Miły ATZ jest właściwie kimś w rodzaju Leonarda Zeliga. Z tą różnicą, że na swój osobliwy sposób pozostaje wiarygodny i spójny we wszystkich rolach.
Jako dzieciak w Gnieźnie śmigał na breakdance i jarał się graffiti. Wiele lat później współtworzył Mordor Muzik, odnalazł się w środowisku Undadasea, nagrał – critically acclaimed – debiut Czarny swing, rozkręcił Lowpass i Święty Bass.. Ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wciąż bywał traktowany jako pocieszny wunderkind. Trzeba z tym skończyć wraz z Rollerem – świadectwem dojrzałości Miłosza, najbardziej kompletnym wydawnictwem dwudziestoparolatka i pewniakiem do czołówki końcoworocznych zestawień.
Lech Podhalicz
W tytułowym Rollerze Miły ATZ rapuje, że nie słucha Pop Smoke, nie słucha Lil Uzi i nie wie, kto to jest 21 Savage. Mimo że trap lubię, i coś tam o nim wiem, to serce mam jednak po tej samej stronie, co Atezeciok.
Niezależnie, czy mowa o slowthaiu, Skepcie, Flavie D czy ekipie Livity Sound. Brytyjskie brzmienie to movement, który kreatywnością, różnorodnością i czystą radochą z robienia muzy, przebija Ameryczkę o klasę. Sążnisty bassline, głęboki groove i ekstatyczne połamańce momentalnie przyspieszają dopływ endorfin do mózgu. UK sound to często muzyka użytkowa, która oprócz ewentualnego przekazu ma dawać czysty fun. I ze słuchania, i z bujania głową, i z solidnego cardio w klubowych podziemiach. Dokładnie tę zasadę wyznaje Miły ATZ, który na follow-upie do Czarnego Swingu zmajstrował swoje opus magnum.
No właśnie, bo debiut rapera z Def Jamu pozostawiał lekki niedosyt. Singlowo mocarny, ale całościowo nie dojechał do potencjału, jaki drzemał w MC z Gniezna. Wydany dwa lata później Roller nadrabia te braki z nawiązką. Imponujący jest wachlarz brytyjskich inspiracji. Nie tylko grime czy bassline – jest tu reprezentacja w zasadzie każdego ważnego elementu wyspiarskiej sceny. UK funky, future garage, mellow rap w stylu Dave’a, melodyjny 2-step, dancehall sprzed prawie dwóch dekad czy drillowe przebłyski. Full opcja.
Nie muszę dodawać, jak wielka w tym zasługa zaufanych beatmakerów Miłego. Prym wiedzie tu oczywiście one-and-only atutowy. W biurowej gadce z redaktorem Fallem zgodziliśmy się, że producent wypracował sobie pozycję niczym Noon na początku obecnego millenium. Nowa Norma to monumentalny opener. Bezlitosny grime’owy walec zachwycający futurystycznymi samplami. Zupełnie, jakby atut połączył ciężar East Mana z futuryzmem Sinjin Hawke’a i Zory Jones. W :-) dostarcza z kolei przestrzenny bit, który spokojnie mógłby wylądować u Centrala Cee. Singlowy Groove to nieskazitelny hedonizm w tempie powyżej 130 BPM. Podobne rejony eksploruje w Day Off, któremu jednak bliżej do topowej formy duetu Disclosure z okolic debiutanckiego Settle. Chciałbym już przejść do kolejnych beatmakerów, ale zaznaczę jeszcze, że atutowy spogląda w stronę dave’owych afrobeatsów (7 Razy); sampluje kultowy duet Boards of Canada (utwór Amo Bishop Roden w Rollerze) i udanie odświeża truskulowe patenty (DON).
Ale nie samym atutem Roller stoi. Ważne cegiełki dokładają Miroff – imo obecnie najbardziej perspektywiczny producent – współpracujący z raperami zza Oceanu SHDØW, pnący się w górę eemzet oraz sam Atezeciok, m.in. w nasty bicie do Psycholki. Niezależnie jednak od tego, kto zmontował dany podkład, wszystkie brzmią na maksa worldwide. Trzeba mówić o tym jeszcze głośniej, że Polska to kraina światowymi podkładami płynąca. Tym bardziej, że następca Czarnego Swingu to materiał utrzymany w duchu all killer, no filler.
Niezwykle cieszy fakt, że Miły ATZ nie idzie w przekombinowaną, nadętą lirykę. Zero tu pretenchy, zero aspiracji do bycia głosem pokolenia czy jakimś innym oklepanym archetypem rapera. Na Rollerze nie ma żadnego mumbo jumbo, jest muzyka użytkowa. Zrealizowany z najwyższą starannością hip-hop do zabawy. No dobra, z małymi przestojami na złapanie oddechu i chwilę refleksji (Wielkie Miasta czy Z Pierwszej Ręki). A jeśli ktoś nadal zarzuca rytmicznemu poliglocie pustkę w tekstach – drugi album wypada znacznie ciekawiej. MC nie udaje ulicznego poety, nie bawi się w coelhiozę, za to skleja rymy z precyzją podań Luki Modricia. To przewózka, która nie jest uniesionym głosem z ambony. W zamian, raper otwarcie mówi o swoich emocjach, wyraża opinie i przedstawia światopogląd z szacunkiem do innych. Czyli wszystko się zgadza.
Tu dochodzimy do momentu, w którym warto poświęcić kilka słów featuringom. Jest stara gwardia, która doskonale odnajduje się w akompaniamencie nowoczesnej, krystalicznej produkcji. VNM kładzie kilka mocarnych wersów, a Giovanni Dziadzia dowozi techniczny masterclass. Świeża krew zupełnie bez kompleksów. Dziarma – po raz kolejny – zamknęła usta krytykom swoim dancehallowym flow. Oby ostatecznie. Z kolei undziarska reprezentacja również dostarczyła, a Próżnia i Ananas potwierdzili, że mają autorski pomysł na sensualne R’n’B. Z kolei CatchUp przedstawia się w Karmie, która brzmi jak wyjęta z albumu AJ Traceya, jako polski odpowiednik Jeremiah. Gdzieś pomiędzy ląduje real talkowa zwrota Mielzkiego, co do którego chyba nikogo nie trzeba przekonywać. I tak to się kręci w gościnkach.
Ale do meritum. Chwaliłem poszczególne aspekty, ale największą wartością dodaną Rollera jest element zaskoczenia. To aranże, to nieoczywiste bity, to pomysłowa chwytliwość, to inaczej zaśpiewane refreny. I to nie tylko w przypadku gości/-iń. Na wokalne wyżyny wspina się sam ATZ, który nie dość, że wypracował delivery do perfekcji, to wchodzi też w melodyjne tony. Przeciwieństwo dancehallowego cosplaya w Money Move, udany sprint w Day Off, zmiany tempa w Spamie, zmysłowość w Leku i upliftingowa motywacja w 7 Razach. Top notch forma.
Życzyłbym sobie, żeby w momencie, w którym hiphopowa branża jest tak potężna, że pęka w szwach, rodzimy mainstream czuł dumę z Miłego ATZ. Dzięki takim przypadkom polska scena ma szansę stać się nie tylko dochodową, ale i różnorodną, ciekawszą, bardziej otwartą i ambitniejszą. Czerpiącą garściami nie tylko z hiphopowego undergroundu. Bo o ile Kizo trafia z bangerami do Eski, tak Miłego powinny grać NTS, BBC czy Rinse. Zmieniamy grę nieodwracalnie na bassowym tle rapuje Miły, który w pełni zasłużył na namacalne efekty UK-soundowej krucjaty nie tylko w bańce, ale i globalnie. Nie lubię dzielić skóry na niedźwiedziu, ale czy mówiłem, że album roku już znamy?
Marek Fall
Dotąd Miły ATZ pozostawał w pewnym stopniu ofiarą własnego rozbiegania. Nikt raczej nie odbierał mu łobuzerskiej charyzmy czy wszechstronnej techniki, ale wisiało w powietrzu oczekiwanie, że czas na materiał, który będzie stanowił stuprocentową realizację potencjału Atezecioka; ujmie jego skillówę w konkretne ramy, pozwoli na niego spojrzeć jako top of the top w roczniku, a nie tylko gościa, który stylowo, ale jednak ma skłonność do łapania zbyt wielu srok za ogon i gadulstwa w tekstach.
I Roller to jest moment, kiedy on ma za sobą spektakularny atak na Mont Ventoux we własnym tour de force. Miły zawarł na tym krążku wszystkie swoje obsesje. Rozpoczyna refleksyjnie w Nowej normie od spostrzeżenia, że miniony rok był lekcją życia w pigułce gwałtu. Później bawi się słowem z Guralem (Don), a z VNM-em leci o tym, że nie widzi sensu w zaspokajaniu potrzeb ich wszystkich naraz (:-)). Dostarcza bangery (Groove), minorowe obserwacje (Wielkie miasta), wyśmienite bragga (Roller: Nie jaram się Kanye West. Ani 21 Savage. Nawet nie wiem, kto to jest) i poruszającą życiówkę, do której Gruby Mielzky pasuje jak ulał (Z pierwszej ręki). Znajduje się przy tym w peaku jako autor one-linerów (Psycholka: A z moich obowiązków pozostało to, że chlomy/Więc, się w ogóle nie rozklejam, jak, kurwa, halówy Jomy), który – gdy trzeba – potrafi napisać tak zwarty i przewrotny tekst jak Płucko. Zaczyna go więc w sposób zapowiadający stonerski banger – Lubię se czasem dać w płucko. Kto zna mnie, nie zaprzeczy, żeby na kontrze opowiedzieć o koledze, którego zmiotło z planszy; Życie to nie Jamal – „Defto”. Przekaż swoim małolatom, że ten ziomal z piątego wersu później zajebał się u mnie pod chatą...
Ale Roller jest także pokazem mocy i wielowymiarowości @atutowego, odpowiadającego za – mniej więcej – połowę muzyki na albumie (obok niego, m.in. SHDØW i Miroff). Dominuje UK Sound, jest 2-step groove i dancehall groove oraz stylówa grimy, ale przecież takie Z Pierwszej ręki brzmi jak uwspółcześniony temat ze Świateł miasta. Beaty są pełne niuansów i dynamicznych zmian. Jak wtedy, gdy w 01:20 Nowej normy następuje switch; kiedy w 01:08 :-) zostaje dogranych pięć akordów i to jeden highlightów płyty; gdy prosta zmiana tonacji w Wielkich miastach okazuje się superczujnym zabiegiem dramaturgicznym. Mamy tutaj wielki świat i całe spektrum emocji; najczęściej wedle słów Miłego: Basy to lubię na ostro. Do nich tańczę pijacki fokstrot. Ale też w żadnym wypadku bangery nie stanowią dominanty. Cały czas mowa o materiale, gdzie niemal na wejście raper zrzuca z wątroby: Po wojażach z wódą czułem się jak przygłup. Nieraz miałem przez to w chuj bolesny bilans. Bałem się, że skończę na odwyku i umrę samotnie jak Violetta Villas.
Miły ma swój klasyk, na który zasłużył jak mało kto. @atutowy znowu pisze beatami taką historię, że w przyszłości będzie mówiło się o nim z takim namaszczeniem, z jakim obecnie mówi się o DJ-u 600V czy Noonie. Jeżeli Poldon nie skuma tego polotu, to – bez kitu – trzeba zaorać tę grę.
Komentarze 0