Sztuka reakcji na klęskę. To moment, który zdefiniuje kierunek kadry Michniewicza

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
Belgium v Poland: UEFA Nations League - League Path Group 4
Fot. Sebastian Frej/MB Media/Getty Images

Belgowie strzelili nam sześć goli, a kolejne pięć dogodnych okazji zmarnowali, więc w Brukseli śmiało mogło się skończyć dwucyfrówką, gdyby rywale mieli idealny dzień. Mistrzowie dokręcania śruby, jakimi są piłkarze Roberto Martineza, nie wystawili najlepszej laurki drużynie, która przecież miała słynąć z defensywy i organizacji. Nie będzie to droga usłana różami, bo po 3 dniach jedziemy na wypoczętą, niepokonaną Holandię, która najlepszych graczy zostawiła w świeżości. Te trzy dni mogą określić przyszłość kadry Michniewicza: albo pokaże, jak reagować na naprawdę trudne momenty, albo miesiące do mundialu będziemy odliczać zdołowani i z kacem.

Tak naprawdę przykład powinniśmy wziąć właśnie z reprezentacji Belgii. Chwilę wcześniej została zlana u siebie 1:4 przez Holandię, co było rezultatem absolutnie zaskakującym dla brązowych medalistów mistrzostw świata. Ostatni raz tyle bramek stracili w listopadzie 2018 roku, kiedy Liga Narodów dopiero startowała, a im wymknął się spod kontroli mecz ze Szwajcarią (2:5). Takie rzeczy Belgom się nie przytrafiają, a tym bardziej przed własną publiką w Brukseli, więc potrzebowali reakcji. A mimo wszystko chwilę przed przerwą znów przegrywali z Polską, dopóki Axel Witsel nie wyrównał.

6:1 było pokazem klasy i umiejętności, ale przede wszystkim reakcji na trudne momenty. Po przerwie piłkarze Martineza złapali totalny luz – Kevin de Bruyne rozgrywał koncert jak na jednego z najbardziej zjawiskowych graczy świata przystało, Yannick Carrasco kiwał ze swobodą, a Leandro Trossard zaprzeczał głosom z Wysp Brytyjskich, że nie ma wykończenia. Niemniej najbardziej widowiskowe było ostatnie 20 minut, kiedy Belgowie zdobyli cztery bramki. Na koniec mamy obraz tragedii, ale do 70. minuty nadal Polska przegrywała jeszcze 1:2. Gospodarze w swoim stylu dokręcili śrubę.

MECHANIZMY MARTINEZA

Niech to nie zabrzmi jak jakiekolwiek usprawiedliwianie, ale akurat Belgowie potrafią niszczyć przeciwników, kiedy się rozpędzą i złapią wiatr w żagle. Ostatnie lata pokazują to dobitnie. Na mundialu w 2018 roku wsadzili piątkę Tunezji, a w tym samym roku poczęstowali czterema golami Arabię Saudyjską, Kostarykę i Szkocję. W następnym mieli 9:0 z San Marino, 6:1 z Cyprem, 4:0 ze Szkocją czy 4:1 z Rosją, a później dołożyli jeszcze 5:1 z Islandią oraz 4:2 z Danią. W zeszłym roku najboleśniej o ich klasie przekonały się Białoruś (8:0) i Estonia (5:2), ale rzeczywiście to 6:1 z Polską imponuje najbardziej, biorąc pod uwagę rozmiary zwycięstwa i renomę przeciwnika. Wiele zespołów włącza tryb ekonomiczny, a Belgowie kiedy poczują krew, pożerają do samego końca.

Tym razem trafiliśmy też na drużynę rozwścieczoną i głodną pokazania swoich możliwości, bo Holendrzy urazili ich dumę tak wysokim zwycięstwem. Byli znacznie lepsi, więc i rozmiary tej wygranej (4:1) okazały się imponujące. Belgowie mieli nie tyle rachunki do wyrównania, co wielką chęć wzięcia rewanżu i pokazania, że brązowych medalistów mundialu nie skreśla się tak łatwo. I chociaż o tym spotkaniu Polacy chcieliby zapomnieć jak najszybciej, Czesław Michniewicz powinien wykorzystać kilka mechanizmów użytych przez Roberto Martineza i w podobny sposób pobudzić drużynę.

Teoretycznie gramy z jeszcze lepszą Holandią. Na razie boli i puchnie, a przecież za trzy dni w Rotterdamie nastroje mogą być jeszcze gorsze. Ale można też na to spojrzeć z innej perspektywy: to tylko trzy dni do okazji na wzięcie rewanżu. Często piłkarze powtarzają, że nie ma nic bardziej denerwującego, niż długi czas oczekiwania na drugą szansę, bo najchętniej od razu wyszliby na boisko, zmienili postawę i poprawili tamte błędy, kiedy już zupełnie nie mieli kontroli nad meczem. Poniekąd tak podeszliśmy do baraży o mundial ze Szwecją (2:0) – chociaż ledwie kilka miesięcy wcześniej Szwedzi stanowili nasz największy koszmar z Euro 2020 (2:3), nie wróciliśmy do bolesnych wspomnień, a jednak wyciągnęliśmy wnioski. Teraz kluczowa będzie reakcja: czy piłkarze spuszczą głowy i stracą pewność siebie, czy podobnie jak po porażce ze Słowacją (1:2) zagrają tak odważnie i skutecznie jak z Hiszpanami (1:1).

ZASTANOWIENIE NAD SKŁADEM I POMYSŁEM

Wiadomo, że reakcja nie może być wyłącznie emocjonalna i polegać na ułańskiej szarży, tylko musi dotyczyć merytorycznych aspektów tej porażki z Belgią: dlaczego nie udało się wyłączyć z gry Kevina de Bruyne, który zrobił indywidualnym talentem cały mecz i napędzał większość akcji, jak przenieść to na krycie Frenkiego de Jonga i przeszkadzanie mu w rozegraniu; jak nie dać się zwariować mobilnym napastnikom pokroju Memphisa Depaya z Barcelony i Stevena Bergwijna z Tottenhamu, którzy będą wyciągać naszych stoperów i grać między liniami; jak lepiej współpracować między formacjami, aby nie zostawiać takiej przestrzeni między obroną a atakiem; jak lepiej reagować po stracie piłki i mądrzej nią zarządzać; jak poprawić ustawienie, żebyśmy bronili się bezpieczniej; jakim system podejść do przeciwnika, aby chociażby przykryć ułomności broniącego głęboko Kamila Glika. Zagwozdek jest mnóstwo, bo właśnie zobaczyliśmy, jak wiele brakuje nam do piłki z najwyższej półki. Nawet w kwestii organizacji, z której potrafiliśmy słynąć w meczach z renomowanymi kadrami pokroju Anglii czy Hiszpanii.

Tę porażkę można rozkładać na wiele czynników. Nawet kwestii doświadczenia czy zgrania, bo przecież Michniewicz pozwolił sobie w Lidze Narodów na kilka eksperymentów. Wyjściowa jedenastka Belgów miała razem przed tym spotkaniem 810 występów w reprezentacji, z kolei Polacy zsumowali 452 meczów, co pokazuje przepaść w obyciu na międzynarodowym poziomie. Dla Drągowskiego to był drugi mecz w kadrze, dla Żurkowskiego, Kamińskiego czy Gumnego trzeci, Puchacz ma ich dopiero dwanaście, a Szymański czternaście.

Kiedy Belgowie grają w tym samym zestawieniu od lat i mają wypracowane medalowe automatyzmy, my z nowym selekcjonerem co spotkanie gramy w innym ustawieniu i z nowymi twarzami, szukając elastyczności taktycznej. W takich chwilach można zrozumieć, dlaczego w drugiej połowie gospodarze grali piłki w ciemno i doprowadzali nas do szału wymiennością pozycji, a my obserwowaliśmy to z zagubieniem i rezygnacją. Skoro mecz kończyli Cash, Zalewski, Damian Szymański, Adam Buksa, Żurkowski czy Gumny, to trudno mówić o doskonale zgranym organizmie. Prędzej z młodzieżówki, niż pierwszej kadry. I absolutnie nie chciałbym tu występować jako adwokat selekcjonera, bo popełnił mnóstwo błędów w planowaniu gry i przeprowadzaniu zmian, być może nawet w wystawianiu rywalowi składu trzy dni przed meczem. Taki rezultat jest nieakceptowalny, a gra tym bardziej. Często trenerzy w analizie nie skupiają się na końcowym wyniku, tylko samej grze i kreowaniu sytuacji: w takim razie Belgowie mieli ich 7, z czego 5 nie wykorzystali, bramki zdobywali z trudniejszych pozycji, ale kolejne 5 mogli dołożyć, gdyby byli skuteczniejsi. My wypracowaliśmy 2, z czego jedną Robert Lewandowski zamienił na bramkę w trudnych warunkach.

POPRAWKA W HOLANDII

W Brukseli dostaliśmy materiał pomyłek, z którego można i trzeba skorzystać. „Przykry wieczór dla nas. Powiedziałem w szatni zawodnikom, że ten mecz będzie długo siedział w naszych głowach, ale musimy zrobić też coś, by zapamiętać elementy, w których momentami nieźle sobie radziliśmy” – powiedział Czesław Michniewicz, tłumacząc wysoką porażkę próbą bardziej otwartej gry. Niestety kiedy spędza się tylko 20 procent czasu w tercji przeciwnika, to nie można mówić o otwartej grze do przodu.

Nie ma co myśleć o rewanżu na Belgach w Warszawie, bo znacznie ważniejsza będzie reakcja z rozpędzonymi Holendrami w Rotterdamie. Wszystko stoi po ich stronie, a już najbardziej wypoczęcie piłkarzy, bo Louis van Gaal dał odpocząć gwiazdom z Walią (2:1). Depay, Berghuis, Klaasen, Blind, Ake czy Blind nie grali w ogóle, a De Jong i Bergwijn weszli w drugiej części, by dopilnować zwycięstwa. To my możemy być zmęczeni szybką grą Belgów i trudami tego spotkania, oni wręcz przeciwnie, skoro najlepsi odpoczywali.

W niedzielę rano możemy obudzić się w rzeczywistości, w której zagraliśmy dwa żenujące spotkania pokazujące nasze miejsce w szeregu, ale możemy też z dumą opowiadać o tym, jak zareagowaliśmy na najwyższą porażkę od lat. Kluczowe będzie dotarcie do głów piłkarzy, wyzwolenienie w nich złości i skupienie się na pozytywnym przekazie, niż brodzeniu w koszmarach ostatnich minut z Brukseli. Najlepszą lekcję reakcji na klęskę otrzymaliśmy od Belgów. Czesław Michniewicz z pewnością już teraz ma sporo przemyśleń co do gry czwórką obrońców, testowania niesprawdzonych graczy na tle takich przeciwników czy samego podejścia do meczu.

Pamiętajmy, że to jest moment, kiedy kształtuje się kadra na mistrzostwa świata. Mundial już za pięć miesięcy. Całe wakacje możemy spędzić, wspominając boleśnie Belgię oraz Holandię. We wrześniu znowu czeka nas kadra Oranje i wyjazd do Walii na potencjalną osłodę tej grupy albo raczej rywalizację o utrzymanie w dywizji A Ligi Narodów. Dalej już tylko sparingi, które sami zakontraktujemy, ale tych testów nie będzie wiele. A przynajmniej nie takich, na których można oprzeć pozytywne emocje, jeśli stracimy kontrolę tak jak w Brukseli. Reakcja z Holandią jest o tyle ważna, że inaczej zacznie się wielomiesięczny, narodowy lament co do naszej przyszłości. A to nigdy nie pomaga. Michniewicz teraz wyznacza kierunek nastrojów, w jakich będziemy odliczali do mundialu, gdzie Argentyna czy Meksyk też nie zamierzają oddawać piłki.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.