Jeśli reprezentacja Anglii zdobędzie mistrzostwo Europy, to i tak zostanie zapamiętana jako zespół, który awansował do finału na krzywdzie wyrządzonej przez sędziów Duńczykom. Wielka szkoda, bo drużyna Garetha Southgate’a ma wszystko, by przejść do historii jako grupa ludzi o mistrzowskim charakterze. Anglia świętuje, ale Europa patrzy z niesmakiem, bo z boku wygląda to tak, jakby ktoś próbował zrobić wszystko, by dać Synom Albionu złoto.
Od samego początku mistrzostwa Europy były skonstruowane pod nich. Ten pokraczny, dziwaczny, niedorzeczny wręcz od strony organizacyjnej turniej skazał niemal wszystkie reprezentacje na tułaczkę, ale Anglii to w zasadzie nie dotyczy. Uważam, piszę to bez cienia ironii, że zdecydowanie lepszym pomysłem było powierzenie Wyspiarzom całej imprezy. UEFA szuka jednak już tak absurdalnych sposobów na zarabianie pieniędzy, w końcu one są najważniejsze, gdy akurat jej bossowie nie udają, że jest inaczej, iż zmasakrowała coś, co przez lata uważaliśmy za tradycję.
Wracając do domu po obejrzeniu meczu na Wembley czułem niesmak. I on pozostanie ze mną jeszcze długo, ale oczywiście nie widzę, by Anglicy jakoś szczególnie się przejęli. I choć to w sumie nie ich wina, że arbiter się skompromitował, VAR okazał się zbędną technologią, której ziemianie nie umieją obsługiwać, a królowa Elżbieta na memach wystąpiła w roli obsługującej sprzęt i podejmującej decyzje, to finalnie wniosek jest gorzki i daleki od humorystycznych rozważań.
Raheem Sterling. Muszę na moment zatrzymać się przy tym piłkarzu, ponieważ Euro było jego turniejem. W niektórych meczach, gdy Anglikom brakowało pomysłu, werwy, on zawsze miał coś w zanadrzu. Po turnieju we Francji, przed pięcioma laty, miał dużo do udowodnienia i sportowo to zrobił. Jednak wymuszenie jedenastki w starciu z Duńczykami pokazuje, że nie potrafił wyeliminować starych, bardzo złych nawyków. Po prostu oszukał i nie dość, że nie poniósł konsekwencji, to jeszcze za to oszustwo dostał nagrodę.
Sytuacja w polu karnym Kaspera Schmeichela to coś, co sprawia, iż całe Euro, stojące na bardzo wysokim poziomie sportowym, zostaje przyćmione przez haniebny incydent. Że akurat z udziałem Sterlinga? Jakoś nieszczególnie mnie to dziwi.
Kiedyś tak często nurkował w szesnastkach rywali w Premier League, aż w końcu sędziowie przestali zwracać na to uwagę nawet, kiedy był naprawdę faulowany. Przypomina mi się taka sytuacja: Sterling biegnie, a goni go, grający wtedy jeszcze w Tottenhamie, Kyle Walker. Obrońca po prostu go ordynarnie popycha, Sterling się wywraca, a sędzia nakazuje grać dalej i uśmiecha z politowaniem w kierunku Sterlinga.
Jako że gracz Manchesteru City dość długo zachowywał się grzecznie, arbitrzy zapomnieli, że to recydywista, który nie pozbędzie się tego już nigdy. Ale przed takimi jak on ma nas chronić VAR. Jest więc finał, ale niesmak pozostanie. Anglia zrobiła sobie z Euro domówkę, na której najlepiej bawi się ona sama. Jestem niemal pewien, że w niedzielę wszyscy postronni kibice będą trzymać kciuki za Italię.
Jak się pewnie domyślacie, przed turniejem życzyłem Anglikom jak najlepiej. Zawsze im kibicuję, przez to, że na co dzień obcuję z tamtejszą ligą, obserwuję bacznie rozwój piłkarzy, śledzę ich kariery, czuję trochę jakby to była „moja” kadra. Ale nie lubię, gdy ktoś wygrywa w taki sposób. Fani coraz głośniej śpiewają, że „football is coming home”, tylko – jeśli to miałby być powrót do jedynej złotej ery, do wygranego mundialu w 1966 – musimy pamiętać, że i ona naznaczona jest błędem sędziego w najważniejszym meczu.
Kłamstwa i błędy mają w piłce długą historię, Anglicy byli po obu stronach – jako beneficjenci zdarzeń, ale też jako ci skrzywdzeni, bo przecież ordynarne oszustwo, jakiego dopuścił się w 1986 roku Diego Maradona, zdobywając ręką bramkę, doprowadziło ich nację do rozpaczy, ale przede wszystkim stracili sportową szansę awansu do półfinału mistrzostw świata i powalczenia o najwyższy cel.
Śmieszy mnie argument, że na Wembley Anglia była lepsza. A co to znaczy? Do momentu karnego-widmo było 1:1. Dopóki futbol nie da nam możliwości alternatywnego scenariusza, stuprocentowego rozstrzygnięcia na zasadzie: „co by było gdyby”, nie dowiemy się, czy Dania nie strzeliłaby gola w dogrywce. Albo – co jest prawdopodobne przy tak usposobionym Schmeichelu – nie wygrałaby w rzutach karnych. Nie wiedząc tego, nie mamy prawa mówić, że ktoś był lepszy.
PS
Zgadzam się ze Stanem Collymorem – gość, który świecił po oczach laserem bramkarzowi Danii, powinien do końca życia nie wejść na żaden stadion. To było szmaciarstwo na poziomie imprezy w remizie.
