Niczego nie wygrał z kadrą w przeciwieństwie do Didiera Deschampsa czy Roberto Manciniego. Nie dysponuje najbardziej imponującą drużyną, jeśli spojrzymy na personalia, ale margines błędu u Luisa Enrique jest zdecydowanie najmniejszy. W ostatnich rozgrywkach zawsze łapał się do czołówki i pozostawiał pozytywny obraz Hiszpanii. Nie wysypał się w eliminacjach MŚ jak Italia, nie spadł z pierwszej dywizji jak Anglicy, nie miał gorszych momentów jak Holendrzy, Francuzi, Portugalczycy, Niemcy czy Chorwaci. Ostatnie cztery turnieje o stawkę stanowią najlepszą recenzję i linię obrony dla pracy Lucho.
Pierwszy wrześniowy mecz ze Szwajcarią pokazał, że Luis Enrique potrafi przekombinować. I dokonał tego po raz kolejny, wystawiając do gry zawodników rezerwowych w swoich klubach i z niewielką liczbą minut pokroju Marco Asensio, Jordiego Alby czy Ferrana Torresa. Brakowało im rytmu i pewności siebie, a to przełożyło się na rozczarowujący końcowy rezultat z ekipą Murata Yakina (1:2). „Mnie i was, dziennikarzy, różni to, że wy oceniacie wszystko po fakcie, a ja muszę zastanawiać się i podejmować wybory przed meczem, biorąc za to odpowiedzialność” – bronił się selekcjoner Hiszpanów, odpowiadając na klasyczne pytania pt. „czy nie lepiej było wystawić tego, a nie tamtego”.
Po takim rozczarowaniu z Portugalią musiał zagrać o awans do Final Four Ligi Narodów i znów mocno namieszał. Na trybuny zostali odesłani Eric Garcia oraz Cesar Azpilicueta, czyli rozczarowania poprzedniego wieczoru, a w jedenastce znalazły się takie niespodzianki jak Hugo Guillamon czy Carlos Soler. Znów Luis Enrique zagrał po swojemu, oddając własny los w ręce końcowego rezultatu, bo to wtedy tworzy się narracja, czy jego wybory były z kosmosu, czy miały znamiona boskiego planu.
Portugalczycy to personalnie jedna z najsilniejszych reprezentacji Starego Kontynentu, więc mieli być miarodajni dla kadry podnoszącej się po klęsce. I bardzo długo obnażali słabości Hiszpanów, którzy do 70. minuty nie oddali celnego strzału, aż mecz odmienił się za sprawą zmian. Bardzo wyrównane zawody odmienili przebojowi, nastoletni skrzydłowi Nico Williams oraz Yeremy Pino, ale też barceloński środek pola w postaci Busquetsa-Pedriego-Gaviego. Na ostatniej prostej po trafieniu Alvaro Moraty w ostatnich minutach to La Furia Roja znów zameldowała się w Final Four.
Portugalczycy przekonali się, że posiadanie Cristiano Ronaldo w takim stanie formy wcale nie musi być błogosławieństwem, a wręcz przeciwnie, kiedy chcesz grać szybką i bezpośrednią piłkę. Hiszpanie zobaczyli, że eksperymentom Luisa Enrique należy zaufać, bo najlepszym zawodnikiem może zostać absolutny żółtodziób pokroju 20-letniego Nico Williamsa. Zarzucano Lucho, że chce uprzedzić Ghanę i jedynie zaklepać młodego skrzydłowego, a ten dał mu awans do najlepszej czwórki Ligi Narodów.
Wystarczy, że spojrzymy na selekcjonerów obu reprezentacji i chociaż to Fernando Santos jest mistrzem Europy, naturalnie wydaje się, że Luis Enrique dodaje swojej drużynie o kilka procent osobowości więcej. I to jego pomysły bardziej wpływają na drużynę, zwiększając jej skalę możliwości – może ją zarówno znacząco rozwinąć, jak i zrujnować w decydującym momencie. I chociaż Lucho chodzi własnymi ścieżkami i podejmuje nieoczywiste decyzje, na końcu rezultaty znacząco go bronią, skoro w każdym turnieju zaprowadził Hiszpanię do decydujących faz rozgrywek.
Jeśli spojrzymy na ostatnie dwa-trzy lata w piłce reprezentacyjnej, tylko Hiszpanie z czołówki nie mieli naprawdę wielkiej skuchy. Francję oraz Chorwację pożegnaliśmy w 1/8 finału mistrzostw Europy. Niemcy i Portugalię podobnie, a do tego ani razu nie awansowały do Final Four. Duńczycy chociaż są półfinalistami Euro, nie poszli za ciosem w Lidze Narodów, ale i tak przeżywają udany czas. Włosi po mistrzostwie kontynentu nie dostali się na mundial. Holendrzy odgrzebują się w pięknym stylu z kryzysu za sprawą Louisa van Gaala, lecz Euro to również 1/8 finału. Anglicy spadli do dywizji B w Lidze Narodów, a Belgowie nie powtórzyli awansu do najlepszej czwórki z poprzedniej edycji.
W zasadzie tylko Hiszpania i Włochy dwukrotnie zameldowały się w Final Four Ligi Narodów, lecz ci drudzy niesamowicie wysypali się w kwalifikacjach do mundialu. Każdy ma jakąś rysę właśnie poza drużyną Luisa Enrique. Ona w każdych rozgrywkach meldowała się przynajmniej w półfinale – na Euro 2022, dwukrotnie w Lidze Narodów, a w eliminacjach mundialu też zajęła pierwsze miejsce w przeciwieństwie choćby do Portugalii. Turniej w Katarze może tę narrację prędko zmienić, ale na razie rzeczywiście rezultaty stoją po stronie Hiszpanów. Pod warunkiem, że ktoś docenia rozwój drużyny i wzrost oczekiwań, a nie rozlicza wyłącznie z pucharów, bo wtedy wiadomo, że i Marcelo Bielsę można traktować za nieudacznika.
Niektórzy twierdzą, że na ostatnie 180 minut Hiszpanie rozegrali udane jedynie pół godziny i pewnie mają rację. Biorąc pod uwagę poziom oczekiwań, samo trzymanie piłki nic nie daje, kiedy nie przynosi konkretów pod bramką. Ale mimo różnych momentów i kryzysów póki co La Roja dźwiga te trudne momenty i wyprowadza je na prostą. Sam Luis Enrique też przyznaje się do błędów, co zrobił po meczu z Portugalią. „Czasem twój przekaz nie dociera we właściwy sposób. Pokazywałem fragmenty spotkań, aby dać do zrozumienia, że nie musimy pchać piłki na siłę do przodu dalekimi zagraniami, bo mają potężnych obrońców, ale nie oznaczała to, że mamy przestań szukać bezpośredniego grania. Wiadomość rozjechała się w różne kierunki, więc zastosowaliśmy zmiany w przerwie” – tłumaczył. I osiągnął swój cel.
Luis Enrique już zawsze będzie siedział na gorącym stołku, ale przy takich rezultatach nieustannie wychodzi na jego rację. Jako trener ciągle prowadzi do rozwoju, szuka innowacji, co widzimy po formach przekazu na zgrupowaniach takich jak gigantyczny telebim czy krótkofalówki podczas treningów. Pewnie jest jedną z ciekawszych osobowości w tej branży, ale na koniec sam powtarza jedno zdanie: my trenerzy różnimy się tylko datą zwolnienia. Katar będzie kolejnym rozliczeniem, ile z tej brawury nauki dla wszystkich pozostałych.