To są 3 najważniejsze rzeczy, które definiują Skan Myśli Young Igiego

igi.jpg
fot. @falenskis

Skoro rok się już kończy, to możemy powiedzieć głośno – nowy album Igiego jest zdecydowanie jedną z najmocniejszych tegorocznych premier, a hype wokół rapera jest w pełni zrozumiały.

Uporczywe narzekanie na jakość młodego rapu mogłoby się stać dla starszych słuchaczy jednym z najpopularniejszych sportów narodowych. I chociaż często ma ono swoje uzasadnienie w rzeczywistości, to Skan Myśli jest płytą, która poleci na szczyty zestawień końcoworocznych jumbo jetem, a zarazem będzie jeszcze długo wzbudzać sporo kontrowersji.

Nie mogliśmy więc postąpić inaczej, niż tylko doprecyzować wam propsy słane pod adresem tego materiału i nakreślić, czemu jest naprawdę ważny.

1
Anty-rapgenius, ale ze smakiem

Musimy się wam do czegoś przyznać. Otóż: bardzo chętnie zaczęlibyśmy rozmowę o tym krążku od czegoś innego niż od tekstów, ale nie mamy złudzeń – to właśnie one będą najbardziej polaryzować odbiorców, gdy już zaczną się spierać o Skan.

To dziwi? Szczerze mówiąc - zupełnie nie, bo styl pisania Igiego jest być może najbardziej zero-jedynkowym wśród nowej fali. Powiedzieć, że nie ma tu wielopoziomowych metafor i zwrot, przy których należy pieczołowicie tworzyć osobliwą – nomen omen – mapę myśli, to nic nie powiedzieć. Ci, dla których barsy to świętość, na pewno będą kręcić nosem, ale całościowo słowa umieją tu zrobić robotę.

Ich siła leży bowiem nie w wykoncypowaniu, lecz wyważeniu. Wbrew pozorom te wszystkie partie na temat pieniędzy, rodziny czy ambicji, choć niepowalające formalnie czy treściowo, nie są nieznośnymi zapychaczami, dzięki którym bit zyskuje kolejny instrument. Mamy tu do czynienia z bangerami, które nie są naszpikowane kąsającymi panczami, ale mają linijki do określenia jako spoko, zazwyczaj bez wielkich hopów i flopów. Jasne, zdarzają się tu fragmenty o siusiakach czy jakieś dziwne szarady z językiem polskim, ale ważne, że ostatecznie możemy słuchać typa, którego nie zepsuła sława, który twardo stąpa po ziemi i który nie pieprzy trzy po trzy, czując się jak samozwańczy prorok.

2
Technologia i technika

Flow jest rzeczą z gatunku maksymalnie subiektywnych, lecz trzeba mieć bardzo dużo złej woli i/lub jadu, by nie zauważyć, że kto jak kto, ale akurat Igi mógłby być wzorem jeśli chodzi o szeroko pojęte kwestie wokalne.

Autor Skanu Myśli jest bardzo muzykalny i czuje rytm zupełnie niepolsko. To zaś pozwala mu eksperymentować w obrębie własnego, bardzo osobnego stylu; nawet najbardziej ryzykowne zagrywki - jak choćby ta z niespotykanie wysoką modulacją czy szczekaniem - uchodzą mu płazem, a nawet dają się z czasem polubić, rzecz jasna z delikatnym uśmiechem na twarzy. Igi dzięki temu albumowi jawi się jako definicja rapera nowej ery, dla którego majstrowanie przy wokalu nie jest jedyną wartością dodaną i zarazem cwanym wybiegiem. Staje się to jeszcze dobitniejsze, gdy zestawimy go sobie zresztą sceny – chociaż możemy się czarować, że młodzieńcze darcie się na bitach jest emanacją artyzmu, to należy zauważyć, że jest ono najczęściej wyłącznie jednym ze sposobów na zamaskowanie niedostatków w kwestii naturalnego rozumienia podkładów.

3
Pierwszy w Polsce mainstream

Kiedy wspomina się o tym aspekcie twórczości kogokolwiek, przydałoby się określić: czym tak naprawdę jest w obecnych czasach mainstream? Definiowanie go pod względem czysto wydawniczym jest dość mętne, ale jeszcze gęściej robi się wtedy, gdy zechce się patrzeć na niego jakościowo, przez pryzmat stylistyki.

Ale nic, spróbujmy. Jeśli najnowszym punktem odniesienia dla całej gry jest sukces sprzedażowy Taconafide, to można zaryzykować stwierdzenie, że Igi za pomocą Skanu pokazuje rynkowi, jakie wyznaczniki powinien mieć główny, nieprzypałowy nurt już za chwilę, bo w kolejnej dekadzie. Beaty? Te pewnie mogą być złośliwie określane jako generyczne, ale takie nie są – wiadomo, nie ma tu rozstrzału gatunkowego, który kazałby choć jednej osobie zbierać szczękę z podłogi, ale jest za to całościowa hiperlinkowość spajająca ten gąszcz cykaczy. Objawia się ona ustaleniem pewnego wirusowego kanonu, do którego dokłada się po prostu mniej lub bardziej subtelne highlighty, dzięki którym produkcje zyskują odrębne kolory. Wagę tych programowych upiększeń dobrze ilustruje Bezdomny, gdzie duszna atmosfera koresponduje z syropowym, kontrowersyjnym wyznaniem, oraz kawałek Serio, który jak żaden inny staje się okazją do bardzo świadomej przewózki. Ogień przebrzydły.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.