Pomyśleć, że bajka o potworach powstała dlatego, że jedna z organizacji konsumenckich zaprotestowała przeciwko... nazbyt strasznym animacjom dla dzieci i młodzieży.
Była końcówka lat 60. Studio Hanna-Barbera wypuściło do telewizji kilka nowych serii, wśród których znalazły się The Herculoids, Kosmiczny Duch oraz Birdman i Trio z Galaktyki. Wszystkie trzy tytuły zostały anulowane w odpowiedzi na protest. Szefowie studia byli mocno rozeźleni, bo utopili w tych produkcjach sporo pieniędzy. Dlatego pośpiesznie szukali nowego, mniej kontrowersyjnego, ale równie atrakcyjnego tytułu. Jednym z jego twórców okazał się Joe Ruby.
Wpadli na pomysł, żeby - jak kilkadziesiąt lat później Ojciec Mateusz, he, he - stworzyć zwykłe postacie, które w przerwach od tego, co robią na co dzień, rozwiązywały zagadki kryminalne. I wymyślili, że bohaterowie stworzą muzyczny zespół. Oraz będą mieli fajnego psa. Potem co prawda porzucili pomysł z zespołem, za to pies został i awansował na głównego bohatera.
Koneserzy tematu są podzieleni, wielu uważa, że ten fajny Scooby-Doo był emitowany przez jedynie dwa sezony. Później producenci zaczęli eksperymentować: dodali wyjątkowo irytującego Scrappy'ego (sorry, nigdy nie mogliśmy zdzierżyć tego pchlarza!), dwukrotnie wydłużali odcinki, crossowali bohaterów z innymi postaciami stajni Hanna-Barbera, na przykład Rodziną Addamsów, generalnie udziwniali na siłę. Tymczasem siła tego serialu tkwiła w jego podstawowych pomysłach. Jakich?
Odludzie, moczary, jakieś tajemne zamczyska... To działało na wyobraźnię. Akcja Scooby-Doo zawsze działa się po zmroku, bohaterowie przyjeżdżali swoim pomalowanym w psychodeliczne barwy (Dlaczego? O tym za chwilę!) vanem gdzieś, gdzie okoliczną ludność trapiły przeróżnej maści zjawy i potwory. Wszystko było idealnie skrojone pod młodego widza, któremu rodzice nie pozwalali oglądać horrorów, dlatego musiał mieć coś w zastępstwo. Poza tym ta charakterystyczna kreska naprawdę pasowała do lekko przerażającego, tajemniczego klimatu. Pakiet Scooby-Doo i książki o przygodach Trzech Detektywów przez dekady wyczerpywał zapotrzebowanie młodych odbiorców na suspens.
Inna sprawa, że jak było się małolatem, to do końca nie było wiadomo, kto jest tym duchem. I czekało się, aż Fred czy Kudłaty zdejmą maskę ze schwytanego przestępcy i okaże się, że: przecież to pan... (tu padało imię i nazwisko kogoś, kogo nie podejrzewano). Przeklęte dzieciaki! - zawsze sarkał schwytany.
W tym momencie spróbujcie spojrzeć na animację Joe Ruby'ego oczami dziecka, bez żadnych tam skojarzeń. Gotowi? No to patrzcie. Mamy Freda i Daphne, czyli dwie dość stereotypowe postacie, których potrzebuje każda animacja. Może lekko bez właściwości, ale ktoś musi tu rządzić, chociaż, co ciekawe, pozostają na drugim planie. Jest Kudłaty i Velma - para lekko odklejonych bohaterów: on sympatyczny dziwak, ona - typ lekko zarozumiałej kujonicy-omnibusa z pierwszej ławki. Ale do zniesienia. I do tego swojski, mocno strachliwy Scooby, tego to akurat nie szło nie polubić. Czyli stateczni mama i tata (albo starsze rodzeństwo) + dziwaczni brat i siostra + kochane psisko. Aż chciało się być w takiej rodzinie, dlatego tak łatwo wczuć się w całe story.
Poza tym oni działali tu i teraz. Nie jak Flintstonowie w czasach kamienia łupanego. Albo Jetsonowie - rodzina z przyszłości. Gdyby przenieść realia Scooby'ego-Doo do rzeczywistości, to trzeba byłoby zmienić tylko budki telefoniczne na smartfony.
A teraz dla odmiany popatrzcie na ekipę oczami dorosłego. Fred i Daphne reprezentują statecznych Amerykanów, pokolenie baby boomers. Mają pracę, wyglądają normalnie, są tymi ludźmi, którym pożyczylibyście kasę albo samochód. Kudłaty - wypisz wymaluj hipisujący zjarus z lat 60. Velma - przez lata postrzegano ją jako ukrytą lesbijkę, co później potwierdzili producenci najnowszej, kinowej odsłony przygód Scooby'ego i przyjaciół. Do tego nawiązujący do Lata Miłości, pomalowany w psychodeliczne barwy van. I Kudłaty, który wzorem kontrkulturowców z lat 60. wydaje się, jakby był na wiecznej chmurze. I sporo ówczesnego rocka na soundtracku, którego słuchaliśmy zawsze wtedy, kiedy bohaterowie albo kogoś gonili, albo przed kimś uciekali, albo jedno i drugie działo się jednocześnie.
Scooby-Doo można odczytywać jako odwieczną rywalizację pomiędzy tymi, którzy wpisują się w kanon, a ludźmi pozostającymi w alternatywie, na uboczu. Nie bez powodu zespół podczas poszukiwań zjawy czy innego wampira najczęściej dzielił się na obozy Freda i Daphne oraz całą reszta. A mimo tego jakoś potrafili się dogadać i stworzyć zgrany team. Oczywiście to tylko interpretacja, bo tak naprawdę odczytujcie serial jako świetną bajkę, tak uniwersalną, że oglądaną do teraz, a przecież stuknęła jej już pięćdziesiątka.