
Kilka miesięcy temu opublikowaliśmy pierwszą dziesiątkę naszego kanonu hip-hopowych produkcji znad Sekwany. Już wtedy narzekaliśmy na to, że w żaden sposób nie jesteśmy w stanie pomieścić tam wszystkich klasycznych krążków, które przez długie lata istnienia ich sceny nagrali tamtejsi dresiarze, dlatego przyszedł wreszcie czas na dogrywkę. Od mądrej ulicznej poezji po afro-trap; oto kolejna dycha francuskich albumów, których po prostu trzeba poznać.
Sages Poètes de la Rue - Qu'est-ce qui fait marcher les sages (1995)
Mądrzy poeci z ulicy, czyli Zoxea, Danny Dan i Melopheelo, to jeden z naszych ulubionych francuskich składów rapowych. Pochodzącą z podparyskiego blokowiska Boulogne-Billancourt ekipę świadomych podwórkowców większość słuchaczy poznała na ścieżce dźwiękowej z kultowego filmu Nienawiść, a bodajże najlepiej rozpoznawalnego jej reprezentanta - Zox’a - spora część środowiska kojarzy z powiązanym z NTM, przepotężnym na przełomie milleniów kolektywem IV My People. Ich debiutancki album jest jednym z najciekawszych przykładów zainspirowanego 90'sowym Nowym Jorkiem, europejskiego podejścia do funkowych próbek, bujającego basu i egotrippingowych zwrotek, sławiących swoje skillsy, ekipę i dzielnicę z której się pochodzi. Chłopaki z ATCQ czy BCC naprawdę mogą być dumni z tak zdolnych kontynuatorów swoich koncepcji, jacy wyrośli im tysiące kilometrów na wschód, nad wylanym betonem brzegiem Sekwany.
Shurik’N - Où je vis (1998)
To nie płyta, to kult. Bo o ile L'École Du Micro D'Argent IAM’u można porównać do Enter the Wu-Tang (36 Chambers) wszystkim wiadomego składu, o tyle debiutancka solówka Shurik’N’a była francuskim odpowiednikiem Liquid Swords Geniusa. Niesamowicie klimatyczną, autorską wizją ciężkiego życia na zimnych, bezdusznych ulicach, którym tempo nadaje nieśpieszny pochód stóp i werbli, a ich kronikarz spisuje kolejne kartki z tej odwiecznej historii swoim charakterystycznym, zachrypniętym głosem. I podobnie jak w przypadku GZA muzyka mu towarzysząca również jest w ogromnym stopniu zainspirowana kinematograficzną wartością ścieżek dźwiękowych z filmów czy seriali. Kiedy jednak RZA przeszukiwał komisy płytowe w poszukiwaniu soulowych groove’ów i funkowego brudu, Shurik’N tropił głównie melancholijne partie fortepianów czy skrzypiec. Partie, które nasze rodzime środowisko rapowe chłonęło wówczas jak biblię, czego efekty słychać na lokalnej ciemnej stronie po dziś dzień. Nie bez kozery bowiem Sokół przewijał kilka lat później na mixtapie Dobrego Chłopaka właśnie pod bit z Samouraia i nie bez powodu też Pjus nosi na skórze pierwsze słowa tego numeru: Toujours vif!
113 - Les princes de la ville (1999)
Dyskografia tego klasycznego składu pełna jest mocnych pozycji, jednak to na swoim debiutanckim albumie bodajże najdobitniej pokazali szerokie spektrum muzycznych inspiracji, jakie miały na nich wpływ. Oraz równie surowy, jak chwytliwy styl, z jakim podchodzili do nagrywek. Wyprodukowany w przeważającej części przez tragicznie zmarłego DJ’a Mehdiego pierwszy krążek tej sekcji Mafii K’1 Fry cały pobrzmiewał afrykańskimi tradycjami, z których to rejonów wywodzą się rodziny reprezentantów 113, a jednocześnie ze swadą wyglądał elektronicznej przyszłości rapu. Na tym tle Rim.K, AP i Mokobé snuli swoje osiedlowe opowieści, które jednak nie były zamknięte w czterech ścianach betonowych bloków, ale zahaczały również o wycieczki do wujostwa z Maghrebu czy roztańczone, rozśpiewane imprezki, pozwalające wyrwać się z szarej rzeczywistości getta, jakim jest ich ojczyste Vitry-sur-Seine.
Le Rat Luciano - Mode de vie ...béton style (2000)
Ten stosunkowo mało znany album jest jednym z najlepszym longplayów w historii francuskiej sceny rapowej. Zarejestrowany przez Luciano w okresie największej popularności jego macierzystego składu - Fonky Family, jego pierwszy i jedyny solowy krążek był jednak dużo bardziej mroczny, hermetyczny i - za sprawą produkcji związanego później ze składem Birdy Nam Nam, DJ’a Pone’a - minimalistyczny niż ówczesne nagrania spod szyldu FF. Marsylski szczurek krzyczał na nim, że bogatych należy j**ać, świat jest szalony, a jego życie artysty mocno pokomplikowane. I choć we Francji Mode de vie ...béton style doczekało się statusu złotej płyty, to nigdy nie przedarło się do szerszej świadomości słuchaczy ze świata, tak jak albumy nagrane wspólnie z całą jego ekipą czy płyty IAM. A szkoda, bo jest to krążek niesamowicie autorski, klimatyczny i kipiący emocjami.
Sniper - Gravé dans la roche (2003)
Drugi album załogi, w której skład wchodzili wówczas Tunisiano, Aketo, Blacko i DJ Boudj, w historii francuskiego rapu zapisał się z kilku ważnych powodów. To z niego pochodzi bowiem jeden z najbardziej znanych nadsekwańskich posse-cutów - łączących siły wielu podparyskich blokowisk numer Panam All Starz, w którego nagraniu uczestniczyli min. Salif, Zoxea, Sinik, i Diam’s, a także reprezentanci takich ekip jak 113, Tandem czy L’Skadrille. To na niego też trafił utwór Sans (re)pères, który poruszając trudny temat rozstania rodziców widziany z perspektywy dziecka, stał się ogromnym narodowym hitem. I na nim również znajduje się kawałek Jeteur De Pierres, który doprowadził zespół przed sąd, gdzie Snajperzy musieli zmierzyć się z oskarżeniami o antysemityzm. Opowiadający za pomocą wersów o nierozwiązywalnym konflikcie izraelsko-palestyńskim raperzy zostali jednak w końcu oczyszczeni ze wszystkich zarzutów, a Gravé dans la roche do dziś pozostaje dowodem na to, że rap jest genialnym medium pozwalającym poruszać nawet najtrudniejsze i najbardziej kontrowersyjne tematy.
Sefyu - Qui suis-je ? (2006)
Rozpoznawalny już po jednym słowie wypowiedzianym do mikrofonu reprezentant Paryża nigdy pewnie nie zostałby raperem, gdyby jego kariery piłkarskiej nie przerwała kontuzja uniemożliwiająca mu dalszy trening. Obdarzony charakterystycznym, charczącym głosem, lubujący się w onomatopejach i słowotwórstwie, twardy, podwórkowy MC po tym, jak już się przebranżowił, szybko trafił do hip-hopowej pierwszej ligi. Wydany po tym, jak już ugruntował swoje imię na scenie nagrywając wspólnie z Rohffem, Passim czy Sniperami, jego debiutancki album jest jedną z najważniejszych płyt dla francuskiej ulicy okresu przejściowego pomiędzy starą szkoła a nową. A dodatkowo jest też pierwszym krokiem do równie gwiazdorskiego, jak osobnego czy wręcz outsiderskiego statusu, jakim Sefyu cieszy się w mikrofonowym światku okolic Sekwany.
Rocé - Identité en crescendo (2006)
Identité en crescendo to jedna z najlepszych jazz-rapowych płyt w historii kultury hip-hopowej i nie mamy tu na myśli jedynie jej francuskiego wyimka, ale cały świat. Niewielu innym MC’s udało się zaprosić do współpracy takie postaci, jak prawdziwego giganta wolnomyślicielskiego, afro-kosmicznego saksofonu, Archie'ego Sheppa czy genialnego w swoim szaleństwie błazna fortepianu Chilly'ego Gonzalesa. We współpracy z nimi José Youcef Lamine Kaminsky - jak naprawdę nazywa się Rocé - nagrał album równie głęboki i duszny, jak bujający i pełen groove’u, abstrakcyjny i jednocześnie przyziemny, niczym nieskrępowany, acz spójny. Swoisty rapowy odpowiednik free jazzu - free hop.
Kaaris - Or noir (2013)
Wydany 5 lat temu debiutancki album Kaarisa - czy też KΛΛRIS-a, jak często zapisuje swoją ksywkę ten wychowanek Wybrzeża Kości Słoniowej - to już niekwestionowany klasyk francuskiej nowej szkoły. Nagrany kilka miesięcy po tym, jak pomocną dłoń Gnakouri’emu Okou - jak naprawdę nazywa się raper - podał Booba, wyprodukowany w przeważającej większości przez trapującego producenta znanego jako Therapy, czarno-złoty longplay po miesiącach bytności na wszelkich listach nadsekwańskich przebojów okrył się w końcu platyną. A właściwie każdy ze sporego szeregu towarzyszących mu singli - od osiedlowego Zoo, przez odwiedzające rodzinne strony Paradis ou enfer, po narkotykowo-biznesowe 63 - jest dziś dla wszystkich banlieues hymnem dużo ważniejszym niż Marsylianka.
Gradur - L’homme au Bob (2015)
Pośród gości na debiutanckim albumie Gradura pojawiają się Niro, Lacrim, Alonzo oraz... Migos i Chief Keef. I ci ostatni dobrze oddają stylistykę, w jakiej porusza się ten reprezentant północnej Francji. Wanani Gradi Mariadi - jak naprawdę nazywa się raper przywołujący często swe kongijskie korzenie - część swojego debiutanckiego longplaya nagrał zresztą podczas tygodniowego pobytu w Chicago i inspiracje Stanami są w jego twórczości dosyć ewidentne. Na szczęście jego charakterystyczny, gardłowy głos i pełen afrykańskich naleciałości, slangowy francuski, którym się posługuje, sprawia, że na tych nisko zawieszonych, minimalistycznych bitach brzmi zupełnie inaczej niż jego amerykańscy idole. A że potrafi wplatać śpiewne partie w swoje nośne podwórkowe hymny jak mało kto inny na francuskiej scenie, to nic dziwnego, że jest jednym z głównych graczy rozdających dziś karty na tamtejszej rap scenie. I nic dziwnego też, że hardzi polscy newschoolowcy - jak Kizo - nawijają później na swoich płytach: U mnie w głośnikach gra Gradur.
MHD - MHD (2016)
Nielicznym raperom w obecnych czasach prędkiego obiegu informacji i powszechnie kopiowanych inspiracji udaje się w ramach aktualnych trendów wytworzyć swój własny styl, nie mówiąc już o całym nowym gatunku muzycznym. Jednym z tej garstki jest urodzony w Paryżu, syn Gwinejczyka i Senegalki, Mohammed Sylla - lepiej znany jako MHD. Każda z 10 części jego afro-trapowej sagi stanowi kolejny etap konstytuowania się nurtu, który pełnymi garściami czerpie z nowoszkolnych, bitowych tradycji Stanów Zjednoczonych, jednak łączy je nieustannie z muzycznymi tradycjami Czarnego Lądu - z kuduro, kwaito, kizombą czy gqom. Na jego debiutancki album natomiast - poza pięcioma częściami tegoż cyklu - trafiły numery nagrane z takimi klasykami afrykańskiej fonografii, jak kongijski wokalista Fally Ipupa czy benińska diva Angélique Kidjo. I jako że czujemy już powoli symptomy mundialowej gorączki, nie możemy też nie wspomnieć o jednym z najlepszych rapowych hymnów piłkarskich - tracku Roger Milla.