Szwajcarski przepis na sukces. Jak za górami rozpisali tajny plan podboju świata

Zobacz również:Piękne kulisy kadry Manciniego. 12 rzeczy, których dowiedzieliśmy się po serialu „Sogno Azzurro”
Yann Sommer
Justin Setterfield/Getty Images

Tego, że kiedyś po rzutach karnych wyrzucą z turnieju mistrzów świata, choć będą z nimi przegrywać dwiema bramkami, nie mogli zaplanować. O to, by najwięksi musieli się zacząć z nimi liczyć, Szwajcarzy jednak precyzyjnie zadbali. Choć długo nikt nie traktował ich poważnie. Zwłaszcza najbliżsi sąsiedzi.

Kiedy Ricardo Rodriguez ustawiał piłkę na wprost Hugo Llorisa, szwajcarscy kibice doskonale wiedzieli, co nastąpi. Mieli to przećwiczone już na kilku ostatnich turniejach, gdy ich drużyna zawsze była blisko sukcesu i za każdym razem ślizgała się na skórce od banana. Galeria wszystkich niepowodzeń w 1/8 finału jest bogata – od przegranych serii rzutów karnych z Polską w 2016 i Ukrainą w 2006 – przez nieznaczną porażkę ze Szwecją w 2018, po słupek Blerima Dzemailiego w końcówce dogrywki z Argentyną w 2014 roku. Tylko w 1994, gdy Hiszpanie wychłostali ich trzema bramkami, Szwajcarzy mogli mieć poczucie, że znaleźli się w towarzystwie, do którego nie pasują. W pozostałych przypadkach, gdy wychodzili z grupy, wiedzieli, że do pozostania w turnieju brakuje im tylko łutu szczęścia w decydującym momencie. To, że zadziwiająco dzielnie walczyli z mistrzami świata, że nawet z nimi prowadzili, a potem zmarnowali jedenastkę i rozsypali się psychicznie, tracąc trzy gole, doskonale pasowało do nowożytnej historii tej reprezentacji. Szwajcarski kibic, który na obiegającym świat zdjęciu rwał włosy z brody, znał te losy na pamięć.

SOLIDNOŚĆ BEZ SZALEŃSTW

Szwajcaria solidna w piłce była już od lat, ale zawsze brakowało jej spektakularnego międzynarodowego potwierdzenia. Zrobienia czegoś szalonego, gdy sukces wymyka się z rąk. Przeprowadzenia desperackiej szarży w chorwackim stylu. Oddania genialnego strzału rozpaczy. Obronienia rzutu karnego w decydującym momencie. Tego wieczoru w Bukareszcie doświadczone i zgrane pokolenie graczy Vladimira Petkovicia nie miało zamiaru po raz kolejny przeżywać tego samego. Rzuciło się do przodu, jakby możliwość odrobienia dwóch bramek straty przeciwko mistrzom świata i najlepiej obsadzonej drużynie turnieju była oczywistością.

DZIEJOWA SPRAWIEDLIWOŚĆ

Nawet jeśli miało się to zakończyć klęską, tym razem piłkarze spróbowali powalczyć, by szwajcarscy kibice przestali przeżywać turnieje z uśmiechem do trójek, a zaczęli zdzierać z siebie koszulki. By mieli potrzebę wyjścia na ulicę. To takich emocji związanych z kadrą najbardziej Szwajcarom brakowało. Podczas gdy inni zazdroszczą im regularności wychodzenia z grup wielkich turniejów, oni zazdroszczą innym uniesień. Tego, że Polacy byli jedną nogą w półfinale Euro. Że Walijczycy byli tam dwiema nogami. Że Chorwaci emocjonowali się finałem mundialu i że o strefę medalową otarli się Szwedzi. Szwajcarzy nie chcieli regularności, chcieli w końcu wrzasnąć z radości. To, że po tylu latach wreszcie dostali taką możliwość, ma w sobie coś z dziejowej sprawiedliwości.

MIĘDZY POTĘGAMI

Sukcesu nie udałoby się osiągnąć, gdyby nie typowe, zwłaszcza dla jej sąsiadów, lekceważenie piłkarskich możliwości Szwajcarii. Ośmiomilionowy kraj, wciśnięty między alpejskie szczyty i doliny, położony jest między tradycyjnymi futbolowymi potęgami. Z której strony przekroczyć Alpy, wyląduje się w krainie notorycznych kandydatów do mistrzostwa świata — u Włochów, Francuzów czy Niemców. Jedynie wobec Austriaków nie muszą Szwajcarzy czuć wielkich kompleksów, choć i oni w najlepszych latach znaczyli w futbolu więcej. O ile w kawiarniach Wiednia debatowała niegdyś awangarda futbolu, szwajcarski wkład w rozwój piłki nożnej ograniczał się tylko do tzw. szwajcarskiego rygla, czyli ultradefensywnej taktyki, która stanowiła podwaliny późniejszego catenaccio. Dla sąsiadów Szwajcaria zawsze była krajem, z którym trzeba się liczyć, jeśli rywalizacja toczy się na nartach lub łyżwach. Jeśli w zwykłych butach, nie ma się czego obawiać.

LEKCEWAŻENIE SĄSIADÓW

Kiedy Juergen Klinsmann instalował w Niemieckim Związku Piłki Nożnej Ursa Siegenthalera jako szefa skautów reprezentacji, pomysł, że Szwajcar może czegoś nauczyć Niemców o futbolu, traktowano jako kolejne dziwactwo selekcjonera, gdzieś między posążkami buddy a amerykańskimi trenerami przygotowania fizycznego. Protekcjonalny ton pobrzmiewał też teraz w przedmeczowych wypowiedziach francuskich. Willy Sagnol mówił o “rywalu niższej kategorii”, Raymond Domenech wykluczał jakiekolwiek problemy jego rodaków, a Didier Deschamps zachowywał się tak, jakby podzielał te opinie: mecz 1/8 finału wydał mu się dobrym momentem, by poeksperymentować z ustawieniem z trójką stoperów, a w ostatnim kwadransie, przy dwubramkowym prowadzeniu, nie reagował, gdy jego zawodnicy niemal całkowicie przestali grać, jakby myśląc już o ćwierćfinałowym rywalu. Bo przecież nikt nie miał poczucia, że przeciwko Szwajcarii trzeba zachować czujność do samego końca. Mecz skończył się z francuskiej perspektywy w momencie genialnego strzału Paula Pogby.

KSZTAŁCĄCE PODRÓŻE

Poczucie, że nikt nie traktuje ich prób grania w piłkę poważnie, było kiedyś punktem wyjścia do szwajcarskiego starannie rozpisanego planu podboju świata. Zaczęło się od Ursa Siegenthalera, pięciokrotnego mistrza kraju z FC Basel, który pod koniec lat 70. uznał, że praca inżyniera w firmie zajmującej się technikami pomiarowymi nie jest dla niego. Rzucił ją i wyjechał do Kolonii, by w tamtejszej szkole nauczyć się zawodu trenera. Później podróżował dalej. Przyglądał się pracy z młodzieżą w Auxerre, Olympique Lyon, odwiedził Jose Pekermana w Argentynie. A z głową naładowaną pomysłami wrócił do zapuszczonej piłkarsko ojczyzny. Od 1966 roku Szwajcarzy nie grali na mundialu, nigdy nie byli na mistrzostwach Europy. Tamtejszych piłkarzy niechętnie zapraszano za granicę. Siegenthaler, którego zatrudniono w federacji jako szefa wyszkolenia trenerów, budowę tamtejszego futbolu zaczynał od stanu zero.

OTWARTE OCZY TRENERÓW

Jego reformatorski zapał trafił na podatny grunt. Z dala od zainteresowania głównego nurtu, Szwajcarzy już na początku lat 90. Zaczęli szkolić trenerów w nowoczesny sposób. Spod ręki Siegenthalera zaczęli wychodzić znakomicie przygotowani fachowcy. U niego futbolu uczył się Ottmar Hitzfeld, późniejszy dwukrotny zwycięzca Ligi Mistrzów. W Szwajcarii licencję trenerską zdobywał też Joachim Loew, który lata spędzone w tym kraju opisywał później jako formatywne dla jego spojrzenia na piłkę. - Dopiero tam usłyszałem, że o futbolu można mówić w sposób, jakiego nigdy wcześniej w Niemczech nie spotkałem. U nas trenerzy mówili napastnikom: “Idź do przodu i strzel gola”, a gdy nie strzelali, dodawali: “daj z siebie więcej”. W Szwajcarii mówiło się o kryciu strefowym, grze czwórką w linii, dynamice grupy. Byłem zafascynowany — wspominał. Gdy dziesięć lat później został członkiem sztabu Klinsmanna, podsunął szefowi Siegenthalera. Pracuje z nim do dziś i uznaje go za jednego z najważniejszych współpracowników.

PIERWSZY SYSTEM

Zanim jednak Szwajcar ruszył na pomoc sąsiadom, zadbał o odmianę futbolu we własnym kraju. Akurat pomiędzy pierwszymi turniejami od lat, na które Szwajcarzy zdołali się zakwalifikować — mundialem w 1994 i Euro w 1996 – po raz pierwszy skodyfikowano założenia szwajcarskiego szkolenia. Wszystkie zespoły młodzieżowe miały grać nowoczesnym systemem 4-4-2 – w Niemczech jeszcze przez kilka lat grało się ustawieniem z libero — szukać ofensywnych rozwiązań, grać w sposób techniczny i pewny siebie, bez wybijania piłki na oślep. Zaczęto tworzyć pierwsze regionalne ośrodki federacji i współpracować z klubami. Wykorzystano też zwiększoną pulę genów w społeczeństwie. Po bałkańskiej wojnie z krajów byłej Jugosławii do Szwajcarii wyemigrowało spore grono osób, dla których futbol był szansą na awans społeczny.

Szwajcaria
Aziz Karimov/Getty Images

MŁODZIEŻOWE SUKCESY

Efektem zmian było nie tylko częstsze pojawianie się na seniorskich turniejach, lecz przede wszystkim niespotykane wcześniej sukcesy młodzieżowe. W 2002 roku Szwajcarzy zostali wicemistrzami Europy U17, w 2009 sięgnęli po mistrzostwo świata w tej kategorii wiekowej, a w 2012 zostali wicemistrzami Europy U-21. Gdy przed mundialem w 2006 roku kadra Klinsmanna zagrała z 17-latkami z Servette Genewa, niemieccy obserwatorzy byli zaskoczeni sposobem gry szwajcarskich juniorów, którzy w sposób zorganizowany przesuwali się kryli strefowo i wymieniali się rolami, czyli robili to, czego Loew od dwóch lat uczył najlepszych niemieckich piłkarzy. - Widzicie, w Szwajcarii potrafi to każdy zespół U-17 - rzucił wówczas do dziennikarzy.

HIERARCHIA KLUBÓW

Helweci dostali dowody, że dobrą organizacją i planowaniem są w stanie nadgonić stracone lata i nawet w ośmiomilionowym kraju zbudować futbol na dobrym poziomie. W 2014 roku uaktualnili więc system szkolenia, który został podzielony na trzy etapy — piłkę dziecięcą, “Footeco”, czyli etap między 11. A 14. Rokiem życia oraz piłkę juniorską. W wyniku zmian kraj został podzielony na trzynaście mniej więcej tak samo ludnych regionów. W każdym z nich wprowadzono hierarchię klubów — na szczycie zwykle był lokalny zespół, którego seniorzy występują w Super League. Tylko najsilniejsze kluby dostały możliwość przeprowadzenia dzieci przez cały proces szkolenia. Pozostałe zostały zmuszone do oddawania najbardziej utalentowanych zawodników na określonym etapie. Piłkarz oceniony jako wielki talent może grać w małym klubie tylko do czternastego roku życia. Później trafia do głównego klubu regionu. Ogólnokrajowy skauting dziecięcy nie istnieje. Młodzieżowi skauci Young Boys Berno czy FC Basel przeczesują tylko swój region. Zawodników z innej części kraju mogą kupić dopiero od kategorii U15, w której rynek jest uwalniany. Jeśli tego nie zrobią, talenty trafiają do najlepszych klubów zgodnie z przydziałem regionalnym.

PIERWSZE SITO

Na pierwszym etapie ingerencja związku piłkarskiego jest minimalna. Zarówno w większych, jak i mniejszych klubach chodzi tu tylko o dobrą zabawę, a federacja ogranicza się tylko do szkolenia trenerów przygotowanych do pracy z najmłodszymi. Dopiero gdy dzieci kończą jedenaście lat, zadaniem ich trenerów jest zgłoszenie regionalnemu oddziałowi związku najbardziej utalentowanych w ich grupach. Wspólnie ze skautami najsilniejszych klubów regionu, związkowi skauci oceniają potencjał wyselekcjonowanej grupy. Do programu “Footeco”, będącego zbitką słów “stopa”, “technika” i “koordynacja” kwalifikowanych jest około 12 procent trenujących, czyli mniej więcej 1700 dzieci rocznie. Wybrańcy pozostają w swoich klubach, ale raz w tygodniu udają się na dodatkowy trening pod okiem trenerów związkowych przeprowadzanych w jednym z 90 ośrodków szkolenia. Od 13. roku życia zaczynają przeciwko sobie występować w rozgrywkach regionalnych i kilka razy w roku ponadregionalnych. Tak, by najlepsi w miarę wcześnie zaczynali grać z najlepszymi w kraju. Na system zrzucają się lokalne urzędy sportu, federacja oraz zawodowa liga.

Reprezentacja Szwajcarii w piłce nożnej
Marcio Machado/Getty Images

OPIEKA NAD TALENTAMI

Kolejny przesiew następuje w wieku 14 lat. Największe talenty trafiają wtedy do czołowych klubów i na rok otrzymują tzw. Kartę Talentu, która ułatwia im choćby dostęp do szkół sportowych. Oprócz treningów w najlepszych akademiach kraju regularnie spotykają się w jednym z trzynastu regionalnych ośrodków. Na jeden rocznik w regionie przypada ośmiu-dziesięciu piłkarzy otoczonych szczególną opieką w ramach programu “Footuro”, obejmującego indywidualne konsultacje z trenerami, psychologami i dietetykami. Pierwszy rocznik objęty tak kompleksowym szkoleniem to 2001. Żadnego jego przedstawiciela nie ma jeszcze w kadrze Vladimira Petkovicia, ale można się spodziewać, że ciągłość na dobrym poziomie zostanie zachowana.

CIĄGŁOŚĆ U SENIORÓW

Ciągłość to zresztą kluczowa cecha szwajcarskiego futbolu. Zorganizowana jest nie tylko piłka młodzieżowa, ale i dorosła reprezentacja, w ostatnich dwudziestu latach prowadzona tylko przez trzech selekcjonerów, z których każdy pracował minimum siedem lat. Obecne pokolenie jest właśnie takie jak w programie rozpisanym trzydzieści lat temu przez Siegenthalera — myślące ofensywnie, dobrze wyszkolone technicznie, świadome taktycznie. W ostatnich latach pozwalało to na osiąganie kilku pojedynczych efektownych wyników jak ogranie Belgii 5:2, Portugalii 2:0, czy remisy z Brazylią, Hiszpanią i Niemcami. By przebić się do masowej świadomości z dobrą pracą, którą wykonuje się już od lat, potrzeba jednak czasem jednego zapadającego w pamięć obrazka. Na przykład takiego, na którym Yann Sommer zatrzymuje Kyliana Mbappe.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.