Piotr Zieliński asystował przy trafieniu Driesa Mertensa, Arkadiusza Milika z decydującego podania okradł José Callejón. Reprezentanci Polski uwierzyli, że można się pokazać na tle Barcelony. Na Stadio San Paolo zremisowali 1:1. Bardziej niż sam rezultat może jednak cieszyć gra neapolitańczyków.
Do samych rywalizacji z mistrzem Hiszpanii zdążyli już przywyknąć. Nazwa nie powinna działać na wyobraźnię, bo latem mierzyli się z nimi dwukrotnie w Michigan i na Florydzie. Gospodarzom rzeczywiście udało się podejść do pierwszego meczu bez zbędnego respektu. Jakkolwiek to nie brzmi, taktycznie Gennaro Gattuso przewyższył Quique Setiena, znalazł też sposób na Leo Messiego, bo Katalończycy oddali tylko jeden celny strzał. Ten, kiedy Antoine Griezmann trafił do siatki gorszą nogą i dał Barcelonie przewagę przed rewanżem. Bez niego, a wcześniej bez zmysłu i przeglądu pola Sergio Busquetsa przy podaniu, wyjeżdżaliby z Italii w znacznie gorszych nastrojach.
O Napoli jeszcze za Maurizio Sarriego ze względu na widowiskową grę mówiło się, że to „najbardziej niewłoska z drużyn Serie A”, tymczasem za Gattuso znów bazują na solidności w defensywie. To sztuka, by nagle zmusić do takiej gry Lorenzo Insigne czy Driesa Mertensa przyzwyczajonych przecież do ataku wysokim pressingiem i naciskania na rywala. Z Barceloną wiedzieli, że muszą osiąść nisko, być blisko siebie, trzymać dystans między formacjami i nieustannie mieć oko na Leo Messiego. W pomeczowym wywiadzie Zieliński przyznał, że plan był nieco inny, ale do takiego „kompaktu” w głębokiej defensywie zostali zmuszeni. Odnaleźli się w stylu, do którego potrzeba niesamowitej konsekwencji, cierpliwości i pracowitości. Takie granie pozwala im zaskakiwać potężne ekipy, o czym niedawno przekonały się Juventus oraz Inter. Przewaga Katalończyków była tylko pozorna. Nie miało znaczenia posiadanie piłki ani rozgrywanie jej pod bramką Ospiny, skoro to szło na rękę Napoli wyczekującemu na pomyłki, odzyskanie futbolówki i szybki kontratak.
Kilka wyjść było imponujących, tak też zrodziła się pierwsza bramka neapolitańczyków. Przy niej decydujący udział miał Piotr Zieliński. Opłaciło się wyjście wyżej i wyciągnięcie ze swojej strefy Gerarda Pique. Najpierw ominął sprytnie pressing Katalończyków, przez których był otoczony, później wygrał pojedynek z Juniorem Firpo, wypuszczając piłkę lewą nogą, czym zaskoczył Hiszpana. Już pod polem karnym miał dwa warianty, wybrał ten mniej oczywisty, wycofał piłkę zagraniem do Driesa Mertensa, na szczęście z tej pozycji Belg uwielbia uderzać. Zieliński po raz pierwszy asystował w Lidze Mistrzów, a Neapol tylko zyskał na wierze w sukces.
Nasz rozgrywający był jedną z ciekawszych postaci na boisku. Początkowo grał dyskretnie, ale kiedy dostawał piłkę do nogi, zawsze wiedział, co chce z nią zrobić jeszcze przed przyjęciem. Żył meczem i był przygotowany. Nie potrzebował wiele czasu na reakcję, zresztą nie było go zbyt wiele, bo już miał zaplanowane następne działania. W pierwszej połowie trzy razy przyjęciem kierunkowym i pomysłem na zagranie oszukiwał przeciwników. A to był moment, kiedy Napoli rozgrywające piłkę od tyłu miało problemy z ucieczką z własnej połowy. W drugiej części gry, kiedy zrobiło się więcej miejsca na boisku, grał ofensywniej, a kilka jego zagrań mocno przyspieszyło ataki. Rozprowadzał akcje do lewej strony, kierował grą, raz bardzo rozsądnie strącił piłkę głową. To nie jest typ pomocnika robiącego hałas, lecz podejmującego masę świadomych, właściwych decyzji. W zasadzie nie tracił piłek pod presją – obok Insigne i Fabiana Ruiza był kluczową postacią drugiej linii. 89 procent celnych podań, w tym asysta i trzy kluczowe zagrania. Na tle mistrza Hiszpanii pokazał, że nie odstaje w zagraniach na małej przestrzeni. A że potencjał drużyn jest zupełnie inny, wraz z kolegami był skazany na więcej biegania i zadaniowej roboty.
Z rezerwowych Arkadiusz Milik też pokazał się obiecująco. Potrafił przy szybkim kontrataku zostawić z tyłu Samuela Umtitiego, w zasadzie też powinien mieć asystę, tyle że José Callejón po precyzyjnym podaniu nie przymierzył zbyt dobrze. Robotę napastnik miał niewdzięczną, bo często w pojedynkę siłował się z Umtitim albo Pique. Musiał osamotniony przetrzymać piłkę, mądrze ją oddać i nie narazić drużyny na rekontrę. Zdecydowanie spisał się w tym aspekcie.
To taki mecz, który może zbudować Polaków. Wiedzą, że w świecie calcio są istotnymi postaciami, ale najbardziej liczą się europejskie puchary. Oni czekali kilka lat na takie zawody z takim rywalem w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, a ostatecznie nie wymiękli przed Barceloną.
Rezultat jest nie najgorszy, sama gra daje już więcej powodów do optymizmu. Akurat na Camp Nou Katalończycy powinni zagrać kilka razy lepiej, ale ponownie czeka ich kilka osłabień. Czerwoną kartkę zobaczył przecież Arturo Vidal, który nie opanował emocji, zawieszony będzie Sergio Busquets, do tego dochodzą urazy, choć akurat na szczęście Gerardowi Pique nie stało się nic poważnego. Ale nerwy buzują, bo wspomniany Busquets po końcowym gwizdku uderzył mocno w zarząd, krytykując złe planowanie kadry oraz błędne reakcje na sytuację personalną. To pokazuje, że w ekipie Setiena jest złość, a mecze jak w Neapolu tylko ją potęgują. Zatem do Barcelony można jechać z wiarą w sukces i nie spuszczać głowy, gdy naprzeciwko stanie Messi. Choć jak to w futbolu, przez trzy tygodnie nastroje pozmieniają się jeszcze kilka razy.