Ponad 20 lat po wybuchu szału na Pokémony grono fanatyków i fanatyczek tematu jest bardzo liczne. Także w Polsce.
Tekst ukazał się pierwotnie w listopadzie 2021 roku. Ostatnio został edytowany w listopadzie 2023 roku.
W 2021 roku roku Pokémony skończyły 25 lat – 27 lutego 1996 roku w Japonii ukazały się pierwsze gry na popularnego Game Boya, Pokémon Red oraz Green, wydane w USA w październiku tego samego roku jako Red i Blue. Ćwierć wieku później kieszonkowych stworków jest dużo więcej niż 151 – ponad 900 (ale dokładna rachuba może być nieco kłopotliwa). Znajdująca się w posiadaniu Nintendo, Game Freak i Creatures Inc. rozrywkowa franczyza zarobiła co najmniej 108 miliardów dolarów. To więcej niż filmowe uniwersum Marvela, Super Mario oraz Harry Potter łącznie. 122 gry wideo, 1170 odcinków anime (w którym Ash Ketchum nadal ma 10 lat), 24 filmy kinowe, prawie 4 miliardy sprzedanych kart do gry Pokémon TCG w samym 2020 roku. Na rynku ukazały się Brilliant Diamond i Shining Pearl, remake’i czwartej generacji gier z głównej serii, które mimo kontrowersyjnej szaty graficznej, sprzedają się jak świeże bułeczki.
2021 rok to także launch Pokémon Unite na urządzenia mobilne. Jubileuszowy rok uświetniły także występy i premierowe piosenki ambasadorów tych okrągłych urodzin – Post Malone’a, Katy Perry czy Eda Sheerana. Próbę rewolucji w świecie mainline’owych gier w serii zwiastuje z kolei przyszłoroczna premiera Pokémon Legends: Arceus, która zapowiada się jako prequel i, być może, soft reboot całej serii, który w końcu zaoferuje nowe mechaniki oraz wydaje się być skierowana do nieco starszego odbiorcy niż ostatnie produkcje Game Freak.
Więksi od Małysza
Nie da się bowiem ukryć, że cała franczyza od swej genezy jest kierowana przede wszystkim do dzieci. Japończycy, zainspirowani przez młodzieńczą obsesję twórcy serii Satoshiego Tajiriego do kolekcjonowania owadów, idealnie wpisali się w trend zbieractwa, który w latach 90. objawiał się pod postacią karteczek do segregatorów, kolekcji zabawek w zestawach McDonald’s i dodawanych do czipsów i słodyczy naklejek, kart czy tazosów z wizerunkami postaci z najróżniejszych serii. W Polsce Pokémony na samym początku promowała głównie nadawane regularnie na Polsacie anime o przygodach Asha Ketchuma, który, wraz z wiernym Pikachu u boku, pragnie zostać mistrzem tej szlachetnej dyscypliny. Mania kolekcjonowania czyhała na portfele kolejnych rodziców, których pociechy zostały zainfekowane potrzebą skompletowania własnego prywatnego pokédexu. Przez dłuższy moment polskie mainstreamowe media (w tym np. TVN) wypatrywały rzekomych satanistycznych konotacji w całej serii – to zresztą część stosunkowo nieudanego polowania na czarownice, w trakcie którego różne twory japońskiej kultury były brane pod lupę w poszukiwaniu plam z siarki pozostawionych przez Belzebuba i Astarotha.
Dzisiaj Pokémony są głównie postrzegane jako ogólnoświatowy gamingowy fenomen. Od innych sentymentalnych obiektów obsesji dziecięcego umysły, które niczym zabawki w Toy Story idą w odstawkę i zaczynają się kurzyć na półce lub w pudełku, odróżnia je to, że w fanowskich kręgach nadal jest mnóstwo osób kultywujących tę zajawkę od kilkunastu lub nawet ponad 20 lat. Widać to chociażby w internecie, gdzie roi się od dorosłych youtuberów i youtuberek wyspecjalizowanych w różnych aspektach – od szczegółowego prześwietlania statystyk poszczególnych Pokémonów, przez analizę najdziwniejszych teorii dotyczących tego świata i komentowania ruchów samych wydawców, po różnego rodzaju challenge dotyczące poszczególnych gier. Ten świat jest na tyle rozległy, że znalezienie ciekawego tematu nie stanowi trudności.
Łapiąc je wszystkie
Sam jestem Pokémaniakiem z 20-letnim stażem – wychowanym na anime oraz ważeniu paczek z czipsami w sklepach w poszukiwaniu tazosów. W mainline’owe gry wkręciłem się dopiero z biegiem czasu, używając emulatorów i romów (oczywiście korzystając z nich jedynie na zasadzie promocyjnej i edukacyjnej, usuwając je z dysku po 24 godzinach). Ta eskapistyczna, dla mnie nie będąca ani trochę infantylna, pasja towarzyszy mi do dzisiaj. Ale postanowiłem oddać głos innym osobom, które od lat próbują złapać je wszystkie.
Rok dwutysięczny drugi. Na komunię dostałem pierwszy komputer. Kumpel przyniósł mi dyskietkę z emulatorem i spolszczonym ROMem „Pokémon Red”. To była wersja z Super Game Boya bo miała ramkę i paletę kolorów – wspomina Kamil (28 l.) i dodaje: Chwytałem wszystko, co było związane z Pokémonami i w co można było zagrać na emulatorach GB, GBC lub GBA. Rodzice konsoli kupić nie chcieli. Ja nie byłem z kolei świadomy, że emulacja nie jest do końca zgodna z literą prawa. Poza główną serią polubiłem „Pokémon Pinball” oraz „Mystery Dungeon”.
Jednym ze szczęśliwców, którzy mieli w Polsce dostęp do oryginalnej kopii przygód Pikachu i kamratów był Michał (35 l.): Na temat istnienia serii dowiedziałem się w okolicach 2000 roku., gdy do Europy trafiły pierwsze części serii, a potem też anime. Zagrać dane mi było jednak dopiero przy okazji premiery „Gold/Silver” w 2001 roku i wtedy totalnie przepadłem i przewaliłem sporą część wakacji na granie. O tym jak powszechne były na tym rynku podróbki przekonał się z kolei Kuba (30 l.): Jakoś w 2000 roku zobaczyłem, że kolega gra na Game Boyu w pirackiego „Golda” i jego wzorem musiałem wejść w posiadanie swojej kopii. Pojechałem na słynną giełdę na tyłach klubu Stodoła w Warszawie i wróciłem ze swoim pirackim „Silverem”. Niestety save nie działał, a sama gra komunikowała się ze mną dziwną hybrydą angielskiego i jednego z azjatyckich języków. To było dla mnie za dużo. Na szczęście udało mi się potem zdobyć działającą anglojęzyczną „Red” – opisując szczyt pokémonowej wkręty, Kuba dzieli się także historią, której nie można tu nie przytoczyć: Bardzo żywe jest we mnie wspomnienie, gdy kolega opowiedział mi, że na ulicy Ogrodowej w Warszawie otworzono Pokémon Center. Byłem tak podjarany, że długo męczyłem rodziców, żebyśmy tam pojechali. W końcu dali się namówić i udaliśmy się na wycieczkę z Pragi Południe na Wolę. Przeszliśmy całą ulicę, ale mojej mekki nie znaleźliśmy, ponieważ nie istniała. Na pocieszenie poszliśmy zjeść lody.
Szczyt pokémonowego boomu nie był jednak jedynym momentem, który generował fanów niekończącej się serii. Raper Młody Yerba załapał się na ten trend później, już po premierze remake’ów pierwszej generacji, czyli Fire Red i Leaf Green. Wydaje mi się, że coś koło 10-go roku życia. Ziomek z dzieciństwa przychodził do mnie i graliśmy w „Fire Red”. To typ wspomnienia, który jest totalnie basic, ale zapada w pamięć, jak nic innego – mówi. Szymon (l. 22) dopiero 4 lata wszedł na równiny Johto czy Sinnoh: W Pokémony zacząłem grać dosyć niedawno, bo w wieku 18 lat. Od dzieciństwa chciałem w nie zagrać, ale że wychodziły tylko na konsole Nintendo, nie miałem za bardzo okazji. Wiadomo, DS czy 3DS nie były zbyt popularne w Polsce, a ja, będąc nastolatkiem, miałem dostęp tylko do komputera stacjonarnego. Dopiero jakoś koło 18 roku życia kupiłem DS-a, a potem 3DS-a.
„To przyjaciel mój”
Stałym motywem w większości historii jest więc stopniowe, świadome wchodzenie w świat konsol Nintendo. Podpatrywanie u kolegów lub korzystanie z niezbyt legalnych źródeł i zaopatrzenie się w oficjalny sprzęt oraz gry u progu dorosłości. Ale pokonywanie 8 liderów oraz Elite 4, a na końcu Championa ligi, by samemu zostać mistrzem to tylko część świata przeróżnych aktywności. Bardzo lubiłem karciankę, do której miałem trzy podejścia – rekonstruuje Kuba – Oczywiście oglądałem anime, czytałem mangę, zbierałem wszystko, co było związane Pokémonami: naklejki z kiosku, z rogalików, z lizaków, tazosy z czipsów, wieczka od jogurtów, nakrętki od niesmacznej Mirindy i inne gadżety. To był szał, naprawdę. Taka małyszomania, tylko fajniejsza. Rysowałem też z moim przyjacielem własne pokemony, alternatywne ewolucje, a nawet tworzyliśmy własne wersje gier na Game Boya, oczywiscie analogowo w zeszycie, i przewodniki do nich. Pewnie dalej mam gdzieś w szufladzie projekt naszego autorskiego „Pokémon Violet”. Bootlegowe tworzenie własnego pokédexu pełnego wymyślonych stworów nie było wcale niszą, co potwierdzają słowa Yerby: Za każdym razem jak jako dziecko jeździłem z rodzicami na wakacje, brałem ze sobą zeszyt i robiłem swoją własną generacje Pokémonów inspirowanych rzeczami, które mijaliśmy w aucie. Śmieszna sprawa, ale czułem się zajebiście kreatywnie.
W odpowiedzi na pytanie dotyczące powodów zżycia z tą serią tylko Szymon nawiązuje do gameplayu gier: Sama formuła gry jest dosyć prosta i wciągająca. Jest jakaś frajda w poszukiwaniu Pokémonów których jeszcze nie złapałeś do kolekcji. Sam koncept ich ewolucji w miarę progresu gry, poczucie pewnego rodzaju postępu.
Wszyscy, jakby unisono, mówią przede wszystkim o czystym sentymencie i powrocie do innego świata. To relacja emocjonalna. Te wszystkie stworki mimo, że wirtualne, to jednak stały się częścią mojego życia i patrząc na np. Pikachu czy Charmandera przypominam sobie te wszystkie przygody, które przeżyłem w kolejnych grach z serii. Pokémony są trochę jak towarzysze bardzo długiej, bo trwającej już lata, podróży – mówi Michał.
Wyrodni rodzice?
Czy samo Pokémon Company oraz Nintendo dobrze dbają o osoby, które trwają przy tej franczyzie od wielu lat? W kwestii gier Szymon ma dość jednoznacznie zdanie: Twórcy chyba bardzo boją się eksperymentować z utartymi przez tyle lat schematami. Zawiodłem się dosyć znacznie na „Pokémon Sword and Shield”, bo liczyłem że przejście na znacznie mocniejszą konsole niż 3DS będzie oznaczało duży przeskok w jakości grafiki, otwartości świata i zmiany w mechanice. Natomiast dostaliśmy pseudo-otwarty świat i nieznaczne zmiany. „Pokemon Let's Go” było całkiem ok, ale to też nie było to, na co liczyłem. Ot przyjemna gierka, ale bez jakiegokolwiek wyzwania. „Brilliant Diamond” i „Shining Pearl” omijam szerokim łukiem, bo to też moim zdaniem bieda-remake. Wiąże natomiast duże nadzieje z „Legends: Arceus”, gdyż wygląda to na pewną zmianę tej utartej formuły i powiew jakiejś świeżości.
Bardziej wyrozumiały jest z kolei Kamil: Nie należę do osób, które będą krytykować ogromne korporacje za to, jak rozporządzają swoją własnością intelektualną. Mogę się nie zgadzać z pewnymi decyzjami, ale nie będę z tego powodu płakał przy każdej możliwej okazji. Przy premierze „Pokémon Sword and Shield” było sporo narzekania z powodu nie zaimplementowania wszystkich Pokemonów. Trudno. Przy okazji zapowiedzenia remake'ów czwartej generacji na Switcha problemem była oprawa graficzna w stylu chibi. Niezadowolonych nigdy nie zabraknie, a gry i tak sprzedadzą się w ogromnych ilościach.
I faktycznie. Internetowe community pełne jest oburzonych content creatorów czy twitterowych osobowości przy większości decyzji kreatywnych Game Freak. Powstają petycje dotyczące cofnięcia danych zmian lub wprowadzenia innych. Ale efekt zawsze jest ten sam – mimo korzystania z tego samego szkieletu fabularnego oraz polaryzujących społeczność ruchów, gry z głównej serii sprzedają się za sprawą wprowadzenia dziesiątek nowych stworków i zupełnie nowego regionu. Ciekawość w znalezieniu nowych faworytów zawsze ostatecznie zwycięża, przyciągając do serii zarówno nowe osoby, jak i doświadczonych trenerów.
Michał skarży się z kolei na poziom trudności kolejnych edycji: Nintendo robi te gry coraz łatwiejsze, by były przyjazne dla dzieci. A przecież grają w to raczej ludzie tacy, jak ja, którzy chcieliby jakiegoś sensownego poziomu trudności – odpowiedzią na tego typu bolączki są modyfikatory w rodzaju Nuzlocke Challenge, które zmuszają gracza do znacznego ograniczenia przekroju złapanych Pokémonów (do pierwszego spotkanego na danej drodze) oraz podkręcają poziom trudności każąc wypuścić na zawsze stworka, który choć raz poległ w walce. Wedle osób, które skorzystały z tych wytycznych, nie tylko wzrasta poziom trudności, ale także emocjonalne przywiązanie do swoich podopiecznych, których trzeba także obowiązkowo nazwać.
Społeczność Pokémaniaków, mimo narzekania, dostosowuje się do ruchów Game Freak i Nintendo. Po 25 latach fandom ten, dzielący się na różne subdywizje, jest wyjątkowo liczny – przekazuje nawet czasem tę pasję swoim pociechom. Czy za kolejne ćwierć wieku, mając 53 lata, nadal będę buszował po wirtualnych krzakach w poszukiwaniu mojego faworyta Psyducka? To, używając narracyjnej kliszy, czas pokaże. Cała seria wyprodukowała jednak właśnie mnóstwo uroczych klisz, do której po prostu przyjemnie się wraca.
Komentarze 0