Jeśli jesteście fanami MMA, to o tej gali przypominać wam nie trzeba. UFC szykuje kolejną znakomitą kartę, a w dodatku po raz pierwszy od marca 2020 na hali zobaczymy komplet widzów! Dzięki temu Jacksonville na Florydzie stanie się miejscem niemalże historycznym dla sportu po pandemii.
Karta walk UFC 261 wydaje się na tyle mocna, że w ostatnim czasie mogła się z tym równać jedynie gala UFC 259, z pojedynkiem Błachowicz – Adesanya. Dla nas z wiadomych względów to ona zawsze będzie wyżej, szczególnie pod względem emocjonalnym, jednak patrząc na to, co wydarzy się w Jacksonville, żaden fan nie powinien narzekać.
AFRYKAŃSKA POTĘGA
Z czterech mistrzów najwyższych kategorii wagowych w UFC jedynie Jan Błachowicz nie pochodzi z Afryki, co jest ewenementem w najlepszej federacji świata. Być może najpewniejszym z mistrzów jest Kamaru Usman, który w walce wieczoru UFC 261 zmierzy się z Jorgem Masvidalem. Będzie to druga walka obu panów, pierwszą – rzecz jasna – wygrał „Nigeryjski Koszmar”. Dlaczego więc oglądamy taki szybki (pierwszy pojedynek miał miejsce w lipcu 2020 roku) rewanż?
Powodów jest kilka, a jednym z nich jest na pewno fakt, że Dana White… zaczyna mieć problemy ze znalezieniem przeciwnika dla Usmana, który pokonał już wszystkich najwyżej sklasyfikowanych w rankingach rywali. Dopiero piąty w rankingu Stephen Thompson jeszcze z Nigeryjczykiem nie walczył.
Trudno się zresztą temu dziwić. Usman jest absolutnym dominatorem wagi półśredniej. Drugi w rankingu UFC bez podziału na kategorie wagowe (za Jonem Jonesem), bilans 18-1, z czego „jedynka” pochodzi z samego początku jego kariery, kiedy UFC nie było jeszcze w planach. W najlepszej federacji świata ma perfekcyjny bilans (13-0, plus dwie dodatkowe walki z programu The Ultimate Fighter, który wygrał) i choć jest jednym z bardziej dominujących zawodników na świecie, to wcale nie oznacza to, że często kończy walki przed czasem. W UFC zdarzyło mu się to zaledwie cztery razy, choć trzeba przyznać, że ostatnio jest w tej materii dużo skuteczniejszy.
Dwie z ostatnich trzech walk wygrał przez TKO, a jedyną, w której potrzebował decyzji, była ta z Masvidalem. To drugi powód, dla którego ten pojedynek się odbędzie. O pierwszym starciu Amerykanin dowiedział się zaledwie tydzień przed (Usman miał walczyć z Gilbertem Burnsem, ale ten wypadł z karty), a i tak spisał się lepiej od innych kandydatów, więc dostaje kolejną szansę. W dodatku gala, której walką wieczoru był pojedynek Usman – Masvidal, sprzedała się nadzwyczaj dobrze, a weteran oktagonu (to będzie jego walka nr 50 w MMA!) stosunkowo niedawno zaliczył też najszybszy nokaut w historii UFC.
Jedyny ostatnio zawodnik, który wytrzymał z Usmanem pełny dystans, w dodatku bardzo popularny wśród kibiców (wylądował na okładce gry UFC 4 z Israelem Adesanyą) i przeżywający drugą młodość, walczący na pierwszej gali z maksymalną ilością fanów? Tak, to ma sens, szczególnie że pierwszy pojedynek obu zawodników musiał się odbyć bez publiczności. Usman jest oczywiście faworytem tej walki, ale obecność Masvidala przyciągnie przed ekrany znacznie większą liczbę zainteresowanych.
PUNKT WSPÓLNY – JĘDRZEJCZYK
Poza main eventem mamy jeszcze dwa inne starcia mistrzowskie, które mają ze sobą niecodzienny punkt wspólny – z każdą z czterech pań w nich występujących walczyła kiedyś Joanna Jędrzejczyk, co jak na dwie różne kategorie wagowe jest ciekawostką bardzo niecodzienną.
Pierwsza z tych walk to aż trzy z czterech porażek Polki w karierze, więc fanom naszej pierwszej mistrzyni UFC mogą przypomnieć się niezbyt miłe obrazki. Weili Zhang, która rozbiła Jędrzejczyk w fenomenalnym pojedynku na początku 2020 roku, zmierzy się z Rose Namajunas, która okazała się kryptonitem „JJ” i pozbawiła ją statusu niepokonanej czempionki.
Namajunas ma zresztą bardzo ciekawą karierę. Przegrywała z Carlą Esparzą czy Karoliną Kowalkiewicz, z którymi Jędrzejczyk rozprawiała się bez problemu, by później dwukrotnie rozbić ówczesną mistrzynię wagi słomkowej. Co stało się potem? Rose straciła pas już w kolejnej walce z Jessicą Andrade, która… również przegrywała z Jędrzejczyk. Tekst o kryptonicie nie jest więc przypadkowy – dookoła mogło dziać się wszystko, ale kiedy Namajunas wchodziła do oktagonu z Jędrzejczyk, wszelka logika temu ustępowała. Niestety na niekorzyść Polki.
Tym razem jednak Joanny w ringu nie będzie. Będzie Chinka, która od słynnej na cały sportowy świat bitwy z Jędrzejczyk nie walczyła. I nic dziwnego, bo po tym pojedynku obie panie wyglądały tak, jakby potrzebowały bardzo długiej przerwy. Zhang odpoczęła i wraca jako faworytka starcia z Amerykanką. Nie licząc ostatniej wojny (którą i tak wygrała), dominowała wszystkie kolejne przeciwniczki i nic nie wskazuje na to, by z Namajunas miało być inaczej.
Jednak dobrze wiemy, jak to wygląda z Rose. Albo inaczej – nic nie wiemy, bo jej przygoda z UFC logiki się nie trzyma. Zdążyła się już zrewanżować Andrade za utratę pasa, jednak nie odzyskała go, bo… ta już go straciła na rzecz Zhang. Stąd konieczność walki z Chinką.
Andrade tymczasem zmieniła wagę i… tak, już wiecie dokąd to zmierza. To ona zawalczy w drugiej kobiecej walce mistrzowskiej na tej gali. Po wygranej z Namajunas i porażkach z Zhang i Namajunas trafiła do kategorii muszej, gdzie wygrała jeden pojedynek i teraz spróbuje zdobyć pas przeciwko Walentinie Szewczenko. Faworytką nie będzie, bo Ukrainka jest niezwykle dominującą mistrzynią, która pokonała m.in. Jędrzejczyk. Nie wiemy jak wy, ale my się trochę pogubiliśmy w relacjach pomiędzy wszystkimi pięcioma paniami.
W skrócie – Zhang jest faworytką starcia z Namajunas, chociaż z Amerykanką nigdy nic nie wiadomo. Szewczenko za to tak dominuje w swojej wadze, że cokolwiek innego niż jej triumf będzie jedną wielką sensacją.
EMOCJE NA POCZĄTKU KARTY
Paradoksalnie to dwie walki niemistrzowskie mogą się tu okazać najbardziej wyrównane. Nie brakuje w nich konkretnych nazwisk, jak Chris Weidman, były mistrz wagi średniej, który przed starciem z Lukiem Rockholdem w 2015 roku był niepokonany w oktagonie UFC, jednak potem wszystko się rozsypało. Siedem walk z marnym bilansem (2-5), lawirowanie między kategoriami wagowymi i niezbyt świetlana przyszłość, jednak Weidman to wciąż zawodnik w okolicach czołowej dziesiątki rankingu kategorii średniej. Tak samo jak jego przeciwnik, Uriah Hall, który w ostatniej walce pokonał Andersona Silvę.
Brzmi potężnie, jednak dobrze wiemy w jakim stanie był już wtedy Silva. Hall również nie należy do dominatorów (bilans 9-7 w UFC), więc ten pojedynek powinien być starciem o to, kto ma jeszcze (albo znów, w przypadku Weidmana) szansę powalczyć o najwyższe cele wagi średniej. I niezwykle trudno wskazać w nim faworyta, bo patrząc na umiejętności i historię obu panów – może się tu wydarzyć wszystko.
Starcie Jimmy’ego Crute’a z Anthonym Smithem to z kolei walka wschodzącej gwiazdy z weteranem federacji. Crute powoli pnie się w górę rankingu wagi półciężkiej (jest numerem 13), a Smith, mimo tego że jest klasyfikowany na szóstym miejscu, powoli opuszcza światową czołówkę. Weteran (50 walk na koncie), który miał swoją szansę na mistrzostwo (przegrał z Jonem Jonesem), jednak w ostatnim czasie nie radzi sobie z najlepszymi w wadze. Nie walczył z Janem Błachowiczem, jednak przegrał z jego kolejnym rywalem, Gloverem Teixeirą czy innym czołowym „półciężkim”, Aleksandarem Rakiciem.
W takich pojedynkach zazwyczaj pytamy – w jakim momencie „mijanki” jesteśmy? Czy Crute jest już wystarczający dobry na pokonanie Smitha? Czy „stary” lis (tylko 32 lata, jednak doświadczenie ogromne) Smith jeszcze nie pozwoli na zajęcie swojego miejsca w czołówce wagi Błachowicza (brzmi pięknie, prawda?).
Cokolwiek się nie wydarzy, cała hala powracających fanów (około 15 tysięcy) sprawi, że będzie to niepowtarzalna i emocjonująca chwila. Nawet jeśli walki mistrzowskie będą nieco jednostronne, o co można się obawiać, to głodni sportu kibice na trybunach sprawią, że każdy większy cios będzie traktowany jak nokautujący. Czekaliśmy na ten huk po czystym uderzeniu, a jeszcze bardziej czekali na ten hałas sami zawodnicy. It’s time!
