Legendarny rapowy obraz pojawi się w serwisie 16 sierpnia.
Nawet szybki i niezbyt wnikliwy rzut oka udowadnia, że na Netfliksie będzie się działo – i pod względem klasycznych w niektórych kręgach filmów, które trafią na platformę (chociażby Big Lebowski czy American Gangster), i pod względem produkcji, które z niej wypadną (szczęśliwie tu już tytuły nie są tak mocne).
Nas szczególnie zainteresował fakt, że w połowie miesiąca wszyscy będą mogli po latach obejrzeć na legalu 8 milę, która – zupełnie nie przesadzając – wpłynęła na całe pokolenie słuchaczy rymów i bitów jak świat długi i szeroki. Nie mogło być zresztą inaczej; w czasach, gdy film wchodził na ekrany, Eminem, będący pierwowzorem głównej postaci, święcił ogromne triumfy.

W tym miejscu powinniśmy pewnie powiedzieć: jesteśmy oporowo zajarani, będziemy puszczać sobie co tydzień. Tak się jednak nie stanie, bo już trzy lata temu wróciliśmy w pełnym skupieniu do filmu w reżyserii Curtisa Hansona i mocno zweryfikowaliśmy swoje młodzieńcze odczucia. Na zachętę dorzucamy od razu fragment, który obnaża fundamentalny aspekt produkcji:
Niewiele wiadomo tu o istocie tytułowej 8 mili, czyli niewidzialnej granicy oddzielającej część miasta, w której żyją biedni, od tej bogatszej. Więcej, można odnieść wrażenie, że wszyscy bohaterowie 8 mili – zarówno Rabbit i jego ekipa, jak i ich bogatsi antagoniści – są ulepieni z tej samej gliny, mieszkają w tych samych rozlatujących się budach. Brakuje kontrastu, brakuje wydobycia tego, co w Detroit najciekawsze, czyli postępującej agonii biedniejącego z dnia na dzień miasta, o której świetnie opowiadały m.in książka Detroit. Sekcja zwłok Ameryki (bardzo polecam polskie wydanie!) czy film Dzikie miasto. Bardzo słabo podkreślono wątek nierówności rasowych w Detroit (biali stanowią tam znaczną mniejszość populacji) – parę białasów rzuconych w dialogach stronę Rabbita i scena stereotypowego łomotu na dzielni to trochę za mało. Nie macie zresztą wrażenia, że akcja tego filmu mogłaby toczyć się w każdym innym amerykańskim mieście? A przecież Detroit jest przez swój kontrast biedy z (malejącym, ale zawsze) luksusem metropolią absolutnie wyjątkową. To już lepiej sportretował je Jim Jarmusch w bynajmniej nierapowym Tylko kochankowie przeżyją.
Resztę naszych gorzkich refleksji znajdziecie tutaj. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że spora część z was się z nimi nie zgodzi, więc zakończmy czymś optymistycznym. Szalikowcom, bez grama ironii, życzymy miłych seansów przy czymś dobrym, a my tymczasem wrzucamy sobie na głośniki track, który zapewne łączy nas wszystkich.
