Choć nie zdobyli żadnego trofeum od 30 lat i niemal nie bywają w pucharach, ich byli piłkarze grają w Lidze Mistrzów i czołowych ligach świata. To tylko pokazuje, jak w Zabrzu marnuje się potencjał.
Spoglądanie na świat futbolu oczami kibica Górnika Zabrze musi budzić sprzeczne uczucia. Z jednej strony radość i dumę, bo, gdzie nie spojrzeć, tam jakiś piłkarz, który przed chwilą albo trochę dawniej grał przy Roosevelta, robi spektakularną albo przynajmniej przyzwoitą karierę. Z drugiej żal, gdy człowiek przypomni sobie, że cała ta grupa nie dała zabrzanom ani jednego trofeum i raptem jeden, bezbarwny, występ w europejskich pucharach. A zaraz potem złość, że klub na większości z nich nie zarobił nawet pieniędzy, jakie – co pokazała przyszłość — mógł. Kibice Lecha złoszczą się, że liczba promowanych zawodników przekłada się tylko na wyniki finansowe, a rzadko na sportowe. Ale w Zabrzu nie przekłada się ani na finansowe, ani na sportowe. Pod koniec tego lata Górnik znów wypuścił w świat trzech dobrych i utalentowanych środkowych pomocników. I są wątpliwości, czy fani powinni się z tego powodu cieszyć.
Naprawdę warto ekspresowo przelecieć dookoła świata, by zobaczyć skalę karier, które robią byli zawodnicy Górnika Zabrze. Arkadiusz Milik właśnie podpisał kontrakt z Juventusem. W lidze włoskiej spotka się z Łukaszem Skorupskim z Bolonii, który przebił już barierę dwustu występów w Serie A i najprawdopodobniej pojedzie na mundial jako drugi bramkarz. Podobnie jak Szymon Żurkowski, który właśnie zaliczył przełom, rozegrał pierwszy pełny, bardzo dobry sezon w Empoli i walczy o pierwszy skład reprezentacji Polski. Dariusz Stalmach pewnie będzie musiał trochę poczekać na seniorskie występy, ale właśnie został piłkarzem Milanu, czyli mistrza kraju. Cała czwórka może się na Półwyspie Apenińskim zobaczyć z grającymi w Serie B Przemysławem Wiśniewskim (od tego lata Venezia, na razie wszystkie mecze od deski do deski) i z Krzysztofem Kubicą (kandydat do awansu Benevento).