Polskim kibicom Leicester City kojarzy się zapewne z nieprawdopodobnym mistrzostwem Anglii, zdobytym w 2016 roku, z Marcinem Wasilewskim, który tam grał i z tragiczną śmiercią właściciela klubu. Ale Lisy to coś znacznie więcej, a na King Power Stadium w ostatnich paru sezonach konsekwentnie budowana jest potężna marka piłkarska, rozpoznawalna na całym świecie.
Droga, którą drużyna przeszła od momentu awansu z Championship, przez cudowne ocalenie w Premier League, tytuł mistrzowski aż do dziś była wyboista, ale w Leicester cały czas na sztandarach niesiono hasła związane z relacjami międzyludzkimi. Mimo coraz większego rozmachu sportowego, ale też finansowego, nie mówimy o korporacji, ale tak naprawdę o rodzinnym klubie, w którym właściciele od lat dbali o to, by wszyscy czuli się jak najlepiej.
Zainteresowanie piłką w Leicester rośnie z roku na rok, nic dziwnego, że niedawno klub oddał do użytku wspaniałą bazę treningową, a w niedalekiej przyszłości powiększy stadion o 8000 miejsc. Bo Leicester to poważny klub, który kupuje poważnych piłkarzy za poważne pieniądze. Tylko tego lata ściągnięto na KP Stadium zawodników za blisko 60 mln funtów, niewiele mnie w oknie przed rokiem, czego nie ma nawet sensu zamieniać na złotówki i próbować zderzać z realiami Legii, ponieważ oba kluby funkcjonują w odrębnych galaktykach.
POCZUCIE NIEDOSYTU
Leicester bez problemu wyciągnęło najlepszego obrońcę Southampton Jannika Vestergaarda za 15 mln funtów, Boubakary Soumare przyszedł z Lille za 17 mln, a Patson Daka z Red Bulla Salzburg kosztował 23 miliony.
Na ostatnie mistrzostwa Europy klub wysłał sześciu reprezentantów krajów, a gdyby Jamie Vardy nie zakończył kariery w kadrze, byłby z pewnością siódmy.
Tekst, który czytacie, nie ma na celu służyć stawianiu tez, w stylu „Legia nie ma szans”, bo takowe padały już w latach 90., kiedy to mierzyła się z Blackburn Rovers w Lidze Mistrzów, czy w nowszych czasach, gdy rozjechać miał ją Celtic, a tymczasem, gdyby nie bajzel w papierach, bez problemu by go przeszła. Chciałbym natomiast rzucić nieco więcej światła na Leicester, bo to naprawdę ciekawy klub i cieszę się, że warszawski zespół trafił akurat na nich.
Przede wszystkim panuje tam niedosyt. Zarówno Brendan Rodgers, jak i piłkarze, czy kibice, doskonale wiedzą, że miejscem ich przeznaczenia była Liga Mistrzów. Awans do tych rozgrywek wymykał im się jednak z rąk w ostatnich dwóch sezonach na końcowej prostej, co bolało podwójnie.
WYBUCHOWA MIESZANKA
Leicester gra w tej chwili ósmy sezon z rzędu w Premier League, jednak same występy w elicie już nikogo nie podniecają. Mówimy przecież o zespole, który zdobył w tym roku Puchar Anglii, pokonując w finale Chelsea, a w ciągu dwóch poprzednich sezonów Premier League spędził w czołowej czwórce najwięcej czasu z całej stawki ligowej – aż 567 dni i tylko tam wiedzą, jakim cudem obie te kampanie zakończył na piątym miejscu.
Progres jest jednak widoczny i w tej kwestii nie kłamie matematyka. Poprzednie cztery sezony to ciągłe poprawianie dorobku punktowego na finiszu, ale też umiejętne wprowadzanie nowych graczy do drużyny. Wielu z nich jest młodych lub w idealnym piłkarskim wieku – w okolicach 26. roku życia. Wsparci filarami w postaci Kaspera Schmeichela czy Jamiego Vardy’ego stanowią wybuchową mieszankę.
Liga Europy to, moim zdaniem, rozgrywki, w których Leicester będzie chciało powalczyć o kolejne trofeum. Skoro już się w niej znaleźli, nikt nie będzie kręcił nosem, to nie jest taki klub. Konkurencja jest olbrzymia, warto jednak pamiętać, że na starcie sezonu 2015-16 bukmacherzy płacili 5000:1 za mistrzostwo Lisów.
A potem spełniły się marzenia. W Lidze Mistrzów piłkarze prowadzeni wówczas przez Craiga Shakespeare’a doszli do ćwierćfinału. Nikt już nie pamięta o trzech spadkach z Premier League.
ZACHOWANA CIĄGŁOŚĆ
Aż trudno uwierzyć, że w sezonie 2007-08 Leicester spadło z Championship. W historii klubu był to jedyny moment, w którym piłkarzom przyszło występować poza dwiema najlepszymi ligami w kraju. Ale wkrótce nadeszły lepsze dni, a pomocną dłoń wyciągnęła grupa biznesowa Asian Football Investments. To ona w 2011 roku przejęła pełną kontrolę finansową nad klubem.
Kiedy przed trzema laty w katastrofie helikoptera, obok stadionu, zginął Vichai Srivaddhanaprabha, tajski miliarder kochający futbol, wydawało się, że może nastąpić kolejny zwrotny moment w historii klubu. Ale jego syn niemal natychmiast zapewnił, że zostanie zachowana ciągłość poczynań i uspokoił kibiców. Leicester City wciąż jest stabilnym przedsiębiorstwem, które szuka rozwoju.
Wspomniany wyżej ośrodek treningowy w Seagrave, wart 100 mln funtów, został oddany do użytku w grudniu ubiegłego roku. Mimo rozczarowania związanego z brakiem awansu do Champions League, nie zmienił się priorytet: zbudować drużynę, która jest w stanie ograć każdego. I choć początek tego sezonu nie jest dla Lisów bardzo udany, to może tym razem szczęście, tak potrzebne w piłce, uśmiechnie się do nich w maju?
Zabrakło naprawdę niewiele, przecież drużyna Brendana Rodgersa straciła do czwartej Chelsea punkt. Jak groźni byli w całym poprzednim sezonie najlepiej oddaje fakt, że pokonali praktycznie wszystkie zespoły w elicie. Połamali sobie zęby jedynie na West Hamie (tak zresztą, jak i na początku bieżących rozgrywek) i uciułali punkcik z Evertonem.
VARDY NIE DO ZDARCIA
Za sterami tej maszyny stoi doświadczony menedżer, Brendan Rodgers. Zaczyna się mówić, że nieco pechowy – wszak to jego Liverpool parę sezonów wstecz dał sobie wydrzeć mistrzostwo na ostatniej prostej. Nie zmienia to jednak faktu, że do weekendowego starcia z Watfordem Rodgers przystąpi jako człowiek, który zasiada w trenerskim fotelu po raz sześćsetny w karierze. Zaczynał tę robotę 13 lat temu, meczem przeciwko Doncaster, zresztą jako menedżer Watfordu, więc w trzeciej kolejce dopnie się pewna klamra.
Rodgers zdefiniował Leicester City na nowo. Od kiedy 48-letni menedżer przyszedł do klubu, tylko Pep Guardiola i Juergen Klopp wygrali ze swoimi zespołami więcej ligowych spotkań.
Po przygodzie w Liverpoolu Rodgers odbudował markę w Szkocji, budując Celtic nietykalny dla innych i choć wszyscy mówili wtedy, że potrafiłby tak każdy, kolejne miesiące miały pokazać, że mistrzostwo wcale nie nie jest przypisane do The Bhoys z urzędu.
Od czasów, kiedy w drużynie czarowali Riyad Mahrez i N’Golo Kante sporo minęło. Nastąpiła wymiana krwi, ale dziś to wciąż bardzo wartościowy zespół, a piłkarze tacy jak Youri Tielemans, Harvey Barnes, James Maddison czy Wilfred Ndidi to już marka w Premier League.
Jedno się w Leicester nie zmienia. Gole wciąż strzela Jamie Vardy. Im starszy, tym lepszy. Już nie biega jakl szalony między obrońcami, nie marnuje energii, szuka małych szans i zazwyczaj je wykorzystuje. Po trzydziestce zdobył dla Leicester 85 bramek na poziomie Premier League, to kosmiczny wyczyn. łącznie ma ich już 114, co czyni go, obok Harry’ego Kane’a, najlepszym snajperem najmocniejszej ligi świata w jej najnowszej historii.
34-letni Vardy zawiaduje orkiestrą Rodgersa i razem wygrają jeszcze sporo meczów. W starciu z Legią będą oczywiście faworytem, co do tego nie ma wątpliwości. W Anglii często mówi się o tzw. Big 6, szóstce klubów (Chelsea, Man City, Manchester United, Arsenal, Tottenham i Liverpool), które są najpotężniejsze, najlepsze, w których chcą grać wszyscy piłkarze. Leicester ma aspiracje, by być wymienianym jednym tchem razem z tymi ekipami, a sportowo już teraz potrafi często być lepsze, zwłaszcza gdy chodzi o pojedynczy mecz. Jeśli mówimy o drużynie, która pojechała w poprzednim sezonie na Etihad Stadium i pokonała City 5:2, to znaczy, że jest w stanie ograć każdego. Ale w Europie największą wartość mają tylko sprawdziany z najlepszymi.