TYGODNIÓWKA #86. Porażka z Legią to kolejny dowód na narastające problemy Leicester City

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Legia Warszawa Leicester City
fot. Foto Olimpik/NurPhoto via Getty Images

W ciągu ostatnich trzech lat Leicester City wyrosło na drużynę, o której mówiliśmy najczęściej w kontekście naciskania na wielkich Premier League. Ale początek obecnego sezonu to jak wylosowanie w grze planszowej karty „cofasz się na start”. Tak kiepsko Lisy nie grały od kadencji Claude’a Puela, która w ostatniej dekadzie uchodzi za najsłabszy okres klubu z King Power Stadium. Porażka z Legią nie jest przypadkowa – to raczej norma w ostatnich tygodniach.

Poprzednie dwa sezony w wykonaniu Leicester nie kończyły się szczęśliwie, ale trzeba przyznać, że w trakcie obu tych kampanii ligowych mówiliśmy o bardzo silnej, stabilnej drużynie. Zespół Brendana Rodgersa nie wpadał w długoterminowe tarapaty, o czym najlepiej świadczy fakt, iż najczarniejsza seria, o ile tak to w ogóle można nazwać, przegranych spotkań, to dwie kolejki.

Dziś śmiało możemy już mówić o kryzysie. Lisy czekają na zwycięstwo w Premier League od trzech spotkań i żadne to pocieszenie, że jadą na boisko Crystal Palace, bo w takiej formie może ich pokonać każdy.

VARDY I CO DALEJ?

Rodgers mierzy się z kryzysem, trzeba już nazywać rzeczy po imieniu. Przede wszystkim w kwestii ofensywy. Gracze Leicester oddali w Warszawie 18 strzałów, ale żaden z nich nie znalazł drogi do bramki. Nie powinno to jakoś szczególnie zaskakiwać. Jamie Vardy na boisku pojawił się w 84. minucie. Najlepszy napastnik zespołu zdobył w tym sezonie Premier League większość bramek Lisów. Jego pięć trafień i asysta pomogły drużynie Rodgersa wywalczyć sześć z siedmiu punktów. Ale Vardy nie ma godnych następców, a może raczej zastępców.

Po sześciu seriach gier sezonu ligowego 2019-20 Leicester City zajmowało trzecie miejsce w tabeli. Rok później na tym etapie rozgrywek byli byli w czwórce. Teraz są na trzynastej lokacie. Wynika ona z prostej matematyki – mało jest strzałów i stwarzanych sytuacji, a bez tego ani rusz w walce o najwyższe cele.

Rodgers cały czas dokonuje transformacji. Ta ostatnia miała przynieść poprawę wyników z dwóch minionych sezonów, ale tutaj powstaje pytanie: czy piątek miejsce, nawet biorąc pod uwagę okoliczności utraty szansy na czwórkę, nie było realnym odzwierciedleniem ich siły? A może nawet czymś ponad stan?

SŁABY PRESSING

Sześć minionych kolejek pokazało, że kiedy Leicester mierzy się z kimś, kto jest w górnej części tabeli Premier League, przegrywa. Gdy zaś na ich drodze wyrasta rywal z dolnej dziesiątki – przynajmniej nie przegrywa. Ta prawidłowość może niepokoić menedżera, bo przecież mówimy o zespole, który potrafił pojechać na Etihad Stadium i strzelić Manchesterowi City pięć goli.

Ale największy niepokój wzbudza jednak wspomniana wcześniej ofensywa. Vardy jest pewniakiem do gry w lidze, mimo że coraz starszy, to wciąż skuteczny. Liczby zawsze przemawiają za niego. To jego niepodważalna pozycja w ataku Leicester sprawia, że do tego klubu nie przyjdzie dzisiaj żaden napastnik z dużym nazwiskiem, byłby skazany na ławkę rezerwowych.

Potencjalni zmiennicy pokazali w Warszawie, że jeszcze nie można na nich liczyć w dużych meczach. Potwierdzili poniekąd, dlaczego w Premier League musi grać Vardy.

Tak małej liczby bramek piłkarze z King Power Stadium nie zdobyli od sezonu 2001-02, wtedy okazało się to złą wróżbą, bo zespół spadł z elity. Dziś oczywiście takiego scenariusza nikt nie bierze pod uwagę. Natomiast jeśli Rodgers natychmiast nie poprawi kilku elementów, Leicester ani się obejrzy i będzie marzyć co najwyżej o pierwszej dziesiątce.

Jakie to elementy? Z pewnością stałe fragmenty, po których w lidze nie strzelili w tym sezonie gola. BR chce, by jego zespół rozgrywał mecze w podobny sposób co Manchester City czy Liverpool, bazując na krótkich podaniach, grze kombinacyjnej, problem polega jednak na tym, że pucharowy rywal Legii jest jedną z najgorszych ekip, jeśli chodzi o odbiór piłki rywalowi w strefie ataku, czyli mówiąc inaczej: w pobliżu bramki przeciwnika.

To pokazuje, że pressing zakładany przez całą jedenastkę jest po prostu na kiepskim poziomie intensywności, zaś bardzo duża liczba podań wymienianych na własnej połowie przynosi mizerny skutek, choć nie stanowi źródła problemu, bo akurat w przypadku zespołu Brighton and Hove Albion daje dobre efekty.

MNIEJ KARNYCH

W poprzednim sezonie Premier League piłkarze Rodgersa wywalczyli aż 12 rzutów karnych. I choć najczęściej mówiło się o jedenastkach w kontekście Manchesteru United, to właśnie Lisy słynęły z intensywnego obcowania z piłką w polu karnym przeciwnika, zmuszania go do nieczystych zagrań. Przywołuję tę liczbę nie bez powodu. Szczególnie, gdy zderzymy ją z obecnymi rozgrywkami – ani razu sędziowie nie wskazywali na wapno na korzyść Vardy’ego i spółki.

Do końca października Lisy zagrają pięć meczów. W tym napiętym kalendarzu Rodgers będzie mógł sobie pozwolić na mocne eksperymenty tylko w jednym przypadku – czwartej rundzie Pucharu Ligi (znów Brighton). Jeśli chce przekonać kibiców, że Ligę Europy traktuje serio, to ze Spartakiem musi zagrać jak o życie. Rywale z ligi – Manchester United, Brentford i Arsenal są mocni.

Legia stanęła przed szansą wykorzystania słabszego okresu Lisów i zrobiła to jak należy. Żaden z kibiców stołecznego klubu nie musi sobie wyrzucać, że Rodgers nie posłał w bój flagowej jedenastki. To jego zmartwienie. W tej chwili jedno z kilku. W takich okolicznościach nawet konfrontacja z Crystal Palace wydaje się wielkim wyzwaniem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.