
Przed rokiem wybór pierwszego miejsca był obvious as f*ck. Musiało paść na Charli xcx i jej Brat. Ktoś mógłby powiedzieć, że teraz podobnie jest z Clipse, Bad Bunnym czy Rosalíą, ale choć ich płyty znalazły się w dziesiątce, triumfował inny artysta.
Archiwum TOP zagranicznych albumów z poszczególnych lat od początku dekady: 2020, 2021, 2022, 2023 i 2024.
Gdyby kierować się sprzedażą i zasięgami, wypadałoby uwzględnić w dziesiątce dominatorkę Taylor Swift czy dorzucić The Weeknd. Nie wspominając o Morganie Wallenie, który reprezentuje niesłabnącą potęgę country. Może faktycznie żal Hurry Up Tomorrow, ale wciąż – przedstawiamy światową topkę, która równocześnie oddaje ducha czasów i dokumentuje nasze autorskie spojrzenie na najbardziej intrygujące muzyczne wydarzenia ostatnich dwunastu miesięcy.
Erika de Casier – „Lifetime”
Tym albumem Erika de Casier otwiera nowy rozdział w swojej twórczości. Po raz pierwszy postawiła w pełni na własną produkcję. Do downtempo R&B, z którego jest znana, dodała pokłady sensualności i trip-hopowej eteryczności. Erika skutecznie muska nas brzmieniem lat 90. i 00. — muzyką przestrzenną, wielowymiarową, idealną na wolniejsze czasy. Lifetime ubiera w dźwięki ogólnoświatową nostalgię, przewijającą się w popkulturze z większym lub mniejszym natężeniem w ostatnich latach. Każdy z utworów balansuje gdzieś na granicy jawy i snu. Erika otula swoim wokalem jak jedwabną chustą — głosem pełnym pogłosu, przypominającym dźwięk ze słuchawki telefonu. Niewiele albumów, które pojawiły się w naszym półrocznym zestawieniu, trafiło też do całorocznego podsumowania, ale Lifetime zostaje na dłużej. Uspokaja jak letni deszcz za oknem, zachwyca bezpretensjonalnością i ponadczasowością. Ostatecznie — gdyby Madonna, Sade i Janet Jackson dzieliły jedno ciało — brzmiałyby właśnie tak. Estera Florek
untiljapan – „trompe l’oeil”
Problem z trapowymi świeżakami jest taki, że czasem ciężko ich odróżnić. Cokolwiek bywa w ich głosie czy osobowości charakterystyczne, często tonie w przesterze i basie. Raperów takich jak untiljapan zapamiętuje się jednak od razu. Młody chłopak z Atlanty (rocznik '05) w bardzo krótkim czasie wypracował wyróżniający go styl. Jego twórczość łączy cloud rap, emo, r’n’b, rocka i psychodelię, a jego nawijkę charakteryzuje melodyjność. André 3000 – 10 lat przed narodzinami Davida Ezeokonkwo – powiedział słynne The South got something to say. Konsekwencją jego słów i działań jest nie tylko niepodważalna rola Południa w kształtowaniu gatunku, ale też artystyczna wolność. Raperzy mogą dziś robić wszystko. To z jednej strony przekleństwo, z drugiej błogosławieństwo dla takich gości jak David. trompe l’oeil to najbardziej dopracowany projekt w jego katalogu – wielowymiarowy, mroczny i emocjonalny zestaw kawałków, który oscyluje wokół tematów trudnej miłości i paranoi. Jędrzej Olczyk
Backxwash – „Only Dust Remains”
Jak się popatrzy na życiorys Backxwash, to wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o to, jak wielowątkową, uduchowioną i krańcową sztuką się zajmuje. Urodziła się w Zambii i została wychowana w chrześcijaństwie, ale ze względu na przynależność plemienną rodziców, bliskie były jej rytuały związane z rytmiczną muzyką i tańcem czy przekminą śmierci. A z drugiej mańki – zajarała się metalem i hip-hopem jeszcze przed wyjazdem na studia do Kanady. I tu płynnie przechodzimy do Only Dust Remains, które zamyka trylogię, obejmującą God Has Nothing to Do With This Leave Him Out of It i I Lie Here Buried With My Rings and My Dresses. Sama autorka mówi o tym materiale: To pieśni osoby, która została przywrócona do życia, ale teraz prześladuje ją sama śmierć. Elementy horrorcore'u czy alt-rapu wybrzmiewają tu znajomo, ale Only Dust Remains jest równocześnie niepowtarzalnym doświadczeniem. Jakby Kanye dowiózł materiał na tym poziomie, to byłaby gadka, że wstał z martwych jak Łazarz i ma kolejny klasyk. Marek Fall
Blood Orange – „Essex Honey”
Czy też tak macie, że gdy wracacie do rodzinnego miasta, czujecie jednocześnie ciepło i niepokój? W starym domu przypominają się zapachy potraw z dzieciństwa, ale też odgłosy kłótni. Powidoki ekscytującej pierwszej jazdy na rowerze mieszają się na podwórku ze wspomnieniami bolesnych upadków i upokorzeń. Dev Hynes opisuje te emocje perfekcyjnie. Brytyjski artysta, malując ten obraz, poza słowami genialnie wykorzystuje muzykę. Utwory na najnowszym krążku Blood Orange są skomponowane w bardzo przemyślany sposób. Wytłumione perkusjonalia i melodie rosną przez dziesiątki sekund, żeby kulminacyjne eksplodować, prowadząc słuchacza przez emocjonalny tor przeszkód. Podczas nostalgicznej wycieczki w Essex, Devonté słuchał artystów, którymi fascynował się za małolata. Dlatego tacy wykonawcy jak The Smiths, Kate Bush czy Elliot Smith odcisnęli piętno na jednej z bardziej poruszających płyt tego roku. Żałoba obok radości nie występuje nigdzie tak często jak w miejscach podobnych do tego z Essex Honey. Jędrzej Olczyk
Oneohtrix Point Never – „Tranquilizer”
Hypetrain Oneohtrix Point Never ruszył z peronu na przełomie pierwszej i drugiej dekady lat dwutysięcznych. W dużej mierze za sprawą albumu Replica, stanowiącego apokaliptyczny kolaż ułożony z fragmentów telewizyjnych reklam z późnych eightiesów i wczesnych ninetiesów. Wiele się od tamtego czasu zmieniło – Daniel Lopatin zrobił na przykład muzykę do filmów Good Time i Uncut Gems (oraz Marty Supreme), zgarnął nagrodę w Cannes i współpracował z FKA twigs czy The Weeknd. Tranquilizer to dla niego powrót do formuły, która sprawdziła się przy Replice. Przegrzebał się tym razem przez bibliotekę sampli znalezioną w Internet Archive, tworząc duchologiczny soundtrack, ilustrujący przyszłość dźwiękami z przeszłości. Marek Fall
Rosalía – „LUX”
Po jej ewidentnym opus magnum z 2022 roku — albumie MOTOMAMI — Katalonka miała małe szanse, by zaskoczyć słuchaczy ponownie. Mimo to podjęła rękawicę. Tym razem postanowiła eksplorować muzykę klasyczną, choćby twórczość Beethovena czy Mozarta. Postawiła przy tym też – nie bójmy się tego powiedzieć – na efekciarskie zabiegi, jak słynne 13 języków przewijających się w piosenkach po jednym zdaniu. Ten album zdecydowanie nie należy do lekkich ani idealnych do bujania się w tramwaju. Rosalía — z lepszym lub gorszym skutkiem — stawia na więcej eksperymentów formą. La Perla, która jest przecież jednym wielkim wyrzygiem w stronę byłego partnera, zostaje zamknięta w ramy dziecięcej piosenki. Mio Cristo Piange Diamanti to dla jej dotychczasowego (popowego) słuchacza zapewne nuda, gdy Rosalía sięga po arię operową, by móc w pełni wyeksponować swój głos — jego możliwości i umiejętność swobodnej artykulacji. Czy ten album jest przereklamowany? Tylko wtedy, jeśli zaczniemy mierzyć muzykę miarą attention spanu. Rosalía nie zrobiła lepszego albumu niż MOTOMAMI. Udało jej się natomiast nagrać album popowy, który jest jednocześnie awangardowy i przełomowy w swojej kategorii — dokładnie tak, jak robiła to kiedyś Björk. Estera Florek
billy woods – „GOLLIWOG”
Niby wszyscy wiedzą, a mało kto używa. Dziwne, bo jeśli robić komentarz społeczny, to w estetyce horroru – idealnie podkręcającej potworność czasów, w jakich przyszło nam żyć, a przy tym pozwalającej na zachowanie artystycznej ornamentyki. Trochę na zasadzie: zobaczcie, to wszystko wcale nie musi dziać się naprawdę. No, ale jednak dzieje się. Na GOLLIWOG billy woods odpala magazynek zarzutów wobec otaczającego go świata – piętnuje przemoc domową, masakrę w Palestynie czy tortury stosowane przez armię amerykańską; balansuje między kreacją a konkretnym dziennikarstwem, utrzymuje atmosferę nieustannego zagrożenia, a jakby komuś było mało, namecheckuje w tytule nazwę lalki – symbolu poniżania czarnych przez ich białych współbraci. Nie ma co gryźć się w język: na płaszczyźnie intelektualnej Billy zjada dupą reszte horrorcore’owego towarzystwa. Jeśli oni są Piłą, on to Czas apokalipsy. Jacek Sobczyński
Bad Bunny – „DeBÍ TiRAR MáS FOToS”
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że nasi słuchacze za mało doceniają Bad Bunny'ego, ale to już nieaktualne. Wyprzedany PGE Narodowy mówi wszystko: Polacy pokochali reggaeton. Warto jednak pamiętać, że w DeBÍ TiRAR MáS FOToS chodzi o coś więcej niż słoneczne brzmienie. To wyraz patriotyzmu, manifestu politycznego i filozofii życia, a także hołd dla kultury latynoskiej. Sam Bad Bunny nazwał ten album najbardziej latynoskim w historii, łącząc na nim trap z salsą, rumbą, folkiem czy brzmieniem reggaetonu wczesnych lat 2000. Lokalny charakter krążka zostaje podkreślony również na poziomie językowym za sprawą użycia hiszpańskiego w slangowej portorykańskiej wersji. Bad Bunny nie poszedł na żaden kompromis. Cały materiał zrobił po swojemu i finalnie okazało się to strzałem w dziesiątkę. Niech o skali sukcesu DeBÍ TiRAR MáS FOToS świadczy fakt, że Benito jest najbardziej streamowanym artystą 2025 roku na Spotify. Oraz gwiazdą zbliżającego się Super Bowl Halftime Show. JJ Święcicki
Clipse – „Let God Sort Em Out”
Kto by pomyślał, że za największym muzycznym fenomenem 2025 roku stanie dwóch (właściwie trzech) dziadów? Panowie z Clipse są niezwykle świadomi hip-hopowej rzeczywistości, w której ponownie się znaleźli. I wymierzają mordercze strzały. Adresaci nie odpowiadają – może się boją, a może są za głupi, żeby zrozumieć, że dostali z liścia. Pusha T i Malice wydają się na tej płycie z jednej strony przerażający i zabójczy, a z drugiej wrażliwi, melancholijni i zabawni. Poruszające na Let God Sort Em Out są wątki ich relacji z rodziną, przyjaciółmi, bogiem i sobą nawzajem. Duch coke-rapu nie wyparował, jednak takie motywy są równie często śmieszne i satysfakcjonujące, co gorzkie. Zwłaszcza, gdy Clipse uchylają rąbka tajemnicy na temat konsekwencji czynów z poprzedniego życia. Nawiązując do jednego z komentarzy pod Tiny Disk Concert: Pusha T, Malice oraz Pharrell uświadomili nam, że słuchaliśmy średniackiego rapu. Jędrzej Olczyk
Jim Legxacy – „black british music”
Artysta, który zanegował istnienie gatunków muzycznych i stworzył własny sound. To chyba najbardziej trafne określenie Jima Legxacy’ego, autora najlepszej – według redakcji newonce – płyty 2025 roku. Dwa lata temu po premierze mixtape’u homeless ni*ga pop music pisaliśmy, że on zgrabnie miesza drill, pop, afrowave czy garage, komponując ballady o życiu, miłości i poszukiwaniu szczęścia. Po black british music do tego miksu brzmieniowego dorzucilibyśmy jeszcze grime (3x z Davem), R&B (issues of trust) czy przede wszystkim jerk (stick). A do tekstów – cenną lekcję o historii i społeczeństwie Wielkiej Brytanii. Jim śpiewa, rapuje, nuci i opowiada; sampluje siebie i innych. Bawi się muzyką, jednocześnie dokumentując życie Londynu – zróżnicowanej etnicznie metropolii, której migranci pomogli się rozwinąć i zyskać status jednego z kulturowo najciekawszych miast na świecie. Na black british music ważną rolę odgrywa też estetyka, kompleksowo wypracowana przez Jima oraz brytyjskiego twórcę grafik i teledysków o ksywie la.uza. Dzięki singlom, klipom i całej otoczce projekt ten trafił do nas jako pełen pakiet; niedziwne więc, że to właśnie Jim Legxacy znalazł się na pierwszym miejscu tej listy. JJ Święcicki