Transfer Patryka Makucha z Miedzi Legnica do Cracovii to jeden z najciekawszych dotychczasowych ruchów lata na polskim rynku wewnętrznym. Pasy liczą, że rozwiązały nim trwający od dwóch sezonów problem w ataku. Ale ostatnie lata pokazały, że nie każdy napastnik wzięty z I ligi okazuje się Robertem Lewandowskim. Skuteczność szczebel wyżej zachowują tylko bardzo nieliczni nowicjusze.
Umiejętności Patryka Makucha potrafią zrobić piorunujące wrażenie. Tak można przynajmniej wywnioskować z reakcji dziewczyny, którą napotkał przy ulicy Kałuży, gdy niby od niechcenia podbijał sobie piłkę. “O kurde!”. “Matko jedyna!” - wykrzykiwał żeński głos. “Coś niecoś potrafię. Ja się nie chwalę, ja mam talent” - rzucił nonszalancko w odpowiedzi. Uchwycona przez klubową telewizję scenka była ustawką. Miała stanowić kreatywne przywitanie nowego piłkarza Cracovii, nawiązujące do popularnej na TikToku scenki z mężczyzną trenującym sztuki walki. 27-sekundowe nagranie przyniosło “Pasom” zasłużone gratulacje w mediach społecznościowych. Ale kibice liczą, że nie wszystko w tym powitaniu było z przymrużeniem oka. I że nowy napastnik ich klubu naprawdę coś niecoś potrafi.
Cracovii udawało się kilka lat z rzędu mieć kogoś, kto strzela przynajmniej dziesięć ligowych goli w sezonie. Serię zaczął w latach 2014/15 Deniss Rakels, który kontynuował ją w kolejnych rozgrywkach. W dwóch następnych sezonach barierę dziesięciu bramek przekraczał Krzysztof Piątek, a jego odejście nie pozostawiło aż tak głębokiej wyrwy, jak można było się spodziewać, bo dobrze wkomponowali się za niego najpierw Airam Cabrera, a później Rafa Lopes. Jednym z powodów gorszych wyników w poprzednich dwóch sezonach był fakt, że najlepszym strzelcem krakowian był pomocnik, nawet nie zawsze ustawiany jako ofensywny, czyli Pelle Van Amersfoort. Zawodnik, który, nawet gdy grał jako najbardziej wysunięty piłkarz w drużynie, nigdy nie był typową dziewiątką. I nie przekroczył ośmiu goli w sezonie. Nie ma prostej zależności między obecnością skutecznego napastnika a zdobywaniem przez zespół dużej liczby bramek, ale Cracovii wyrwa w ataku ewidentnie ciążyła. Próbowani w tym okresie Filip Balaj, Rivaldinho, Filip Piszczek czy Tomas Vestenicky nie spełnili oczekiwań. Dwóch ostatnich już w klubie nie ma, trzeci dostał wolną rękę w poszukiwaniu klubu. Trzyma się tylko Balaj, ale i z nim nikt już raczej nie wiąże większych nadziei. Te opierają się na Makuchu.
Odkąd Jacek Zieliński ponownie został trenerem Pasów, Cracovia na rynku transferowym działa na razie wedle zasady “mniej znaczy lepiej”. Nie wykonuje nerwowych ruchów. Jeśli kogoś sprowadza, to tylko, gdy ma uzasadnione podejrzenia, że może to być wyróżniająca się postać w drużynie. W zimie ściągnęła jedynie Jewhena Konoplankę, byłego piłkarza Sevilli czy Schalke oraz Virgila Ghitę, reprezentanta Rumunii, na którego pobiła rekord transferowy. Tego lata jak dotąd dokonała tylko jednego transferu, znów bijąc rekord, tym razem Miedzi Legnica, która nigdy wcześniej nie sprzedała piłkarza za ponad pół miliona euro. 23-letniego napastnika, który w minionym sezonie strzelił dla zwycięzcy I ligi czternaście goli i dorzucił siedem asyst, chciało wiele klubów z Ekstraklasy, ale Cracovia wygrała ten wyścig. Nic dziwnego, że przy okazji pierwszego występu napastnika w biało-czerwonej koszulce, kibice, którzy przybyli do Rącznej, by obejrzeć sparing ze Stalą Rzeszów, czekali przede wszystkim na to, co pokaże Makuch.
PRZYWITANIE NOŻYCAMI
Wejście mógł mieć idealne, bo choć pojawił się na boisku dopiero po przerwie, szybko doszedł do sytuacji, w której efektownymi nożycami próbował zaskoczyć bramkarza I-ligowca. - Przyjęcie i złożenie się do strzału było niezłe, ale szkoda, że nie uderzyłem bliżej rogu — uśmiecha się rosły atakujący, po którym było widać dobre zastawianie się i umiejętność gry tyłem do bramki. Zasadniczo jednak jego występ jeszcze nie przyniósł oczekiwanych fajerwerków. - Powoli wdrażam się do drużyny i czuję z nią coraz większą chemię. Zaczynam spędzać trochę więcej czasu w szatni z zawodnikami. Obóz to będzie idealny moment, by w pełni się do siebie przyzwyczaić — opowiada piłkarz, dla którego będzie to na dobrą sprawę pierwsze podejście do Ekstraklasy. Trzy lata temu zaliczył w Miedzi jedynie epizody w najwyższej lidze.
POWTÓRZYĆ HISTORIĘ PIĄTKA
Oczekiwania, jakie wiąże się z nim w Krakowie, nie wynikają tylko z dobrego poprzedniego sezonu, ale też z analogii, którą nietrudno wysnuć. W 2016 roku Cracovia również wyłożyła duże pieniądze na młodego napastnika zespołu z Dolnego Śląska, bo Zieliński widział w nim spory potencjał. Wtedy zapewniła sobie usługi Piątka, który w dwa lata strzelił 32 gole i wypromował się do Włoch. Trener sam przywołuje zresztą tę historię, pytany o obecny nowy nabytek. - Cieszę się, że jest u nas i oby zanotował taki progres jak kiedyś Krzysiek Piątek. Jeśli będzie szedł wyżej, będziemy zadowoleni. To rozwiązanie, które da nam dużo możliwości, jeśli chodzi o atak. Jest bardzo utalentowanym chłopakiem. Myślę, że to najlepszy napastnik I ligi. Towar bardzo pożądany w tym okienku transferowym – zachwala.
GRAJĄCA DZIEWIĄTKA
Sam piłkarz do porównań podchodzi spokojniej. - To bardzo przyjemne, gdy ktoś zestawia mnie z tak dobrym piłkarzem, na którym mogę się tylko wzorować. To dla mnie motywacja do ciężkiej pracy — zaznacza. Różnice między nimi widać jednak na pierwszy rzut oka. Piątkowi w karierze nigdy nie udało się zaliczyć więcej niż czterech asyst w sezonie. To lis pola karnego. Makuch powinien bardziej pasować do stylu gry Zielińskiego, bo jest dziewiątką uczestniczącą w grze. -
Pasuje mi, że gramy trójką z przodu, bo jestem napastnikiem, który lubi zejść do kombinacji. Gdy mam blisko siebie dwie dziesiątki, to zawsze ułatwia sprawę, bo można z nimi łatwo stworzyć trójkąt. Ciężko jest mi być przyspawanym do pola karnego. Szukam gry.
Wtedy czuję się bardziej skoncentrowany. Swoboda pomaga mi się zaadaptować — opisuje. Można się spodziewać częstej wymienności pozycji między Makuchem a Sergiu Hancą, Konoplanką, Michałem Rakoczym i Jakubem Myszorem, którzy pewnie najczęściej będą grać za jego plecami.
SUKCES I WPADKA LECHA
Przynajmniej od 2008 roku każdy klub liczy, że sięgając po młodą gwiazdkę z I ligi, stanie się częścią jego przyszłej wielkiej historii. Tak jak Lech Poznań, który wygrał wówczas walkę o podpis Roberta Lewandowskiego, rozchwytywanego napastnika Znicza Pruszków. Ale w samym Poznaniu szybko przekonali się, że nie zawsze taki ruch kończy się choćby w połowie tak dobrze. Rok po powodzeniu transakcji z Lewandowskim spróbowali ją powielić, płacąc ponad milion złotych za Krzysztofa Chrapka, który sezon wcześniej w Podbeskidziu Bielsko-Biała strzelił osiemnaście goli. W barwach “Kolejorza” nie trafił do siatki ani razu. Zapisał na koncie mistrzostwo, ale przez bardzo poważne problemy zdrowotne nie sprawdził się i nie zaistniał w Ekstraklasie. Nie on jeden w kolejnych latach nie udźwignął trudnego dziedzictwa Lewandowskiego.
ZŁE DOŚWIADCZENIA PASÓW
Lista zawodników, którzy po 2008 roku strzelili w I lidze dwucyfrową liczbę goli, dając sobie przepustkę do otrzymania pierwszej szansy w Ekstraklasie sezon później, jest długa. Ale obfituje przede wszystkim w transferowe niewypały. Szymon Lewicki jako król strzelców I ligi z Zawiszą Bydgoszcz nie dostał w Arce Gdynia nawet okazji debiutu. Maciej Górski, który błyszczał w Chrobrym Głogów, nie dał rady ani w Jagiellonii Białystok, ani w Koronie Kielce. Wołodymir Kowal dobrego sezonu w Stomilu Olsztyn nie był w stanie przełożyć na Bruk-Bet Termalicę Nieciecza. Omran Haydary, który błyszczał w Olimpii Grudziądz, zgasł w Lechii Gdańsk. Mateusz Marzec, Marko Roginić czy Idrissa Cisse po udanych sezonach na zapleczu trafili do Ekstraklasy z Podbeskidziem i żaden się nie sprawdził. To rozczarowanie zna też najlepiej Cracovia, bo już raz sprowadzała najlepszego snajpera I ligi. Dariusz Zjawiński po transferze z Dolcanu Ząbki całkowicie zatracił jednak skuteczność i dla “Pasów” strzelił cztery gole w dwa sezony.
CHWILA ROZPĘDU
Względnie pozytywnych historii tego typu jest znacznie mniej. Więcej da się ich znaleźć z I-ligowcami, którzy trafiają do Ekstraklasy na kolejne podejście, jak było z Karolem Angielskim z Radomiaka. Napastnik przeniósł skuteczność szczebel wyżej, ale miał już wtedy blisko 70 występów w Ekstraklasie dla czterech różnych klubów. Czasem bywało tak, że I-ligowe gwiazdy debiutujące w elicie broniły się na poziomie Ekstraklasy, ale dopiero w kolejnych sezonach. Tak było z Arkadiuszem Recą, Mateuszem Piątkowskim, Rubenem Jurado czy Waldemarem Sobotą, u których pierwszy sezon wśród najlepszych służył przetarciu, a dopiero w drugim stawali się wybijającymi postaciami w skali ligi. Trochę inaczej było z Mateuszem Kuzimskim, który po świetnym sezonie w Chojniczance dostał szansę w Warcie Poznań i spisał się obiecująco, ale nie postawił następnego kroku i zaskakująco szybko wypadł z Ekstraklasy.
ZABRZAŃSKIE HISTORIE SUKCESU
Historie pełnego, błyskawicznego sukcesu, można policzyć na palcach jednej ręki. I dwie z nich dotyczą tej samej drużyny. Igorowi Angulo, wcześniej kompletnie nieznanemu w Ekstraklasie, udało się najpierw zostać królem strzelców I ligi, a rok później strzelić dwadzieścia dwa gole szczebel wyżej. Razem z nim w drużynie był już wtedy Damian Kądzior, którego Górnik wyciągnął z Wigier Suwałki. Na obu poziomach skrzydłowy był gwiazdą, dwa lata z rzędu przekraczał liczbę dziesięciu bramek i prędko wyfrunął za granicę. Porównanie z nimi wytrzymuje jeszcze jedynie przypadek Darvydasa Sernasa, który po sezonie, gdy był gwiazdą I-ligowego Widzewa, błyszczał też w jego barwach Ekstraklasie. Ale to stanowczo zbyt mało przykładów, by być o Makucha spokojnym.
WAŻNE PRZYGOTOWANIA
Dlatego dla nowego nabytku krakowian tak ważny może być rozpoczęty przed tygodniem okres przygotowawczy, który od pierwszego dnia przechodzi już w nowym klubie. Jest szansa, że jeśli ma nastąpić jakieś zderzenie z wyższym poziomem, stanie się to właśnie teraz. - Pewnie będzie różnica poziomów, ale nie nastawiam się i chcę grać naturalnie, tak jak grałem, szybko adaptując się przy tym do tego, co będę musiał robić. Już teraz staram się przyzwyczajać do ostrzejszej gry obrońców, szybszego myślenia, doskoków — mówi. Zestaw sparingpartnerów, w którym są choćby Olympiakos Pireus, mistrz Grecji, LASK z austriackiej Bundesligi, Rapid Bukareszt z ekstraklasy rumuńskiej czy Hapoel Beer Szewa, wicemistrz Izraela, powinien być przyspieszonym kursem gry na wyższym poziomie. W tym kontekście może nawet lepiej, że strzał nożycami ze Stalą Rzeszów nie skończył się golem. Zbyt mocno i zbyt wcześnie windowałby pewnie oczekiwania wtedy, gdy jest potrzebna spokojna nauka. Patryk Makuch coś niecoś potrafi, ma talent, ale dopiero po latach okaże się, czy zostanie zapamiętany z czegoś więcej niż z sympatycznego filmiku powitalnego.
