Na początku stycznia 2021 nieczynne kina. Które na moment otwarto, choć nie wszystkie, by znów zamknąć na parę miesięcy. Ostatecznie wszystko wróciło do normy pod koniec maja.
Choć może nie do końca, jeśli wziąć pod uwagę ograniczenia liczby widzów na salach, kontrole dowodów szczepień czy zakaz jedzenia i picia podczas seansów. Jeszcze dwa lata temu nie uwierzylibyśmy – dziś to norma. Ale trudno, grunt, że regularne pokazy wróciły na dobre. Przecież same streamingi nie wystarczą.
Michał Walkiewicz i Łukasz Knap w corocznej walce krytyków filmowych, czyli: jaki film był najlepszy w tym roku? „Titane” a może „Diuna”? Czy wszystko zgarnęli „Truflarze”? A może „Gunda" zrobiła n...
Co zatem szczególnie zapadło nam w pamięć z premier tego dziwacznego roku, który w dalszym ciągu można potraktować jako rozgrzewkę przed 2022, gdy wszystkie ważne premiery najpewniej odbędą się w terminie? Oto nasza subiektywna lista ulubionych filmów mijających dwunastu miesięcy.
„Nomadland” reż. Chloé Zhao
Gdyby Nomadland weszło do kin jeszcze przed wybuchem pandemii, wówczas odebralibyśmy go jako ponurą pocztówkę z Ameryki B i C. Kraju, gdzie mit american dream rozjechały kampery zamieszkałe przez tych, których wypluł system; koczujących, gdzie się da, desperacko poszukujących pracy. Ale aktualna sytuacja na świecie dopisała do filmu Chloe Zhao post scriptum. Okazuje się, że to także historia o wiecznej niepewności jutra. I tym, że nawet mając pozornie ustabilizowane życie, nie można się do niego przywiązywać. I jeszcze tym, że człowiek ma wyjątkową zdolność adaptowania się do zastałej sytuacji, jakkolwiek nie byłaby dramatyczna. Można było pójść w publicystykę, ale Zhao wolała spojrzeć na ten najbogatszy kraj Trzeciego Świata oczyma kobiety, która straciła wszystko, a i tak jakoś daje sobie radę. Potężne, głęboko humanistyczne kino. Jacek Sobczyński
„Zielony rycerz” reż. David Lowery
The Green Knight jest dla ekranizacji legend arturiańskich tym, czym Ghost Story było dla hollywoodzkich opowieści o duchach. David Lowery przerobił opowieść o Panu Gawenie na średniowieczny fotoplastykon; wizualny poemat; fantastyczne slow cinema, gdzie każdy kadr to właściwie ruchome malowidło. Przed seansem warto zmierzyć się co prawda z samym eposem i jego moralnym przesłaniem, ale ostatecznie fabuła w przypadku tego filmu schodzi na dalszy plan. Chodzi o oniryczne doświadczenie. O jedną z najbardziej olśniewających przygód w historii kina – chociaż na zwolnionych obrotach. Marek Fall
„Diuna” reż. Denis Villeneuve
Nie udało się Davidowi Lynchowi, nie udało się Alejandro Jodorowsky'emu – ba, ten nawet nie zaczął realizacji swojej 14-godzinnej Diuny, na którą zwyczajnie nie chciano mu dać pieniędzy. Denis Villeneuve wraca z tarczą. Kluczem był umiejętny przesiew; Villeneuve wiedział, że nie da rady przełożyć jeden do jednego wielowarstwowej fabuły powieści Franka Herberta, nie gubiąc przy tym żadnego z uchwytnych między słowami wątków, dlatego postawił na skrojenie jej do jasnej, dobrze opowiedzianej historii. Wyszło mu porywające, epickie science-fiction, Imperium kontratakuje naszych czasów, którego każdy kadr jest legitymacją do Oscara za zdjęcia. I choć jakościowe blockbustery to dziś już norma – wystarczy spojrzeć na czołówkę najpopularniejszych tytułów mijającego roku z Bondem, Spider-Manem i właśnie Diuną włącznie – to obraz Villeneuve'a oferuje coś ekstra: ubraną w szaty sci-fi alegorię naszego świata, targanego przez konflikty polityczne, gdzie środowisko naturalne niszczy się w imię napchania sobie kieszeni. Jacek Sobczyński
„Ucieczka na Srebrny Glob” reż. Kuba Mikurda
Film dokumentalny równie niesamowity jak historia, którą przedstawia. Demiurg polskiej kinematografii – Andrzej Żuławski dostaje wilczy bilet po ekstremum Diabła. Emigruje do Francji, gdzie osiąga światowy sukces z Najważniejsze to kochać. Wkrótce wraca jednak do kraju, żeby nakręcić epopeję science fiction, Na srebrnym globie. W paździerzowych i opresyjnych realiach PRL-u; w erze sprzed Nowej nadziei. Co mogło pójść nie tak? Reżyser Kuba Mikurda triumfuje za sprawą niebywałego wyczucia rytmu i wspaniałych materiałów z epoki, ale tym, co czyni jego dokument wybitnym jest uniwersalne przesłanie. Bo Ucieczka na Srebrny Glob wykracza poza obraz klęski i rozpaczy po fiasku rozbuchanego przedsięwzięcia filmowego. To wzruszająca opowieść o wyniszczającej miłości do kina. I nie tylko. Marek Fall
„Co w duszy gra” reż. Pete Docter, Kemp Powers
Ooops, Pixar did it again. Niewiarygodne, jak równe rzeczy wypuszcza ta wytwórnia, a przecież od lat, jest opowiadane o podstawowych rzeczach – emocjach. W tym przypadku – o właściwym przeżyciu swojego życia, które przecież może skończyć się niespodziewanie. Wszystko na przecięciu historii o miłości do muzyki z powalającą wizją zaświatów, podlane pięknym jazzem i inkrustowane scenami, które nie wyjdą wam z głowy przez całe miesiące. Przecież ten moment, w którym Joe zasiada do klawiszy i zaczyna wspominać swoje życie, jest tak wzruszający jak finał American Beauty. Poważnie. Jacek Sobczyński
„Zabij to i wyjedź z tego miasta” reż. Mariusz Wilczyński
Mariuszowi Wilczyńskiemu zdarzyło się kiedyś na Nowych Horyzontach zapowiedzieć premierę na 2013 rok, ale prace nad Zabij to i wyjedź z tego miasta pochłonęły koniec końców aż czternaście lat. Tyle czasu zajęło reżyserowi animatorowi narysowanie równoległego wszechświata, gdzie Łódź zmienia się w Drohobycz Schulza. Gdzie rozbrzmiewają bluesy Tadeusza Nalepy i głosy Andrzeja Wajdy, Gustawa Holoubka czy Tomasza Stańki, których przecież już nie ma. Wilczyński przemierza tę krainę duchów stworzoną w estetyce Szczepana i Irenki (wybaczcie makabryczną analogię), mierząc się ze stratą rodziców. I generalnie z traumą przemijania. To jest kino, które boli tak jak życie. Marek Fall
„Ojciec” reż. Florian Zeller
Najsmutniejszy film roku. Kreśląc codzienność człowieka dotkniętego demencją, francuski reżyser Florian Zeller (trudno uwierzyć, że to jego pełnometrażowy debiut) chwyta się i dramatu rodzinnego, i estetyki horroru psychologicznego a'la Roman Polański z okresu Wstrętu. Ujmijmy to tak: jeśli macie lub mieliście wśród bliskich kogoś, kto cierpiał na zaniki pamięci, seans Ojca będzie doświadczeniem przygniatającym, a ta dziwaczna kula w gardle, która zwykle pojawia się podczas tak bijących po emocjach seansów, nie zniknie na długo. Jeszcze jedno – Anthony Hopkins i rola, jaka trafia się raz na wiele lat. Zresztą brak słów żeby opisać, jaki koncert aktorstwa wydarzył się w tym filmie. Jacek Sobczyński
„Vortex” reż. Gaspar Noé
To, że Gaspar Noé jest wizjonerem kina wiadomo nie od wczoraj za sprawą jego niekończących się prowokacji, ekstatycznej gry barw i przełamywania gatunkowych barier. Ale prawdziwy geniusz pokazał właśnie wtedy, gdy wywrócił swoją stylówkę do góry nogami i zszokował widzów delikatnością. Vortex to życie, a nie film – przyznał w jednym z wywiadów, tłumacząc, że wolta wynikała z osobistych doświadczeń. Sam przeszedł udar, potem jego ojciec zachorował na COVID, matka zapadła na demencję… Podzielił więc ekran na dwie części i wyreżyserował poruszający teatr telewizji o jesieni życia małżeństwa w Paryżu. O tym, jak kruche jest zarówno ciało, jak i świadomość. Dokonuje tego bez cienia estetyzowania, choć z ogromną wrażliwością, tworząc arcydzieło czasów, gdy starość i śmierć tak powszechnie wyrzucane są poza nawias zainteresowania. Marek Fall