Bycie na bakier z ulicznymi wartościami zupełnie nie szkodzi kontrowersyjnemu raperowi. Jak do tego doszło?
Najbardziej znienawidzona postać rapu ostatnich lat, czyli 6ix9ine, opuściła jakiś czas temu więzienie i wróciła do tego, co robiła najlepiej przed odsiadką – czyli trollowania. Jednocześnie zawiodła narracja, która mówiła, że konfident nie ma już szans w świecie hip-hopu. Błąd – nowe single artysty, GOOBA i TROLLZ, wykręcają rekordowe liczby, nawet jeśli uczciwość części tych wyników jest poddawana pod wątpliwość.
Dla ludzi, którzy wciąż przykładają pierwotną sferę wartości rapu do współczesnego krajobrazu – głównie uliczny kod, który głosi snitches get stitches – jest to sytuacja szokująca, bo przecież ten ziomek powinien być już dawno spalony. Nic bardziej mylnego, 6ix9ine jak żaden inny artysta pokazuje ewolucję pozycji, w jakiej znalazł się hip-hop, i stał się najmocniejszym symptomem przemian wśród coraz większej publiczności rapowej.
Rola wielkich wytwórni jest tutaj nie do przecenienia: od kiedy sięgnęły po gatunek dekady temu, wciąż eksploatują gatunek, ale na własnych zasadach. A te są proste – muzykę sprzedajemy głównie białej publiczności, bo to ona ma pieniądze. Kiedy gangsta rap wjechał do mainstreamu w latach 90., jego egzotyka była pociągająca, szczególnie dla białych przedmieść. Amerykanie romantyzują przestępczość od zawsze: od con-manów (zawodowych oszustów), przez gangsterów z epoki prohibicji, aż po wspomnianą odnogę rymów i bitów (zarówno tą z najntisów, jak i współczesną)... Negatywny bohater jest pociągającą popkulturową figurą.
Oczywiście to wszystko dzieje się bez poszanowania i zrozumienia społecznego kontekstu, z jakiego się te figury wywodzą. Labele stawiają na proces, który został świetnie opisany przez Kendricka Lamara na To Pimp A Butterfly: wyciąganie atrakcyjnych produktów z trudnych społeczności, wyciskanie ich jak cytrynę i wyrzucanie, kiedy termin przydatności się skończy. A te są coraz krótsze, bo bezwzględna machina mediów społecznościowych co chwilę domaga się nowości.
Po beztroskiej (chociaż opartej na gangsterach) epoce blingu, rapowe wahadło znowu ruszyło w stronę ulicznych opowieści. Owszem, 50 Cent i reszta koleżków z tamtych czasów z ulic się wywodziła i o ulicy czasem nawijała, ale jednak na potrzeby publiczności pewne rzeczy się łagodziło i pudrowało. Mainstreamowy klimat nie sprzyjał pełnej gangsterce. Nie znaczy to oczywiście, że rap był wymuskany czy ocenzurowany – wprost przeciwnie, hedonistyczne akcenty zostały przesunięte jeszcze bliżej środka (a nowi trapiści w rodzaju Travisa Scotta ten hedonizm rozwijali twórczo jeszcze mocniej).
Pokolenie SoundClouda i WorldStarHipHop korzystało z totalnej wolności panującej na tych platformach i niefiltrowane treści, czy to przestępcze, czy imprezowe, rozkwitały bez ograniczeń. Rosnącą popularność zauważyły oczywiście wspomniane już wielkie wytwórnie, które wyłapywały młodych raperów, w jakimś sensie uczestnicząc aktywnie w drugim renesansie gangsta rapu. Ale sama gangsterska się zmieniła – w internecie prawdziwe beefy między gangami operowały na tym samym poziomie, co instagramowe połajanki pozerów, którzy sekretnych gestów nauczyli się nie na ulicy, a dzięki intensywnym kursom na YouTubie. Astronomiczny sukces hip-hopu, który pod koniec ubiegłej dekady stał się najpopularniejszym gatunkiem muzycznym na świecie, przyciągnął nową publiczność, która uliczne kody i przestępcze niuanse traktowała na takiej samej zasadzie, jak kolejne kreacje Lady Gagi – czyli jako pozbawione realnej treści dekoracje i tło dla samej muzyki. Sensację zawartą w tatuażach na twarzy i broni w ręku.
Gdzie w tym wszystkim jest 6ix9ine? Kontrowersyjny MC myślał, że wykorzystuje gang do własnych celów, budowania atrakcyjnej medialnie osobowości. Ani on, ani duża część jego fanbase’u nie rozumiała, że igranie z ulicznym ogniem i zgrywanie gangusa to zły pomysł. Ale cóż, mleko się rozlało. Nine Trey Bloods traktowali rapera jak bankomat sponsorujący ich przestępczą działalność i figuranta, który może upaść w razie przypału – a ten przypał oczywiście się wydarzył, dzięki czemu mogliśmy obserwować dość żałosne widowisko, kiedy Tekashi wił się na ławie oskarżonych i w desperacji sypał wszystkich, niezależnie od tego, czy działali w grupie, czy po prostu pokazywali gesty gangów w klipach.
Raperowi wieszczono jeśli nie śmierć w więzieniu (snitches get stitches), to przynajmniej ostracyzm w przestrzeni publicznej. Boom, wjeżdża GOOBA, w którym 6ix9ine dosłownie nazywa się szczurem i wkurza wszystkich dookoła. Boom numer dwa – TROLLZ, który po raz kolejny jest obliczony na zbulwersowanie rapowego komentariatu (a dodatkowo jest kolejnym szczeblem upadku Nicki Minaj…). Oba single trafiają na wyżyny zestawienia Billboardu, sam autor może znowu pokazywać fucki na Instagramie i śmiać się w twarz tym, którzy myśleli, że kapuś nie może odnieść sukcesu w rapie. Publiczność potraktowała strzelanie z ucha i sądową epopeję jak kolejne rozrywkowe dekoracje, kompletnie ignorując taką kategorię jak choćby autentyczność – na ulicy to może i ważna rzecz, ale w mediach społecznościowych czy serwisach streamingowych jak widać zupełnie nie.
Czy 6ix9ine w końcu upadnie? Raczej pisany jest mu los Lil Pumpa. Kiedy opadnie kurz po triumfalnym wyjściu z pierdla, kiedy każdy kolejny singiel będzie miał sukcesywnie mniej wyświetleń, a na scenie pojawi się następna barwna osobowość, publiczność po prostu straci zainteresowanie. Być może – jak Pump – dalej będzie miał dość szerokie grono fanów i fanek, być może nowa muzyka zyska na tyle atencji, żeby żył w dostatku. Ale opuści centrum uwagi, po cichu stając się kolejnym koniem w stajni pobladłych gwiazd. A konsekwencje paplania? Kto by się nimi martwił?