Mohamed Salah przenosi się w przestrzeni jak latający dywan. Zawsze znajdzie miejsce i sposób - zupełnie jakby dotyczyła go inna grawitacja. Juergen Klopp nie ma wątpliwości: to w tej chwili najlepszy piłkarz świata. Chłońmy i oglądajmy, bo dzieją się rzeczy wielkie.
Jak przystało na głównego dowódcę, wziął wszystko na siebie. W tej akcji każdy ruch był genialny: pierwsze przyjęcie, unik, minięcie trzech obrońców, a potem jeszcze położenie na tyłku Craiga Cathcarta. Na kanale Liverpoolu można tę akcję oglądać z kilku kamer i jest to moment, gdy Egipcjanin zamienia piłkę w grę dla przedszkolaków. O Ryanie Giggsie mówiono kiedyś, że okiwałby rywali nawet w budce telefonicznej, ale nawet on nie miał takiego rozmachu.
Watford w sobotę przegrał aż 0:5. Ten mecz dla Liverpoolu był jak drzwi obrotowe: wejść, zakręcić się i wrócić w spokoju do domu. Salah w tym sezonie rozegrał 10 spotkań, strzelił 10 goli i zaliczył 4 asysty. Przy bramce Mane na 1:0 zagrał piłkę, jakiej większość graczy nie zagra nigdy. On naprawdę uwierzył, że na boisku może wszystko. Zna swoje umiejętności. Znowu poczuł luz. Co więcej, cała drużyna wydaje mu się sprzyjać, co oznacza, iż takich meczów za chwilę będzie więcej.
FUTBOL BEZ GRANIC
Nie da się ocenić, który gol był ładniejszy: ten z City, czy ten z Watfordem. Imponujące jest to, że oba przydarzyły się na przestrzeni dwóch tygodni. W obu poziom trudności wybija ponad skalę. A Salah robi to od niechcenia, trochę jak za pociągnięciem pędzla. Już raz w życiu dostał nagrodę Puskasa, gdy jednym zwodem wymanewrował dwóch obrońców Evertonu. Po drodze były piękne bramki przeciwko Tottenhamowi i Chelsea, a teraz wygląda na to jakby jeszcze bardziej chciał podwyższyć sobie poprzeczkę.
Niewielu piłkarzy to ma. Dobrych od wybitnych zawsze wyróżnia regularność, robienie czegoś extra dużo częściej nie raz na rok. Salah nawet w poprzednim sezonie, gdy Liverpool zbladł, potrafił strzelić 31 goli. Szybko wstaje po porażkach. Cały czas prze do przodu. Poza tym ma najlepszą średnią trafień w historii klubu, a przecież mówimy o miejscu, gdzie historią się oddycha.
Z Salahem jest trochę jak z Robertem Lewandowskim: nie lgną do niego kontuzje, gra zawsze i jeszcze bardziej chce przesuwać granicę znakomitości. Za pół roku skończy trzydziestkę, ale nie jest to u niego sygnał, że od teraz zacznie się już powolna jazda w dół.
GRA O KOMIN
Współczesny futbol często myśli schematami. Przyjęło się nie dawać gigantycznych kontraktów tym, którzy są już bliżej niż dalej końca kariery. Inwestuje się w młodość i potencjał, bo takie warunki dyktuje rynek. Piłka w międzyczasie coraz mocniej otworzył się jednak na naukę. Zawodnicy zyskali świadomość i narzędzia, a ci najlepsi top formy zaczęli osiągać dopiero po trzydziestce.
Salah z 2018 roku nie musi być najlepszą wersją Salaha. Być może teraz widzimy coś jeszcze bardziej monstrualnego. Jeśli dojdą do tego sukcesy klubu i globalna atencja - nikt nawet nie będzie tego podważał.
Liverpool musi się określić, ponieważ kontrakt Egipcjanina wygasa w 2023 roku. Główny problem polega na tym, że piłkarz chce zarabiać 380 tysięcy funtów tygodniowo, podczas gdy na Anfield zwykle płaci się połowę tego. Nikt nie chce wywracać do góry nogami twardych zasad. Nikt nie wie, czy za dwa albo trzy lata Salah dalej będzie wkręcał obrońców w ziemię. Z drugiej strony: dlaczego miałby tego nie robić? W latach dominacji Messiego i Ronaldo przyjęło się mówić o nim, że to najlepszy piłkarz świata spośród tych „ludzkich”. Zaraz może przestać to być aktualne, bo sam wskoczy na półkę zarezerwowaną dla kosmitów.
WCZASY W CIECHOCINKU
Nie mam wątpliwości, że ma wszystko, by kiedyś sięgnąć po Złotą Piłkę. I że nie zdejmie nogi z gazu dopóki w głowie wyświetla mu się ten cel. Gdyby Liverpool wygrał jakieś trofeum, byłby teraz murowanym kandydatem. Piękną jesień przeżywa Benzema albo Haaland, nieustannie maszyną jest Lewandowski, ale to Salah ma w sobie coś takiego, co od razu wzbudza skojarzenia z Messim.
Przewagą Egipcjanina jest to, że ciągle jest nienasycony i ma otoczenie, które zna na wylot. Ma też trenera, co ufa mu bezgranicznie od 2017 roku. Klopp przed przyjściem Salaha był ósmy w lidze, a rok później już czwarty. Trudno dziś powiedzieć, kto komu więcej zawdzięcza.
Dwa tygodnie temu po meczu z City wielu angielskich dziennikarzy próbowało analizować spektakularnego gola napastnika The Reds. Pojawiły się statystyki jardów i prędkości. Była liczba rywali do minięcia (6) i dotknięcia piłki (10). W pewnej chwili posypała się lawina negatywnych komentarzy, że bez sensu jest analizowanie takich bramek, bo co tu analizować? Salaha się ogląda. Podrywa się z fotela, przewija powtórki, a na dobranoc poprawia kompilacją z Youtube’a.
Już teraz synoptycy zapowiadają, że za tydzień tajfun z Anfield może wstrząsnąć Old Trafford. Ole Gunnar Solskjaer wisi na cienkiej linie. Wie, że jeden drybling Salaha może wysłać go na wczasy do Ciechocinka.