To nie był rok z gatunku tych, w których jeden lub dwa tytuły dominują nad resztą tak mocno, że okupują jedynki wszelkich podobnych zestawień. Co nie znaczy, że nie było ciekawie. Bo było, i to bardzo.
Ranking najlepszych filmów mijających 12 miesięcy jest zarazem szóstym z siedmiu podsumowań, jakie mamy dla was w niuansie. Było już o najlepszych płytach z Polski i zagranicy, najlepszych singlach – tu też krajowe i światowe – było wreszcie o naszych ulubionych serialach 2022 roku. To teraz filmowa dyszka, w której rozstrzał niemożliwy: od gigantycznego hollywoodzkiego hitu po polski dokument, nakręcony na balkonie reżysera.
„Wulkan miłości”
Nierzeczywiście poetycki jest ten dokument o małżeństwie francuskich wulkanologów, którzy przez ćwierć wieku dokumentowali niszczycielską, ale i magnetyzującą siłę żywiołu. Serio – wszystko, co ma miejsce na ekranie wydaje się raczej przynależeć do świata fantazji niż do rzeczywistości. Tak intensywną historię miłosną – zapoczątkowaną w 1968 roku – mógłby napisać Jean-Luc Godard; tak stylowy koncept wizualny – spacery w kombinezonach podczas erupcji, rejs tratwą po jeziorach siarki – mógłby narodzić się w wyobraźni Wesa Andersona. I jeszcze ten finał u zboczy Unzen w Japonii… Wulkan miłości to poruszające love story i poruszająca medytacja; doświadczenie filmowe nie do powtórzenia. Marek Fall
„Batman”
Podążanie Bruce'a Wayne'a za mordercą burmistrza Gotham City zmienia się w wędrówkę przez wszystkie kręgi piekła; nie dość, że przed Waynem odsłaniają się upiorne mechanizmy rządzące miastem, to jeszcze on sam dźwiga krzyż własnego dziedzictwa, z którym musi się uporać. Krytycy generalnie zgadzają się z tym, że Matt Reeves mógł ściąć Batmana o kilkadziesiąt minut; w ostatniej godzinie tempo wyraźnie siada. No tak. Ale za to, że udało mu się zrobić blockbuster noir, w którym Gotham City wygląda jak z Siedem, za zespolenie postaci Batmana i Bruce'a Wayne'a, gdzie każdy ma podobnie przetrącony kręgosłup, i za przekonanie świata, że Robert Pattinson będzie świetny w obu tych rolach – ukłony. Tylko ta Nirvana trochę cliché. Jacek Sobczyński
„Top Gun: Maverick”
Pół żartem, pół serio, ale rozkoszna jest ta konkluzja nowego Top Gun: możecie sobie, dzieciaki, trenować pilotaż całymi miesiącami, ale jak przychodzi walczyć z poważnym wrogiem, wtedy nie ma siły – trzeba ściągnąć Toma Cruise'a z emerytury i pozwolić mu kierować akcją. A tak na serio – najlepszy blockbuster od lat. Bez nadmiernego obruchiwania nostalgii; ten czytelny, początkowy follow-up do jedynki jest po to, żeby dobrze wejść w całą opowieść. Za to z dziecięcą podjarką kinem wysokobudżetowym i scenami, które pamięta się na lata – podniebny taniec maszyn jest piękniejszy niż wszystko, co zobaczyliście w tym roku na dużym ekranie. Nie wiem, co Joseph Kosinski musiałby zrobić, żeby to wyglądało jeszcze lepiej. Jacek Sobczyński
„Inni ludzie”
Fraza Doroty Masłowskiej jawi się jako bardzo plastyczna i od razu budzi wizualne skojarzenia. Zupełnie nie dziwi, że chętnie sięgają po nią reżyserzy teatralni i filmowi. Jednocześnie pozostaje na tyle osobna, że jej przeniesienie w ramy innego medium może ją najzwyczajniej w świecie spłycić. Aleksandra Terpińska, autorka dobrze przyjętych Najpiękniejszych fajerwerków ever, postanowiła jednak podjąć rękawicę i wziąć się za Innych ludzi. Mogło być różnie, zwłaszcza że to pełnometrażowy debiut twórczyni, ale rezultat wielomiesięcznych prac okazał się tym, czego potrzebowało polskie kino – rytmicznym, wywrotowym i igrającym z konwencją eksperymentem.
W hiphopowym musicalu z doborową obsadą (Jacek Beler! Sebastian Fabijański jako Jezus!) ze ścieżką dźwiękową Auera zderzają się ze sobą dwie Warszawy: blokerska, ciułająca każdy grosz i nowobogacka, karmiona dietami pudełkowymi. Czy mogą mieć ze sobą cokolwiek wspólnego? Terpińska nie odpowiada jednoznacznie, ale prowokuje do myślenia. Stanisław Bryś
„Red Rocket”
Sean Baker, flagowy reżyser amerykańskiego niezalu, nakręcił film, w którym niemal równolegle słyszymy hasło Make America Great Again i przechwałki z wygranej w wyścigu o tytuł najlepszego blowjoba w kinie porno. A przy okazji – ukręcił z tej zbitki kolejne arcydzieło! Red Rocket, jak to zwykle u Bakera bywa, to portret Ameryki marginesu, której skończył się kredyt na american dream i portret żyjących w niej przegrywów. Naczelnym loserem Red Rocket jest Mikey Saber – aktor porno, który zleciał ze szczytu, a teraz myśli jak wleźć tam z powrotem na plecach innych i drogą na skróty. Na dokładkę – Baker obsadził tu Simona Rexa, ex-gwiazdora MTV i Strasznych filmów, rapera ery MySpace’a, który karierę zaczynał od pornobiznesu. Ten wybór rymuje się ze story Mikey’ego, ale i credo reżysera, który nastawia swój radar nie na top nazwiska, ale na jakiś kawałek prawdy o świecie. Baker może robić filmy iPhone’ami, z ludźmi znalezionymi na Insta lub na ulicy, ale zawsze będzie to definicja potężnego sztosa. Mateusz Demski
„Vortex”
Drugim imieniem reżysera od zawsze było ekstremum. W Nieodwracalnych badał granice przemocy, Love poświęcił seksowi w najdzikszym wydaniu, a Climax zadedykował narkotycznemu opętaniu podlanemu sangrią z LSD. Wieść o tym, że Noé tym razem uderzył w bardziej kameralne tony, mogła więc nieco zaskoczyć. W Vorteksie na próżno szukać psychodelicznych sekwencji i nagłych zwrotów akcji. Para starszych bohaterów, Lui i Elle, siedzi uwięziona i w swoim zastawionym książkami paryskim mieszkaniu, i we własnych ciałach. Umysły zaczynają odmawiać im posłuszeństwa, pozornie najprostsze czynności okazują się przeszkodą nie do pokonania. Coraz trudniej im się komunikować i – co bardzo wymownie obrazuje użycie split screenu – oddalają się od siebie.
Dwa lata temu Noé przeszedł rozległy krwotok śródmózgowy. Gdyby nie łut szczęścia, mógłby stać się niezdolny do samodzielnego funkcjonowania. Brak kontroli nad samym sobą to najwyraźniej kolejne stadium szaleństwa, które zainteresowało Francuza. Stanisław Bryś
„Film balkonowy”
Trochę projekt-życie, a trochę mała rzecz w wydaniu kieszonkowym. No bo z jednej strony Paweł Łoziński zrobił tu coś, co zakrawa właściwie na alchemię, z drugiej – widz jest świadkiem procesu banalnie prostego w swej istocie. Plan był taki, żeby ustawić kamerę na balkonie, urządzić tam świecki konfesjonał, do którego każdy może podbić i powiedzieć coś od siebie. Efekt? Dwa lata balkonowej łapanki. Tysiące rozmów – te stały się swoistą miniaturą życia społecznego, a może życia w ogóle. W filmie tym, jak w kociołku alchemika, bulgocze skumulowana polskość, bulgoczą też rozproszone do tej pory po mieście historie, życiorysy, ludzkie szczęścia i nieszczęścia. Narodowcy z flagami, tata z Instagrama, gość z wyrokiem nocujący po SKM-kach oraz dziewczyna próbującą Carlem Saganem złapać istotę i clou tego jakie jest miejsce człowieka we wszechświecie. Wciąż pociąga mnie w tym filmie to, jak niewiele trzeba, aby zaprosić całą Polskę do takiej rozkminy. Mateusz Demski
„Nope!”
Jordan Peele rozbił bank debiutanckim Uciekaj, zrobił absolutny instant classic i wystrzelił na aktorski Olimp Daniela Kaluuya’ego. Na kolejne collabo panowie kazali czekać parę ładnych lat, ale było warto, bo Nope to przeżycie w rodzaju tych osobnych. Nie umiem tego dobrze opisać – trochę dekonstrukcja historii kina, trochę łańcuszek nawiązań, tropów i follow-upów do Spielberga, a więc generalnie Jaws In The Sky i wejście na gruby poziom meta. Cyryl Rozwadowski uchwycił sedno w swojej recenzji: Peele z jednej strony porywa się na stworzenie spektaklu porównywalnego z wczesnymi dokonaniami Spielberga. W sferze scenariuszowej, wyrusza dziarsko w stronę filozofii oraz etyki […] aktywnie komentuje głód wiedzy zaspokajany przez internet, znajduje też miejsce na celną szyderę z przemysłu filmowego i rozrywki jako takiej. Od siebie dorzucę tyle, że Peele brawurowo poszerza swój reżyserski przybornik i zamiast kolejnego (post)horrora serwuje rzecz, jaka nikomu z nas na etapie zagadkowych teaserów się nie śniła – indie blockbustera z epoki recyklingu. Mateusz Demski
„Najgorszy człowiek na świecie”
Trzecia część trylogii z Oslo (po Reprise. Od początku raz jeszcze i Oslo, 31 sierpnia) na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Ot, kolejna historia o pokoleniu 30-latków szukających swojego miejsca na świecie i co chwilę zbaczających ze szlaku. Joachim Trier po raz kolejny udowodnił jednak, że w kinie nie potrzeba fajerwerków, żeby zachwycić, a dobrze napisani bohaterowie potrafią intrygować nawet bez supermocy.
W Najgorszym człowieku na świecie, mikrohistorii z wtrętami rodem z komedii romantycznej, urzekają konkretne sceny. Jak wtedy, gdy na ekranie zastyga czas i tylko Julie (świetna Renate Reinsve) i Eivind suną przez miasto pełne nieruchomych statystów. Gdy po zjedzeniu grzybów halucynogennych kobiecie wiruje przytulne mieszkanie. Z takich momentów reżyserowi udało się utkać kameralną narrację, w której króluje to, co przyziemne i prozaiczne. Rozczarowania przeplatają się z drobnymi szczęściami, śmierć stoi w jednym rzędzie z narodzinami. Samo życie. Stanisław Bryś
„Wszystko wszędzie naraz”
Gdyby reżyserzy Dan Kwan i Daniel Scheinert skupili się tylko na tym, żeby ich bohaterka, Evelyn, nie pogubiła się przy skakaniu pomiędzy multiwersami, to Wszystko wszędzie naraz można byłoby sprowadzić do super efektownej błyskotki. Ale w tej historii o właścicielce podupadającej pralni, której każde działanie ma swoje odbicie w alternatywnych wszechświatach, jest coś jeszcze – to chyba najbardziej humanistyczna premiera sezonu. Evelyn nie boi się zmiany na lepsze, nawet jeśli mąż macha papierami rozwodowymi, córka jej nie akceptuje, a biznes siada. Czy superbohaterka to odziana w pelerynę zbawicielka świata, czy też jedna z tych kobiet, które urabiają się po łokcie, żeby przetrwać jakoś do pierwszego i utrzymać w ryzach rozchodzącą się rodzinę? Tych drugich jest w naszym otoczeniu pełno, a jakoś mało chętnie poświęcamy im uwagę. Wolimy czcić fikcyjne superbohaterki, które nigdy nie istniały – mówią Kwan i Scheinert w rozmowie z Vogue. I taki to jest film – totalnie odrealniony, a przy tym boleśnie życiowy. Nigdy dotąd blockbuster i arthouse nie szły tak mocno pod rękę i choćby dlatego Wszystko wszędzie naraz musiało wygrać ten ranking. Jacek Sobczyński
Komentarze 0