarł na nim wrażenie Jamesa Bonda, a ten motyw bardzo mu się spodobał. Z tą myślą oglądał kolejne gale, aż w końcu przy którejś z nich po raz pierwszy spojrzał na „belkę” podpisującą bokserskiego agenta 007. Michael Buffer? Nie, przecież to niemożliwe, nie ma żadnych Bufferów poza naszą rodziną. Na coraz częściej pojawiające się pytania o pokrewieństwo odpowiadał: „Nie, moim bratem jest Brian (rodzony brat – przyp. red.), to jakiś inny Buffer”. Jednak fakt, że w teorii nie było innych osób o tym nazwisku, nie dawał mu spokoju. W końcu przy jednej z podróży samochodem zapytał ojca, czy wie coś na temat znanego już konferansjera.

„Ten gość? Wiesz co… To chyba jest twój brat.”

WSZYSTKO DZIĘKI WOJNIE W WIETNAMIE

Takiej odpowiedzi Bruce raczej się nie spodziewał. Liczył raczej na dalekiego kuzyna, błąd w nazwisku albo zupełny przypadek. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia o przeszłości swojego ojca, która jest dość częstą amerykańską historią z tamtego okresu. Młodo ożeniony wyjechał walczyć w II wojnie światowej, co przez odległość i długość rozłąki spowodowało rozpad związku. W tym wypadku jednak pojawiło się też dziecko – Michael, urodzony, kiedy jego ojciec był na froncie. Joe Buffer widział go, kiedy jego pierworodny syn miał 2,5 roku, a potem… potem dopiero w telewizji, kilkadziesiąt lat później. Nazwiska Buffer nie było w książce telefonicznej, bo… Michael się pod nim nie wychowywał. Trafił pod opiekę innej rodziny – o nazwisku Huber – która go wychowała w zastępstwie biologicznych rodziców.

Mamy więc kolejne pytanie – skąd na tej telewizyjnej belce pojawiło się nazwisko Buffer, skoro całą swoją młodość przyszły legendarny konferansjer nazywał się Michael Huber? Odpowiedź brzmi: przez… wojnę w Wietnamie. Jego przyszywani rodzice nigdy oficjalnie go nie zaadoptowali ze względu na m.in. wciąż aktywne relacje z biologiczną matką, dlatego kiedy został powołany do wojska (na front nigdy nie trafił, pozostał w rezerwie) otrzymał informację – na akcie urodzenia jest napisane Buffer to jesteś Buffer i tyle, żadnych kombinacji. I tak już zostało.

Gdyby nie wojna w Wietnamie, na ekranie telewizora w domu Bruce’a mogłoby pojawić się „Michael Huber” i całej historii nawet by nie było. Dzięki niej jednak doszło do szokującej dla Bufferów rozmowy, która doprowadziła do ostatecznego spotkania Joe, Bruce’a i Michaela.

SPRZEDAMY TO WSZYSTKIM

Cała trójka nawiązała ze sobą luźne relacje, które z miejsca stały się bardzo pozytywne. W końcu mieli o czym rozmawiać – każdy z nich mniej lub bardziej interesował się boksem. Michael był już wtedy gwiazdą, m.in. ulubionym konferansjerem Donalda Trumpa (przyszły prezydent USA już w latach 80. zaklepał sobie Buffera na wszystkie gale odbywające się w hotelach i kasynach „marki Trump”), jednak wciąż nie do końca wiedział, jak stworzyć swoją markę. Nie potrafił znaleźć kogoś, kto by mu w tym pomógł, jednak teraz miał przecież brata biznesmena. Bruce zajął się między innymi opatentowaniem słynnego sloganu, a potem rzucił swoje dotychczasowe, bardzo intratne zajęcie, by zostać menedżerem brata. Olśnienie przyszło w trakcie walki Riddicka Bowe z Evanderem Hollyfieldem w 1992 roku. Po jej zakończeniu Bruce pobiegł do hotelu i w kilka godzin rozpisał wszystko.

– Sprzedamy to wszędzie. Do filmów, seriali, gier, do NBA, do NFL – gdzie tylko. Na pewno wyjdzie, nie po to rzucałem pracę, żeby to nam teraz nie wyszło – mówił Bruce do swojego przyrodniego brata.

Dobrze wiemy, jak znakomicie to wyszło. W latach 90. Michael Buffer stał się tak rozchwytywany, że oferty napływały z każdej strony, a wraz z bratem do dziś wspólnie zajmują się biznesową stroną swojej pracy.

MYŚLISZ, ŻE MOGĘ SPRÓBOWAĆ?

Bruce zapowiedział swojemu bratu, że „sprzeda” go wszędzie i sprostał temu wyzwaniu znakomicie, jednak Michael Buffer jest tylko jeden, a wydarzeń do anonsowania cała masa. W pewnym momencie miał na wyłączność nie tylko największe walki bokserskie, ale też gotowe kontrakty z World Championship Wrestling (wrestlingowy rywal WWE w latach 90.) i rozwijającym się dopiero UFC. WCW było dla Buffera bardzo ciekawym doświadczeniem. Wrestling przeżywał wtedy najlepsze lata swojej popularności dzięki poniedziałkowym wojnom („Monday Night Wars”) między galami WWE (wtedy WWF) i WCW. W szczycie oglądalności obie te gale potrafiły przejąć kilkanaście procent ogromnego amerykańskiego rynku – i to w najlepszym czasie antenowym. W 1996 roku to WCW wygrywało tę rywalizację, a bokserski konferansjer był zaintrygowany wydarzeniem z taką oglądalnością, z wielkimi gwiazdami wrestlingu i nie tylko.

UFC z kolei dopiero zaczynało. Federacja miała zaledwie kilka gal za sobą, wciąż była zakazana w większości stanów, a styl Buffera zdawał się nie pasować do tego mordobicia. W dodatku sam konferansjer po latach ze śmiechem przyznaje, że widząc to myślał „To ma się przyjąć? Nie ma takiej opcji”.

Jego brat, Bruce, był innego zdania. Pokochał MMA niemal od razu i zobaczył w tym szansę dla siebie. Lubił biznesową stronę konferansjerki, jednak po cichu marzył, by pójść w ślady Michaela. Obiecał jednak i sobie, i jemu, że do boksu nawet się nie zbliży. Za bardzo by się to gryzło z tym, czego wspólnie dokonali. Kiedy więc starszy z braci zrezygnował z UFC z powodu kolizji z boksem i WCW, Bruce grzecznie zapytał – „myślisz, że mogę tego spróbować?”.

PRAWDZIWYCH „PRZYJACIÓŁ” POZNAJE SIĘ W BIEDZIE

Michael nie miał nic przeciwko, wręcz ucieszył się z szansy brata i tak oto, w 1996 roku, Bruce Buffer wystąpił na swojej pierwszej gali – odczytywał mniej istotne walki na gali UFC 8. Nie dostał jednak pracy na stałe, był dla UFC kimś „w razie potrzeby”. Taka potrzeba przyszła dwie gale później, kiedy zadzwonił telefon zapraszający go na UFC 10.

– To była filmowa scena, jak z Rocky’ego. Kiedy dostałem ten telefon, siedziałem w szpitalu przy łóżku mojej mamy, która była po operacji. Spytała tylko: „To ten telefon, na który tyle czekałeś? Jedź i się nawet nie zastanawiaj” – mówił w rozmowie z BT Sport lata później.

Pojechał, wystąpił i… cisza. Nikt z UFC nie odzywał się do niego aż do momentu, w którym nastąpiła inna potrzeba, znacznie bardziej niecodzienna. UFC dostało propozycję wystąpienia w jednym z najpopularniejszych, o ile nie najpopularniejszym wtedy serialu na świecie – czyli w serialu „Przyjaciele”.

Konferansjer UFC nie mógł wystąpić, więc Buffer postanowił wykorzystać tę okazję jako najbardziej pokerową zagrywkę w swojej karierze. Potem nazwał ją zresztą zdecydowanie najlepszą, mimo że pokerzystą również jest świetnym. Na planie serialu spotkał się z władzami UFC mówiąc wprost, że teraz muszą dać mu posadę stałego konferansjera, skoro cały świat zobaczy jego, Johna McCarthy’ego (sędziego) i Tanka Abbotta (zawodnika) jako symbole UFC w telewizji. Właściciele federacji nie mieli innego wyjścia, jak tylko zgodzić się na jego propozycję. Reszta jest historią. Od gali UFC 13 Bruce Buffer jest nieodłącznym elementem każdego najważniejszego wydarzenia związanego ze sportami walki w Stanach Zjednoczonych.

BORDEAUX CZY JACK DANIELS?

Najtrudniejsze, czyli wepchnięcie buta w drzwi konferansjerki, było już za nim. Powstał jednak inny problem – co zrobić, żeby nie pozostać tylko mniej znanym bratem Michaela? Pasowałoby go przede wszystkim nie naśladować, bo to oznaczałoby stanie w jego cieniu przez całą karierę.

Bruce dokładnie tak uczynił, choć przyznaje, że nie zrobił tego na siłę, byle być innym – taki po prostu jest. Dostojność i charakterystyka rodem z Jamesa Bonda nie pasuje do oktagonu i MMA. Energia, pasja do dyscypliny – to jest to, co wychodzi samo z siebie. Przez 25 lat Bruce Buffer wypracował niepowtarzalny styl, co jest być może jego największym osiągnięciem. Nie jest bratem wielkiego Michaela Buffera – jest Brucem, który wraz z Michaelem trzęsie światem sportów walki, jednocześnie będąc symbolem UFC i całej dyscypliny na świecie. Michael to lampka wytrawnego Bordeaux do ważnej kolacji, Bruce – energetyczny szot Jacka Danielsa, który pobudzi każdego, nawet oglądającego gale po nocach – tak ich kiedyś przedstawiono i nie da się z tym nie zgodzić.

Charakterystyczne powiedzenia Bruce’a (tak, też ma je opatentowane) od lat kojarzą się z każdą największą walką MMA. Wspomniane zostało, że bokserskie „Let’s get ready to rumble!” oznacza, że nie można od tego momentu odrywać wzroku od telewizorów. W przypadku UFC jest to jakże proste „It’s time!”, jednak jest ono proste tylko w teorii, bo nikt nie jest w stanie zrobić tego tak jak młodszy z braci Bufferów.

Na tym nie koniec. Przez te wszystkie lata Bruce wypracował niezwykle emocjonujący i energetyczny sposób przedstawiania zawodników. Niezwykle głośne i charakterystyczne akcentowanie, niemal skakanie między narożnikami, obroty o 45, 90 czy 180 stopni (im większa walka, tym większy obrót, nie jest to przypadek) oraz – w przypadku walk mistrzowskich – podkreślanie, kto broni tytułu („Reigning! Defending! Un-di-spu-ted!” to hasło, po którym każdy fan MMA zsuwa się niemal na kraniec swojego fotela) – Michael może mieć najbardziej znane powiedzenie w historii sportu, ale jeśli chodzi o liczbę tego typu sloganów – Bruce zdecydowanie wygrywa.

WESELNY WODZIREJ

Żyjąca legenda UFC przyznaje, że nigdy nie ćwiczy swoich wejściówek. Zależą one od atmosfery, walki czy natężenia emocji publiczności, więc nie miałoby to sensu. Wszystko to, co widzimy w oktagonie, to czysta pasja do tego sportu. Bruce robi to wszystko tak energicznie, że… dwukrotnie zerwał więzadła krzyżowe podczas zapowiedzi – umiejętność niepokazania tego widzom uważa za jedno ze swoich największych osiągnięć.

Joe Rogan, komentator UFC, w pewnym momencie wyczuł w tej energii szansę na coś większego i przez kilka miesięcy podpuszczał Buffera, żeby na galę UFC 100 zrobił coś specjalnego, np. obrót o 360 stopni. Myślicie, że to było za dużo dla tej konferansjerskiej bomby energetycznej?

Inną charakterystyczną rzeczą jest kontakt z zawodnikami. Na jednym z filmów wyżej widzimy jak wraz z rosnącym napięciem i zapowiedzią na Buffera reagują Dan Hardy czy T.J. Dillashaw. Randy’emu Couture’owi czy Andersonowi Silvie kłaniał się w trakcie zapowiedzi dziękując i składając hołd za całą karierę. Brock Lesnar zwrot „Reigning, defending, undisputed” zabrał ze sobą do wrestlingu, po tym jak wrócił do WWE kończąc z MMA. A Michael Bisping? Cóż, on miał jeszcze ciekawszy pomysł, bo zaprosił Buffera na swoje wesele, by zaprezentował młodą parę przy wejściu na salę.

Doszło do tego, że po tym wydarzeniu Bruce Buffer zaczął nagrywać „wejściówki” weselne niektórym kibicom. Oczywiście na odległość. Jednak to tylko pokazuje, jak bardzo jego obecność i głos wryła się w głowy fanów sportów walki na całym świecie.

LEGENDA

Ta 25-letnia przygoda zaczęła się na dobre od UFC 13. W nocy z 6 na 7 marca będziemy mieli galę numer… 259. Do tego była przecież masa innych pojedynków w trakcie innych wydarzeń sportowych, a także inne występy, jak legendarni już „Przyjaciele”. Bruce Buffer jest niepodważalnym symbolem UFC – jak Dana White, jak zawodnicy pokroju Couture’a, Silvy czy George’a St Pierre’a, jak sędziowie John McCarthy (już na emeryturze, jest komentatorem federacji Bellator) czy Herb Dean. Nikt jednak nie jest związany z tą federacją tak długo jak on. Tak, nawet Dana White jest w UFC krócej (od 2001 roku).

Kiedy więc będziecie oglądać pojedynek Jana Błachowicza z Israelem Adesanyą i usłyszycie pod adresem Polaka „Reigning! Defending! Un-di-spu-ted!” to wiedzcie, że dzieje się coś absolutnie wielkiego i niepowtarzalnego w historii polskiego MMA. A ten pełen energii pan w środku oktagonu to gość z fantastyczną historią za plecami, który właśnie nam to oznajmia.

I to nie jest po prostu brat Michaela Buffera. To Bruce Buffer – absolutna legenda sportu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.