„To Wydarzyło Się Naprawdę - Oprócz Tego, Co Zmyśliłem” to mocny tytuł na scenie, która prawdziwość odmieniała zawsze przez wszystkie przypadki. Noszą go najnowszy album i autorska wystawa Marcina Kosiorka. Oba te dokonania są równie mocne, jak ich nazwa.
Robię se rapik na luzie, nie musi trafiać co mówię / Nie muszę machać kałachem, byś, kurwa, łapy miał w górze / Dziś mijam napis na murze: „przypadkiem w Boga nie uwierz” / Znów łapię macha za machem i chowam głowę w kapturze
To pierwsze wersy, które padają z ust Kosiego na jego najnowszym, trzecim już solowym albumie. Zrealizowany do spółki ze Szczurem longplay o jakże pięknym tytule To Wydarzyło Się Naprawdę - Oprócz Tego, Co Zmyśliłem, to najbardziej osobisty krążek w dyskografii tego Jaśnie Wielmożnego Pana. Marcin Liter King z każdym swoim kolejnym wydawnictwem poszerza ramy prawdziwego hip-hopu, w których zamknęli go co bardziej ortodoksyjni fani JWP.
Niedawno, w zinie towarzyszącym premierze tego wydawnictwa, Kosi mówił mi, że: Takie trochę było założenie tej płyty - że ona jest jeszcze bardziej moja niż „IS.OK”. Bo ja nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jakkolwiek koniunkturalnie, ale przy mojej pierwszej solówce trochę poczuwałem się do tego, żeby spłacić długi i wyjść naprzeciw oczekiwaniom pewnej grupy fanów mojej twórczości. Zwykle staram się tak nie myśleć, ale przez to, że nigdy wcześniej nie zmierzyłem się z formą solowej płyty, to chciałem na niej zawrzeć różne elementy rapu, który robiłem dekadę czy nawet dwie dekady wcześniej. I nie chciałbym tu teraz robić z tej płyty nie wiadomo jak bardzo przełomowej czy też innej niż to, co zrobiłem do tej pory ale jednak jej założeniem od początku było, że będzie ona bardziej intymna czy wręcz poetycka niż to, co było wcześniej. Od razu właściwie powiedzieliśmy sobie ze Szczurem, że robimy bardziej Tarkowskiego niż Kawulskiego. Dla nas to jest Kubrick albo Kurosawa i nie chodzi mi teraz o to, żeby się porównywać z tymi zupełnie wybitnymi twórcami, ale od samego początku założyliśmy sobie, że robimy dzieło.
W przeciwieństwie do tak licznych w historii rapu wykwitów niespełnionych ambicji i niedopieszczonego ego, to konkretne dzieło dalekie jest jednak od patosu i pretensji, zadęcia i artyzmu, grafomańskiej liryki i przechwałek z wiedzy ogólnej. To znów na wskroś spostrzegawczy, do cna miejski i też nieco przejarany rapik na luzie, który Kosi wypuszcza spod swojego kaptura od kiedy na pierwszym albumie O$ki pojawił się jeszcze jako reprezentant NBK i zrelacjonował swój jeden najntisowy, warszawski dzień. Blisko ćwierć wieku po tym jak na Bankowcu, przy Błękitnym Wieżowcu spotkało się kilku hip-hopowców, Marcin jest już jednak zupełnie inną osobą. Już nie beztroskim małolatem żyjącym każdym kolejnym panelem i koncertem, a dorosłym mężczyzną, który pytań ma więcej niż odpowiedzi, problemów widzi na tym świecie więcej niż ktokolwiek mógłby unieść i… wciąż żyje każdym kolejnym panelem i koncertem.
Bo pasja to dalej główny motor napędowy Kosiora. Powód tego, jak duży progres zaliczył w kwestii składania linijek przez wszystkie te lata, przyczynek do tego, żeby wciąż otaczać się młodziakami, a nie starą gwardią i fundament tego, jak dobrze reprezentant JWP rozumie język ekspresji, jakim jest rap.
Temat już zawsze chyba będzie dla mnie ważniejszy niż forma – żeby to wszystko były poetyckie ale nie grafomańskie, poetyckie ale przyziemne. Szukam cały czas tego złotego środka, bo jednak wychowałem się na rapie i chcę żeby te moje płyty były przynajmniej w części mocno bangerowe. Pozwalam więc sobie na różne chamskie wersy, ale też nie chcę być za bardzo chamski. Są różne zwroty w rapie, których nigdy bym nie użył, bo uważam je za zbyt chamskie. I tak samo w drugą stronę – wielu rzeczy nigdy bym nie użył, bo wydają mi się zbyt patetyczne czy też poetyckie. Ma być - przede wszystkim - naturalnie, ale też zaskakująco – stwierdził Kosi we wspomnianym wywiadzie towarzyszącym premierze To Wydarzyło Się Naprawdę - Oprócz Tego, Co Zmyśliłem, a każdy kolejny numer z krążka stanowi dowód na prawdziwość tych słów.
Weźmy na warsztat choćby Ogród, w którym Kosi przez kilkanaście wersów w bardzo lirycznych słowach opisuje swoją bezpieczną przystań, by w końcu uciąć tę idyllę nożem, który wylądował w brzuchu jego kolegi. To jest stara zasada - najpierw mówisz: „na antresoli wyobraźni”, a później: „przypierdolę ci w łeb młotkiem”, potem znów: „na oceanie marzeń” i zaraz: „utopię cię, ty kurwiu”. I to jest - oczywiście - świadomy zabieg poetycki, ale wychodzi on zwykle bardzo naturalnie. Bo ja się staram pisać jak najbardziej spontanicznie, ale też - nie powiem - korzystam z pewnych konstrukcji w bardzo przemyślany sposób: tak buduje się nastrój czy zderza ze sobą pewne kontrastujące ze sobą wyrazy jak te motylki i noże. To jest świadomy zabieg, ale też cała prawda: kolega dostał kosę w brzuch, a ja nie - tylko dlatego, że uciekłem do domu - mówi Kosi w zinie Fale na ulicach, a rzeczona trwoga jest tylko jedną z barw na pełnej palecie emocji, którą posługuje się na swoim najnowszym albumie.
Smutek, strach, radość, gniew - streszcza ją pokrótce w numerze Z mąki tort, a ciemne tony, w których skąpany jest cały ten krążek, wprost idealnie współgrają z tym, że tylko jedna z tych emocji jest jednoznacznie pozytywna. Nad tym wszystkim, co wydarzyło się naprawdę, kładzie się tu bowiem długi cień rosyjskiej inwazji na Ukrainę, postpandemicznych zależności trzeciej dekady XXI wieku i tego miasta, w którym Marcin już od lat widzi bardziej Gotham niż Warszawę. Łapczywego, bezlitosnego lewiatana, który pożera swoje dzieci. I choć o kasę trzeba tu nieraz walczyć, marzenia pozostają długo niespełnione, a czas goni nie płynie, to można też tu ćpać i zjeść, mieć lepszy cash, pośmiać się i kochać; można jebać zło.
Różnego rodzaju rapowane rozważania w rodzaju Ogrodu czy wcieleniowego Cudotwórcy z Gicikiem A’Mane przeplatają się tu z typowymi bangerami takimi jak Raz na tak czy Hitman, wersy mówiące o wojnie mieszają się z tymi o melanżu, a to, co wydarzyło się naprawdę – z tym, co zmyślone. Kosi nie przestaje się bowiem martwić, ale z bombami ma częściej do czynienia na yardzie niż na froncie, więc żyje sobie po swojemu – z markerem w palcach, buchem w płucach i wyobraźnią mocno trzymaną za rękę. Żeby się tego dowiedzieć, trzeba mu zaufać i ruszyć jego szlakiem, bo Kosi jest raperem, który wręcz domaga się wysłuchania. Nie żadnym śpiewnym wokalistą tła, tylko MC z krwi i kości, który najbardziej zrozumiały i wciągający jest wtedy, gdy poświęca mu się całą uwagę i dekoduje to, co chce powiedzieć wyraz po wyrazie, linijka po linijce, zwrotka po zwrotce. A że rozgryzanie tych wszystkich gier słownych i dwuznaczności na dłuższą metę może być nieco wycieńczające, to Marcin również – w swojej świadomości rapu – świetnie kuma i dlatego wspiera się tu nieraz na gościach. Przewijają się tu więc Włodek i Zdechły Osa, Nadzia LOLO i asthma, 275 i Sydoz… który dograł się do sześciu numerów. I ten nieco Wu-Tangowy patent sprawdził się tu wprost idealnie, bo głosy i style ekspresji obu panów doskonale się uzupełniają, a głód i młodość Gabrysia wtłacza w ten album zupełnie nową energię.
Album ten można by zresztą podsumować parafrazą cytatu ze Zdechłego Osy: to nielegal, chociaż Def Jam. Nieważne bowiem, czy na warsztat weźmiemy tematy, o których mówi Kosi, listę gości, na której znaleźli się właściwie tylko kamraci czy samą warstwę dźwiękową tego krążka, to nosi on właściwie wszystkie znamiona płyty undergroundowej – do cna bezkompromisowego wytworu czystej zajawki, który robiony jest od nas dla nas. Sam się robi credit street – spłaca kotów, spłaca wrogów – nawija w refrenie numeru Wietrzypokój Kawior, a towarzyszący mu w tym bicior Szczura jest jednocześnie nowy i stary, ascetyczny acz pełny, do cna rapowy a zarazem kinematograficznie wręcz narracyjny.
Od dekad już związany z JWP Szczur stworzył na tej płycie bowiem swoje opus magnum: manifest świadomości aktualnych trendów, a jednocześnie świadomej od nich osobności, list miłosny do samplingu… wykorzystywanego po wielokroć w zupełnie nie klasyczny sposób, probierz stylu, który doprowadził przez lata do perfekcji.
Słychać tu więc jednocześnie sci-fi i lo-fi, zimne, retro synty i duszne, psychodeliczne próbki, phonkowe basy i g-funkowe piszczały, trapowe perkusje budowane nie na bazie banków ale winyli. Szczur oprawia to wszystko w sporą ilość ornamentów – ścinków dialogów, nagrań terenowych i pojedynczych dźwiękowych niuansów. I słucha się tego jak filmu.
Bo też staram się robić głównie szkice – dopiero jak mam wokal, to wiem, w która stronę to idzie i wtedy mogę te rzeczy rozwijać i kończyć. Robię loopy do pisania, które finalizuję dopiero w momencie, kiedy zwrotki już są nagrane – we wspomnianym zinie rzeczoną zależność tłumaczy Bit Morderca. Ostatnimi czasy najbardziej inspirują mnie soundtracki z włoskich filmów kryminalnych i horrorów klasy C. Często w ogóle są to ścieżki dźwiękowe – oglądam sobie jakiś film z dziewczyną i jak coś mi się tam spodoba, to zaczynam szukać. Znajduję ten konkretny utwór, a później lecę dalej i docieram do kolejnych płyt czy artystów. Bo muzyka w filmach jest tylko jedną płaszczyzną, masz tam jeszcze dialogi, dźwięki, obraz, klimat. To wszystko w jakiś sposób wpływa na moje emocje; często inspiruje mnie bardziej niż sam dźwięk. Często mam wręcz jakieś konkretne kadry czy sceny z filmów, które mi dany sampel przywołuje.
To Wydarzyło Się Naprawdę - Oprócz Tego, Co Zmyśliłem mi natomiast przywołuje obrazy, które widzę w moim mieście każdej kolejnej nocy tej niespokojnej - acz dającej wiele okazji, by o tych niepokojach zapomnieć - trzeciej dekady XXI wieku. Szczególnie w te noce, kiedy akurat mam przy sobie kartę rowerową. Wtedy ulice w deszczu, my jak muminki, świat jest za wielki / Czytam to miasto, bo te budynki są jak literki.