44-letni Thomas Grønnemark wyjmuje z torby taśmę mierniczą i zaczyna rozwijać ją wzdłuż boiska. Jeszcze tylko ustawi kamerę video i można zaczynać. Kiedyś mówiono, że wariuje, ale dziś to bardziej pionier niż wariat. Idzie ramię w ramię z Juergenem Kloppem, a ten już dawno dostrzegł, że tak prosta czynność jak rzut z autu może zmienić piłkę na lepsze.
- Jesteś z Polski? Moja babcia była z Polski! Mieszkała w Krakowie w latach 30. - uśmiecha się Grønnemark, gdy pytam go, czy specjalnie dla newonce.sport zdradzi sekrety swojej pracy. Raz na jakiś czas pojawia się w mediach. Ale częściej odmawia. Pracuje m.in. dla Gentu, Ajaxu Amsterdam, Atlanty United i Liverpoolu. Prawdopodobnie jest jednym z najbardziej zapracowanych ludzi w piłce, chociaż aktualnie nie ma to żadnego znaczenia, i tak pół świata siedzi na Skypie.
Zwykle nie trwa to długo, to pytanie pada już na początku rozmowy. Może to być zwykły obiad, albo przyjęcie. Grønnemark jest dumny ze swojej pracy, więc opowiada zgodnie z prawdą: „moją pasją są rzuty z autu”. Gdy na twarzy rozmówcy pojawia się konsternacja, od razu próbuje zmienić temat. Po chwili dyskusja toczy się jednak dalej. To przecież nie są codzienne historie, gdy barczysty facet na oczach duńskiej telewizji przerzuca piłką jezioro. Albo jeszcze lepiej - rzuca na odległość 51,5 metrów, zapisując się w księdze rekordów Guinnessa.
Grønnemark może tak długo: jest byłym bobsleistą i mistrzem Danii w biegu na sto metrów. W piłkę bawił się amatorsko. A potem nagle oświeciło go, że stanie się jedynym na świecie ekspertem od techniki rzutu. Gdy w 2004 roku odwiedził bibliotekę w miejscowości Skive, żeby znaleźć literaturę na ten temat, znalazł całe zero. Na drugi dzień kupił w sklepie kamerę video i zaczął wszystko robić od nowa: klipy, notatki i inne cuda. Sam stawiał pytania, co się stanie, jeśli biodro przesunę w prawo, a nogi ustawię nieco szerzej? Bawił się tak sześć miesięcy. A potem zadzwonił do duńskiego Viborga. Twierdził, że dokonał przełomu.
- Ludzie nie mają pojęcia, jaki potencjał drzemie w rzutach z autu - przyznaje Grønnemark. - Kiedy oglądasz mecz zwracasz na to uwagę? Komentator powie, że zawodnik źle podał. Będzie mu liczył każde podanie, a w tym samym czasie zespół wznawia grę po rzucie z autu i traci jeszcze częściej! Czy to nie dziwne? Nikt na to nie zwraca uwagi! - dodaje Duńczyk.
Jego zdaniem rzut z autu jest dziś jak loteria. Tylko w 50 procentach akcji drużyna po wznowieniu jest w stanie dalej kontrolować piłkę. Ma nawet na ten temat badania. Dwa lata temu w Premier League najgorszy pod tym względem był Huddersfield (41,2 procent), zaraz za nią Swansea (43,8) i nieoczekiwanie Liverpool (45,5).
SEN O ANFIELD
Juergen Klopp już dawno miał tego świadomość. Pierwszy raz o Grønnemarku usłyszał podczas porannej prasówki dziennika „Bild”. Przeczytał w nim o Andreasie Poulsenie, nowym graczu Borussii Monchengladbach, który z dumą opowiadał, że w Danii poprawił rzut z autu z 25 do 37,9 metra. Nie brzmiało to jak zwykła piłkarska opowiastka. Poulsen operował na faktach. Na tym, że w mistrzu Danii, FC Midtjylland aż 70,2 procent rzutów z autu kończyło się sukcesem. Klopp jeszcze tego samego dnia zaczął szukać numeru telefonu do Grønnemarka.

- Byłem akurat z rodziną na zakupach. Jechaliśmy do sklepu z czekoladami - opowiada Duńczyk. - Po zaparkowaniu zobaczyłem, że dzwonił numer z Anglii. Odzwoniłem, ale usłyszałem tylko pocztę głosową i nazwisko Klopp. Od razu powiedziałem do żony: „jedziemy do domu, bo to prawdopodobnie najważniejszy telefon w moim życiu. Nie chcę gadać z Kloppem między regałami”. Gdy wracaliśmy, telefon zadzwonił znowu. „To Juergen”, usłyszałem od żony i od razu zjechałem na pobocze. Rozmawialiśmy o ostatnim sezonie Liverpoolu. Wiele rzeczy mu się nie podobało, w tym auty. Tydzień później byłem juz w Melwood. To miała być zwykła pogadanka, ale Juergen powiedział: „chcę żebyś zaczął już jutro!”. To był czas po mundialu, więc w klubie trenowała tylko garstka piłkarzy. Dzięki temu miałem łagodne wejście. Czułem, że zaczyna się fascynująca przygoda - mówi Grønnemark.
Czasami ma wrażenie, że to jakiś sen. W 2012 roku był na Anfield razem z synem. Rok później w szwedzkim magazynie „Offside” mówił: „marzę o pracy w wielkim europejskim klubie”. Siedem lat później stał w ośrodku treningowym Melwood, gdzie przywitały go rozsuwane drzwi do windy z charakterystycznym uśmiechem Kloppa i napisem „Booom!”. Kiedy spojrzał na wielki herb Liverpoolu, złapał się za głowę: skrót LFC był przecież identyczny jak nazwa jego metody, którą wymyślił na początku swojej drogi. Nazywa się Long, Fast and Clever, odpowiada trzem typom rzutów. W tym całym zamieszaniu nie chodzi przecież o to, by rzucać jak słynny Rory Delap, który w Stoke z autów zrobił pociski i nawet Arsene Wenger grzmiał, że to wstyd dla piłki.
- Nie zależy nam, by rzucać jak najmocniej. Ale, jeśli to potrafisz, to automatycznie zwiększa się zasięg pola, które możesz wykorzystać w akcji. To się zwyczajnie przydaje. Masz więcej możliwości. Niektóre kluby traktują auty jako broń, tak robiliśmy przez chwilę w Midtjylland, gdy mieliśmy wysokich piłkarzy. Ale Liverpool tego nie potrzebuje. Poza długimi autami, są też jeszcze szybkie i mądre. To tych dwóch typów uczymy się w Melwood. Liverpool strzelił dzięki autom w tym sezonie aż 13 goli. Ludzie nawet tego nie zauważyli, bo tylko dwa, z Tottenhamem i Wolverhampton, były zdobyte bezpośrednio. Reszta to bramki, kiedy auty robiły przewagę, zdobywaliśmy przestrzeń, nie traciliśmy piłki i parliśmy do przodu - przyznaje Grønnemark.
CZEGO NIE WIDAĆ
Aż dziwne, że do tej pory nikt nie zawracał sobie tym głowy. Rzut z autu jest starzy niż rzut wolny i karny. Jest o nim mowa już w pierwszych regułach piłki nożnej wydanej przez FA w 1863 roku. To tez jest ciekawa historia: podczas pierwszych meczów międzypaństwowych Anglicy wyrzucali piłkę jedną ręką, a Szkoci obiema. Doszło nawet do kłótni. Jeden z Anglików nie chciał kontynuować gry, ale z racji tego, że mecz rozgrywano w Szkocji wygrała opcja gospodarzy. W 1882 roku FA ustanowiła, że auty wyrzuca się dwoma rękami.

Potem przez prawie sto lat nikt tej dyskusji nie podejmował. Dopiero w latach 70. powstała legenda Ian Hutchinsona, piłkarza Chelsea, który rzucał jak szalony. Jego następcą, już w erze nowoczesnej, został Rory Delap ze Stoke. Miał nawet specjalny ręcznik do wycierania piłki, a portal Zonal Marking w jednym z meczów wyliczył mu 27 rzutów i tylko 16 podań. Nagłówek artykułu brzmiał: „Rory Delap - najpierw kulomiot, potem piłkarz”. Dzisiaj Irlandczyk zniknął już z radarów. Legendę kontynuuje Grønnemark, ostatnio nawet magazyn Forbes zgłosił się do niego po wywiad. A przecież, gdyby nie telefon od Kloppa, dalej byłby skandynawskim dziwakiem od autów. Dwa lata temu Andy Gray, komentator BeIN Sports mówił o nim: „Trener od czego? Przecież to jakiś cyrk”.
- Przyzwyczaiłem się do tego. Można powiedzieć, że dalej jestem wariatem, ale przynajmniej w pozytywnym sensie. Liverpool jest dziś najlepszy w lidze pod względem utrzymywania się przy piłce po wyrzuconych autach. Świetnie radzi sobie z presją, wskaźnik skoczył aż do 68 procent. W meczu z Norwich było to nawet 83,3! Andy Robertson już po trzech miesiącach robił to perfekcyjnie, Trentowi zajęło to pół roku, ale dziś obaj są na topowym poziomie. Oni wiedzą, kiedy rzucać szybko, a kiedy wykazać cierpliwość. Umieją analizować ruchy kolegów i przestrzeń. Ten obszar przez lata był zaniedbany. Zwróć uwagę, jak kiedyś John Arne Riise w Norwegii długo wyrzucał auty, dawał mnóstwo czasu rywalom na ustawienie. Albo odwiń finał Ligi Mistrzów w 2011 roku, gdy zły rzut Abidala sprawił, że Manchester poszedł z akcją i Rooney trafił na 1:1. Takich sytuacji w meczu masz od 40 do 60. Każdy rzut może popchnąć akcję w jedną, albo drugą stronę. Zobacz sobie na Youtubie klip jak Patrice Evra wyrzuca aut od pleców Ryana Giggsa. To są rzeczy, które pokazują, że nawet tak prostym trickiem możesz zaskoczyć rywala. Mimo to wielu piłkarzy światowej klasy dalej wyrzuca auty jak zawodnicy z Sunday League - mówi Grønnemark.
- Jak wygląda twój przykładowy tydzień pracy? - pytam.
- Każdy jest inny, w tygodniach z Ligą Mistrzów nie ma szans, żebym popracował z Ajaxem, albo Liverpoolem. Spotykamy się, gdy jest spokojniejszy czas. W każdym klubie mam inny typ współpracy. Z Atlantą pracowałem w styczniu na obozie przedsezonowym na Florydzie. W Gentcie jestem cztery razy w sezonie, a w Liverpoolu przez ostatnie dwa lata spędziłem siedem tygodni. Praca dla nich różni się tym, że analizuję każdy mecz na bieżąco: auty ofensywne i defensywne. Bardzo dużo rozmawiamy. Potem przykładowo przylatuję w niedzielę i do środy pracuję z piłkarzami - odpowiada Duńczyk, który dostał niedawno kilka ofert z angielskich klubów, ale wszystkie odrzucił, ponieważ nie współpracuje z bezpośrednimi rywalami Liverpoolu.
SZÓSTY ZMYSŁ KLOPPA
Wie, ile zawdzięcza Juergenowi Kloppowi. Pracuje z nim drugi sezon i ciągle jest czymś zaskoczony. Choćby tym, jak ogromny kredyt zaufania daje Niemiec nowym ludziom i to, że bez przerwy prowadzi scouting. Nawet wtedy, gdy czyta gazetę.

- Latem na obozie w Evian wymyślił, że zaprosi do współpracy Sebastiana Steudtnera, niemieckiego surfera. Rozmowa z piłkarzami dotyczyła radzenia sobie ze stresem: jakie techniki oddychania stosować i jak przekuwać adrenalinę w coś dobrego. To jest właśnie w Kloppie niesamowite. Wyszukuje takich ludzi i próbuje ich wiedzę przenieść do piłki. On nie udaje, że wie wszystko. Ciągle się zastanawia: „kto może mi pomóc?”. A potem tych ludzi szuka. Wielcy liderzy są liderami, bo dla nich nieważne jest „ja”, najważniejsze jest „my”. Tak dziś wygląda kultura Liverpoolu. Tam czujesz, że ludzie działają razem - zachwyca się Grønnemark.
Dzisiaj nie jest w stanie powiedzieć, kiedy znowu zawita do Melwood. Pracuje w domu w Danii, raz na jakiś czas wychodząc na świeże powietrze, żeby… potrenować auty. Od paru lat prowadzi kanał na Youtubie i aktywnie korzysta z Twittera. Nawet przedwczoraj opublikował crossbar challenge, gdzie z odległości 35 metrów prostym wyrzutem piłki trafia w poprzeczkę. Jest absolutnym pasjonatem. W międzyczasie próbuje skończyć książkę, która rzuci nowe światło na to jakie jeszcze rezerwy drzemią we współczesnej piłce.
- Będą tam opisane techniki i konkretne dane. Chcę tam umieścić mnóstwo moich notatek. Ta książka może wyjsć za rok, dwa, albo pięć lat. Nie wiem, kiedy ją skończę, ale na pewno będzie rewolucyjna. Zawodowi trenerzy i amatorzy mogą szerzej otworzyć oczy. Marzy mi się, by w przyszłości każdy klub miał eksperta od rzutów z autu, ale nie wydaje mi się, by było to możliwe. Takich ludzi po prostu nie ma. Nie stworzą się od zaraz. Ja swoją pasję rozwijałem przez ponad 15 lat. Zabawne jest to, że gdy jako mały chłopak uczyłem się grać każdy mówił mi jak mam strzelać, kiwać, albo zastawiać piłkę. Pokazywali mi to ze szczegółami. Ale, gdy podchodziłem do autu, to krzyczeli: „obie stopy przy linii Thomas!”. Rozumiesz? Nawet, gdy trzymałem piłkę w dłoniach, to oni skupiali się na moich stopach!
- Dalej jesteś rekordzistą Guinnessa w rzucie piłką? - pytam na koniec.
- Nie, pobił mnie pół roku temu jakiś Amerykanin. Ale dobrze mi z tym. Mam teraz inną robotę do wykonania! - uśmiecha się Grønnemark.
