Wymuszone zagraniczne obozy w celu uniknięcia kwarantanny. Mecze rozgrywane w zupełnie nietypowych miejscach. Atut własnego boiska, z którego skorzysta tylko jedna drużyna. I absurdalna w tych okolicznościach zasada bramek na wyjeździe. O ile fazy grupowe Ligi Mistrzów i Ligi Europy odbyły się raczej zgodnie z planem, o tyle w części pucharowej można będzie tylko udawać, że wszystko jest po staremu.
Po sierpniowych turniejach finałowych Ligi Mistrzów i Ligi Europy, do których wszyscy musieli się przyzwyczaić, jesienią zapanowała w rozgrywkach względna normalność. Taka z meczami przy pustych trybunach, ale jednak toczonymi na własnych stadionach. Według przyjętej od lat formuły. Ponad dwa miesiące przerwy w rozgrywkach mocno wywróciły jednak system, pokazując, jak trudne jest przeprowadzenie w środku pandemii ogólnoeuropejskich zawodów i jednoczesne udawanie, że wszystko jest jak dawniej. Od fazy pucharowej Liga Mistrzów i Liga Europy nie będą już takie jak zawsze i na pewno nie będą w pełni sprawiedliwe. Ani nienaganne etyczne. Ale będą. Byle tylko wszystkie zakontraktowane w umowach telewizyjnych mecze odbyły się zgodnie z planem.
OBÓZ MIĘDZY MECZAMI
Piłkarze Molde przygotowują się aktualnie do wyznaczonego na kwiecień startu Eliteserien. W okresie przygotowawczym zwykle lokalizacje obozów wybiera się pod kątem najlepszej bazy treningowej, hotelowej, czy najciekawszych potencjalnych sparingpartnerów. Na zgrupowania wyjeżdża się ponadto w dogodnym dla trenera momencie. Tym razem norwescy działacze mieli jednak mniejsze możliwości wyboru miejsca do szlifowania formy. Musieli połączyć obóz z meczami 1/16 finału Ligi Europy. Restrykcje, które norweski rząd wprowadził pod koniec stycznia, sprawiają, że do kraju, poza bardzo nielicznymi wyjątkami, nieuwzględniającymi zawodowych piłkarzy, mogą wjeżdżać tylko ci, którzy są tam zameldowani na pobyt stały. Nie było więc możliwości, by piłkarze Hoffenheim mogli wjechać na stadion w Molde.
NORWESKA TUŁACZKA
Norwegowie musieli przenieść pierwszy mecz do hiszpańskiego Vila-Real. Ale podczas gdy ich rywale po występie na stadionie Madrigal wrócą do domów, rozegrają w weekend mecz Bundesligi, a w czwartek podejmą Norwegów na własnym obiekcie, gracze Molde nie mogą wrócić do siebie. Jako że podróżowali do Hiszpanii, musieliby po wjeździe do Norwegii przejść dwutygodniową kwarantannę. A że rewanż z Hoffenheim odbywa się po ledwie tygodniu od pierwszego spotkania, muszą znaleźć sobie dom gdzieś w Europie. Po meczu zostaną w okolicach Vila-Real na tydzień, gdzie zorganizują obóz i przygotują się do drugiego spotkania w Niemczech. Jeśli przejdą, będą się martwić co dalej. 1/8 finału zaplanowano już na 11 marca. W razie, gdyby restrykcje zostały utrzymane, można sobie wyobrazić, że gracze Molde będą się musieli tułać po Europie jeszcze przez długie tygodnie, by uniknąć obowiązku kwarantanny u siebie w domach. Ich szczęście, że na razie nie mają jeszcze rozgrywek ligowych.
HISZPANIA DLA WYBRANYCH
Sytuacja wokół Molde doprowadza do jeszcze jednej osobliwości. Hiszpania, również dość szczelnie zamykająca się przed podróżnymi z innych krajów, przez co mecz Atletico Madryt z Chelsea odbędzie się w Bukareszcie, a Realu Sociedad San Sebastian z Manchesterem United w Turynie, z powodu innego meczu wpuszcza na swoje terytorium dwie kilkudziesięcioosobowe grupy z innych krajów, tylko dlatego, że Norwegowie postanowili nie wpuszczać do siebie Niemców.
NIEMIECKA KRYTYKA
To jak na razie jedyna pucharowa para, w którą nie są zaangażowane angielskie drużyny, zmuszona do znalezienia neutralnego miejsca gdzieś w Europie. W większości krajów najostrzejsze ograniczenia dotyczą podróży do i z Wielkiej Brytanii. Borussia Moenchengladbach i Rasenballsport Lipsk nie otrzymały od niemieckiego rządu zgody na wpuszczenie wyjątkowo zawodników Manchesteru City i Liverpoolu. Obie zdecydowały się więc podjąć rywali na stadionie w Budapeszcie. Przy tej okazji przez Niemcy przetoczyły się po raz kolejny debaty polityczne na temat tego, jak świat futbolu zachowuje się w trakcie epidemii. Lars Klingbeil, sekretarz generalny SPD, pochwalił wprawdzie decyzję o przeniesieniu spotkań niemieckich drużyn z angielskimi na Węgry, ale uznał, że to za mało. – Silniejszym sygnałem byłoby, gdyby powiedziano, że te mecze zostają odwołane. W obecnych warunkach można by ich uniknąć. Rozgrywki nie powinny być na pierwszym miejscu. Futbol musi sobie zadać pytanie, czy nie traci kontaktu z rzeczywistością. Wszyscy inni podlegają obostrzeniom, podczas gdy tu przenosi się mecze po całej Europie, a drużyny latają sobie wzdłuż i wszerz kontynentu. Myślę, że to nie jest dobry znak – mówił w RTL.
CZTERY ZAMIAST DWÓCH
Jeśli uznać, że gra przy pustych trybunach, ale jednak własnego stadionu stanowi dla drużyn jakąś przewagę, choćby dlatego, że to rywal musi podróżować, by dotrzeć na mecz, angielskie kluby będą miały w najbliższej rundzie minimalnie ułatwioną sytuację. Rywale Manchesteru United, Chelsea, Liverpoolu i Manchesteru City będą pozbawieni możliwości rozegrania któregokolwiek z meczów u siebie. Najbardziej nietypowa jest sytuacja w parze Ligi Europy, w której zmierzą się Arsenal z Benficą. Portugalczycy nie mogą polecieć do Anglii, a Anglicy do Portugalii. To sprawia, że dla obu meczów trzeba było znaleźć inne stadiony. Londyńczycy będą gospodarzem w Atenach, a lizbończycy w Rzymie. Jak słusznie zauważono w „The Athletic”, w trakcie epidemii, z którą walczy się, m.in. ograniczając podróże, UEFA zaangażowała w rozegranie tego dwumeczu cztery kraje zamiast dwóch.

GOLE NA WYJEŹDZIE
Starcie Arsenalu z Benficą może pokazać jeszcze jeden absurd pandemicznych pucharów. Wciąż bowiem obowiązywać będzie zasada bramek na wyjeździe. Już w normalnych czasach, z kibicami na trybunach, debatowano nad jej sensownością. Brak fanów na stadionach sprawił, że ewentualna przewaga gospodarzy została dodatkowo zniwelowana. A skoro teraz atutem drużyny grającej u siebie nie będzie nawet brak konieczności podróżowania na stadion, przyznawanie któremuś z zespołów premii za strzelenie gola w którymś ze spotkań, robi się już jawnie niesprawiedliwe.
STRACONY BONUS ZWYCIĘZCY
Widać to zwłaszcza w parze londyńsko-lizbońskiej. Arsenal przystępuje do niej jako zwycięzca grupy. Drużynom, które w fazie grupowej poradziły sobie najlepiej, UEFA przyznaje bonus w postaci możliwości rozgrywania rewanżu na własnym stadionie. Jednak przy dwóch meczach na neutralnym terenie może dojść do sytuacji, w której w Atenach dojdzie do dogrywki. Choć oba zespoły przez 180 minut gry na obcych dla siebie stadionach osiągną remisy, nagle przez te dodatkowe pół godziny bramki zdobyte przez Benficę, teoretycznie grające na wyjeździe, będą ważyć więcej. A to przecież Arsenal, jako zwycięzca grupy, miał być w odrobinę uprzywilejowanej sytuacji.
JEDEN MECZ WYSTARCZY
Nawet jeśli uznać, że niemieccy politycy przesadzają i oczekiwanie od klubów, by nie przystępowały do meczów albo od UEFA, by całkowicie odwołała rozgrywki, byłoby wylaniem dziecka z kąpielą, władze europejskiej piłki raczej nie zrobiły dobrze, uznając, że wszystko jest po staremu. Skoro mecze mają toczyć się na neutralnym terenie, większy sens miałoby rozegranie między drużynami tylko jednego spotkania. Tak, jak było w poprzedzających turniej finałowy Ligi Europy meczach Sevilli z Romą i Getafe z Interem Mediolan. W bardzo krytycznym wobec UEFA artykule w „The Athletic” zwracano uwagę, że takie rozwiązanie, nie dość, że sprawiedliwsze, uwolniłoby też kilka miejsc w bardzo napiętym kalendarzu. Skoro już uznano, że wszystkie pary muszą się odbyć w systemie mecz i rewanż, można by poważnie rozważyć zniesienie zasady goli na wyjeździe. Sytuacja z 2003 roku, gdy Inter zremisował oba rozgrywane na tym samym stadionie mecze z Milanem i odpadł z rozgrywek, bo miał pecha być gospodarzem akurat tego spotkania, w którym padł bramkowy remis, przez osiemnaście lat była opowiadana jako zupełna anomalia. Teraz może się powtórzyć kilkakrotnie w trakcie paru miesięcy.
LIST DO PREZYDENTA
Pozostaje jeszcze jedna rywalizacja, co do której nadal nie wiadomo, w jakiej scenerii będzie się toczyć. Władze Crvenej zvezdy Belgrad, które już od grudniowego losowania zabiegały na różnych szczeblach państwowych o wpuszczenie kibiców na domowe starcie z Milanem, nic nie wskórawszy, ruszyły do najwyższej instancji. W niedzielę wystosowały list do samego prezydenta Aleksandara Vucicia. Apelują w nim o wpuszczenie piętnastu tysięcy ludzi, czyli 30 procent powierzchni „Marakany”. Powołują się m.in. na przykład niedawno rozegranego Super Bowl w futbolu amerykańskim, czy wysokie tempo szczepień, jakim może się pochwalić bałkański kraj. Jeśli najważniejsza osoba w państwie przychyli się do tych argumentów, w europejskich pucharach będzie choć jedna drużyna, której gra na własnym stadionie rzeczywiście da jakąś przewagę. Zwłaszcza że rywal miał prawo odzwyczaić się od takich tłumów. Ostatni raz Milan grał przed liczniejszą publicznością niemal równo rok temu.
