Tony Hawk, Justin Bieber i boom na deskorolkę. Remake kultowej gry to nie przypadek

TonyHawkGettyImages-870306750-kopia.jpg
Fot. Paul Harris/Getty Images

Tony Hawk miał 30 lat, gdy przyszła do niego firma Activision z Kalifornii i rzuciła: zróbmy grę o deskorolce. Dwa lata później tylko seria o Pokemonach była wyżej na liście sprzedaży. Dzisiaj, po dwóch dekadach, znowu czuć nową falę. Jest świeży remake kultowej gry, status dyscypliny olimpijskiej i globalna kultura, która właśnie przeżywa renesans.

Gdy patrzy się na Hawka, staje przed oczami idylla końcówki lat dziewięćdziesiątych: przerabiane Playstation w domu i pierwszy zachwyt Ameryką. Kalifornia mówiła wtedy jak żyć, czego słuchać i jakie ciuchy nosić. Hawk był twarzą tej rewolucji. On wyznaczył trajektorię, która trwa do dziś. Marginalne hobby nagle zalało świat - były kickflipy, podarte dżinsowe szorty i cała muzyczna playlista od Papa Roach do Bad Religion, ściągana później z eMule’a do Winampa. Wierzyć się nie chce, że Michael Jordan skateboardingu ma dziś już 52 lata i czwórkę dzieci. Znowu musi wyjść na scenę, bo trwa promocja gry. A w tle słychać opowieść o niesamowitej drodze, jaką deskorolka przebyła przez ostatnie dekady.

Amerykanie mówią o Hawku, że to chodząca góra złota. Mógłby umieścić swoje nazwisko na papierze toaletowym, puścić to w świat i też by zarobił. Już jako 24-latek zaciągnął kredyt i założył Birdhouse Skateboards, firmę produkującą deski i akcesoria. To jedyny raz, gdy myślał, że pójdzie na dno i żeby wrzucić coś do garnka zatrudni się jako montażysta filmów. Jeszcze w połowie lat 90. był spłukanym hobbystą jedzącym na desce i słyszącym „po co ci to?”. A potem ktoś przestawił zwrotnicę i pociąg pofrunął dalej niż przewidywano. Wydana w 1999 roku gra „Tony Hawk’s Pro Skater” wyznaczyła nową erę. Od tej pory zmienił się Hawk i zmieniła się cała kultura wokół. W deskorolce nigdy nie chodziło o pieniądze. Wielu ludzi dalej nie chce używać szufladki sportu. Ale kasa i rywalizacja siłą rzeczy istnieje. I będzie coraz większa, skoro jeździ już nawet Justin Bieber.

To już jest w sumie pięćdziesiąt lat. Nie byłoby deski na kółkach, gdyby nie susza w Kalifornii w latach siedemdziesiątych i puste baseny. To tam, na ziemi dawnej gorączki złota, startupów i ponadczasowej historii przełamywania norm, rodziła się nowa moda. Hawk miał 11 lat, gdy pierwszy raz wystąpił w zawodach. Wcześniej w szkole powiedziano mu, że jest wyjątkowo nadpobudliwy. Energię wykorzystywał w grze w baseball, bo tak chciał ojciec. Ale wkrótce liczyła się już tylko deska. Hawk trafił pod skrzydła Stacy’ego Peralty, byłego skatera, który 1987 roku zebrał najbardziej uzdolnionych dzieciaków i nagrał o nich film. Pokazał im jak budować markę osobistą i nie dać się wydmuchać firmom reklamowym. Hawk już jako 19-latek zarabiał 200 tysięcy dolarów rocznie z tytułu umów sponsorskich.

Pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych była drastycznym ciosem dla skateboardingu. Była sobie bajka i nagle się skończyła. Władze miast zaczęły zamykać puste baseny. Nie było infrastruktury. Buntownicy skaczący po murkach i poręczach automatycznie dostali łatkę nieudaczników, a tacy nie nakręcają marketingu.

Szacuje się, że w Stanach w 1993 roku jeździło pięć milionów osób, choć chwilę wcześniej, zaraz po filmie Peralty było ich dwa razy więcej. Przetrwali tylko ci, którzy naprawdę to kochali. Jak Hawk - gość ze słabo prosperującą firmą Birdhouse, już bez tantiemów, za to z długami i nowonarodzonym dzieckiem. Na desce jeździł wieczorami. Sprzedał dom. W weekend zdarzało mu się publiczne pokazy za sto dolarów.

To, co zmieniło grę to wejście widzącej nowe przestrzenie telewizji ESPN w 1995 roku. Pojawił się cykl Extreme Games i naturalnie Hawk. Cztery lata później w San Francisco został pierwszym człowiekiem na świecie wykonującym obrót o 900 stopni. Firma Activision stała już pod drzwiami. Było jasne, że ten facet porywa tłumy. I że trzeba go popchnąć dalej. Najlepiej za pomocą gry komputerowej.

Hawk nie ma wątpliwości. To „Tony Hawk's Pro Skater” wyciągnął deskorolkę z zakamarków Kalifornii na podwórka całego świata. Kiedyś myślał, że to zły pomysł. Nie chciał nerdów sprzed komputera w świecie skateboardingu. A potem okazało się, że przyszli najlepsi deskorolkarze to dzieci właśnie komputerów. Ich pierwszy kontakt z deską polegał na tym, że najpierw zobaczyli ją na konsoli.

Ameryka pamięta ten krótki moment. Przełom wieków, gdy każdy młody przestał grać w Baseball Little League, prosząc rodziców o kupno deski i tracków. To było coś więcej niż gra. Activision zarobił na Tonym prawie półtora miliarda dolarów, wykorzystując to, że znalazł się w centrum zjawiska kulturowego. Skateboarding uwodził, bo był wyjściem z dusznej ścieżki kariery. Emanował buntem i indywidualizmem. Miał w sobie odwagę. Nic dziwnego, że masy za tym poszły. Wkrótce więcej było w Stanach deskorolkarzy niż graczy bejsbola. Deska wyszła z undergroundu, choć nie wszystkim się to podobało. Są tacy, którzy mówią wprost: Hawk to amerykański hołd dla komercji.

On sam kilka razy mierzył się z tą kwestią. Mówił: „Nigdy nie chciałem być sławny, ale kiedy to się wydarzyło, płynąłem z falą”. Rosła uwagi ludzi, więc rosły też pieniądze. Hawk dawał show po całym kraju, występował w filmach Jackass w MTV, nagrywał reklamy - przez wiele lat, żeby to wszystko ogarnąć, jechał na środkach przeciwbólowych. Miał złamaną miednicę, czaszkę i dwadzieścia wstrząsów mózgów. I dalej jeździ - już hobbystycznie, ale nawet ostatnio nagrał filmik jak robi obrót na rampie trzymając w ręku szklankę mleka i nie rozlewa nawet kropli. Przez lata był wszędzie: u Lettermana, w odcinkach Simpsonów, albo w Białym Domu, gdy Barack Obama zaprosił go na obchody Dnia Ojca i pierwszy raz pozwolił komukolwiek pojeździć po korytarzach gmachu.

Hawk to wciąż jest fenomen. Nawet dziś potrafi przyciągać reklamodawców, bo ludzie kochają jego wizerunek. Postawę uśmiechniętego gościa, który zawsze mówi „tak, damy radę”. Sprzedaż artykułów sygnowanych marką Hawk rok w rok przynosi ok 250 mln dolarów. A on naturalnie ma w tym swój procent i wie, że to jeszcze potrwa. Skateboarding ciągle idzie do przodu. Hawk i jego fundacja w ciągu dwóch lat przyznała 6 mln dolarów na wsparcie 596 projektów skateparkowych. Ollie i kickflipy widać dziś w Helsinkach, Szanghaju, Kabulu albo w Sao Paulo.

Kilka miesięcy temu 11-latek Gui Khury pobił rekord Tony’ego, wykonując obrót w powietrzu o… 1080 stopni. W Wielkiej Brytanii w trakcie pandemii sklepy z deskorolkami odnotowały zwiększenie przychodów, mówiąc: tak dobrze nie było od 2000 roku. Dużo dzieje się też w Venice Beach w Kalifornii, gdzie architekci na kółkach zmieniają krajobraz miejski, bo w końcu mają na to pieniądze i przyzwolenie polityków. Tony Hawk może z dumą spojrzeć na ostatnie dwie dekady. To nie przypadek, że remake słynnej gry wychodzi właśnie teraz, rok przed debiutem dyscypliny na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.