„Wyobraź sobie bycie kibicem baskijskiego Athletiku. Żadnych plotek transferowych, sprawdzasz tylko aktualizacje rocznego współczynnika urodzeń w regionie” – ostatnio taki wpis podbijał internet. Athletic ma szósty najwyższy limit płac w lidze, wyższy nawet od Barcelony czy Betisu, a jednak plotki transferowe mogą działać na nerwy. Bo prędzej dotyczą tego, kogo rywale chcą im podkraść, niż kogo mogą kupić. Z własnego wyboru gra wyłącznie Baskami. A mimo to jest w stanie rywalizować o trofea, zakręcić się w okolicach europejskich pucharów i nigdy w historii nie spaść z ligi. To ewenement na skalę światową i przykład wciąż żyjącego romantyzmu w piłce. Tym ciekawszy, że w ataku biegają bracia Williams, a Baskowie właśnie przechodzą wymianę pokoleniową.
Rzeczywiście sympatyzowanie z Athletikiem daje poczucie dumy i wyjątkowości, ale odbiera istotny aspekt kibicowskiego życia. Można stać z boku i czekać na oficjalne komunikaty transferowe, ale ekscytacja newsami pokazuje, że to element najbardziej poruszający fanów. Statystyki portali transferowych i plotkarskich nie kłamią. Nic tak nie działa na wyobraźnię jak wizja nowego idola, wzmocnionej jedenastki czy uleczenia dotychczasowych problemów. Kibice uwielbiają snuć takie plany i wkładać nowe nazwiska do składu. Dlatego jak w tym prześmiewczym wpisie: gdy latem i zimą rusza transferowe poruszenie, Baskowie sprawdzają, ile dzieci narodziło się w prowincji Bizkaia.
Chociaż czas pandemiczny przyniósł Baskom straty w wysokości 52 milionów euro, nie mają potrzeby sprzedawania. Trzymają stabilizację między innymi dlatego, że kierownictwo klubu ma na sobie odpowiedzialność cywilną za straty finansowe. Athletic to klub socios, klub kibiców, którzy decydują o kierunku rozwoju. Ostatnio prezydent Aitor Elizegi zaproponował zmiany, aby zarząd odpowiadał własnym majątkiem wyłącznie za straty powstałe z jego winy lub rażącego niedbalstwa, bo przecież nie powinien brać na siebie odpowiedzialności za wybuch pandemii i zamknięcie stadionów. Ale właśnie to i rozsądna polityka sprawiają, że Athletic ma limit płacowy w wysokości 111 milionów euro, czyli wyższy niż Barcelona, Espanyol, Betis czy zrujnowana finansowo Valencia.
NIGDY NIE SPADNIE
Mimo tych nałożonych samemu sobie ograniczeń i stawiania wyłącznie na Basków, to Athletic zagra w finale Superpucharu Hiszpanii w Rijadzie. I do rywalizacji z Realem Madryt w Arabii Saudyjskiej podejdzie jako obrońca tytułu i specjalista od formatu Final Four. W poprzedniej edycji pokonali Real (2:1) oraz w finale Barcelonę (3:2). Teraz rozprawili się z Atletico Madryt (2:1) i na King Fahd Stadium będą bronić tytułu z ekipą Carlo Ancelottiego. To wystarczający dowód na to, że można iść pod prąd i nadal stanowić konkurencyjną drużynę.
Chociaż podczas okna transferowego głównie obserwują zabawę innych, ich gablota wcale nie świeci pustkami. Ostatnia dekada to dwa Superpuchary (2015 i 2021), a także pięć finałów (2012, 2015, 2020, 2021 w Pucharze Króla oraz 2012 w Lidze Europy). Do tego możemy doliczyć jedno trofeum i jeden finał żeńskiej sekcji, co daje pełniejszy obraz kompleksowej baskijskiej pracy. Niemniej największą dumę może stanowić fakt, że Athletic nigdy nie spadł z LaLiga i zawsze trzymał się elity. A to wcale nie jest takie oczywiste, gdy oglądamy upadki Realu Saragossa, Deportivo La Coruna, Realu Valladolid, Racingu Santander, Sportingu Gijon, Realu Oviedo czy Malagi.
To sprawia, że chociaż Athletic nigdy nie będzie na ustach świata i nie wygra nierównego wyścigu zbrojeń, to może czuć się wyjątkowy w skali całej piłkarskiej branży. I warto o tym przypominać za każdym razem, gdy uda im się dokonać skoku ponad własną rzeczywistość. Tak jak w saudyjskim Superpucharze, gdy pożegnali Atletico z najbogatszą kadrą w historii po trafieniu 19-letniego Nico Williamsa, młodszego brata Inakiego.
BASKIJSKI MUR
„Superpuchar to niesamowite osiągnięcie. Czasem nawet w Bilbao o tym zapominamy. Z biegiem czasu powinno być jasne, że ten klub, inny niż reszta świata, z taką filozofią powinien być w stanie grać częściej w takich spotkaniach” – uważa trener Marcelino Garcia Toral, który przyszedł na San Mames, aby pomóc wykonać krok w przód.
Szkoleniowiec z Asturii to wyznawca i piewca klasycznego systemu 4-4-2, wierzący w bezpośrednią, fizyczną, skonsolidowaną grę. Nic się nie zmienia od jego poprzednich miejsc pracy. Marcelino darzy uwielbieniem Milan Arrigo Sacchiego i bardzo często dzwonił do Carlo Ancelottiego, aby dopytywać go o sekrety mistrza. Zresztą fachowców, którzy zmierzą się w finale Superpucharu, też łączy coś więcej niż znajomość. Marcelino, jak i Ancelotti bardzo cenią swój warsztat i podejście do pracy.
Na razie Asturyjczyk wygrał Superpuchar Hiszpanii, przegrał dwa finały Pucharu Króla (z czego jeden dostał po poprzedniku, drugi wywalczył zupełnie samodzielnie) i nadał drużynie własną tożsamość. Poprzedni sezon skończył na 10. miejscu, co mniej więcej oddaje potencjał kadrowy Basków, a teraz na półmetku rozgrywek jest w podobnych okolicach i traci trzy punkty do europejskich pucharów. Co należy oddać Athletikowi, Marcelino sprawił, że są jednym z najniewygodniejszych przeciwników w Hiszpanii. To druga najlepsza defensywa ligi (17 straconych goli w 21 meczach), bronią skuteczniej nawet niż Real Madryt (18 straconych), a pozazdrościć mogą jedynie Sevilli Julena Lopeteguiego (13). Wszyscy inni stracili już ponad 20 bramek. Chociaż Real to dzisiaj największa siła Hiszpanii, jak wszyscy będzie musiał się namęczyć, aby przebić baskijski mur.
WYMIANA POKOLENIOWA
Dla trenerów pracujących w Athletiku ich filozofia może być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Pewnie większość szkoleniowców marzyłaby o sytuacji takiej stabilizacji. Bez masowych sprzedaży, bez karuzeli nazwisk, bez ciągłego przeciągu w szatni. Można tutaj budować z długoterminowym pomysłem. Jednak ma to też swoje minusy. Bilbao rzadko kiedy brzydko żegna się z piłkarzami, bo wie, że szybko może przyjść potrzeba przeprosin. W końcu zasób baskijskich lewoskrzydłowych czy baskijskich dziewiątek jest dość ograniczony. Nigdy nie wiesz, kiedy będzie trzeba poszerzyć kadrę o gracza, który kilka lat wcześniej nie gwarantował właściwego poziomu sportowego. Również z perspektywy ludzkiej to spore wyzwanie. Co roku te same twarze, co roku te same schematy, łatwo popaść w rutynę. Gdy w innych klubach dokonujesz wstrząsu i rewolucji kadrowej, tutaj musisz psychologicznie wyzwolić nowy głód w tych samych postaciach, co widzimy na przykładzie dowodzącego projektem 29-letniego już Ikera Muniaina.
„Szatnia Athletiku jest inna niż wszystkie. W tej grupie wielu piłkarzy zna się od dzieciństwa i grają razem od najmłodszych lat, połączyli siły, mają poczucie przynależności do tego społeczeństwa i zakorzenione wartości. To wielka duma, że mogę trenować taką grupę ludzką” – uważa Marcelino.
W tym sezonie obserwujemy jednak prawdziwy powiew świeżości w nazwiskach. Bilbao potrafi szkolić i wyłapywać talenty, ale zawsze to będzie dość ograniczony zasób poszukiwań. Niemniej San Mames przyzwyczaja się do nowych bohaterów. Takich jak 21-letni Oihan Sancet, kluczowa postać w systemie 4-4-2 Marcelino, bo dający przewagę swoimi ruchami i otwierający grę. Pełni rolę cofniętego napastnika takiego jak Rodrigo Moreno w Valencii tego szkoleniowca. Sancet to definicja inteligencji taktycznej, mądrego zajmowania przestrzeni, charakteru i jakości z piłką przy nodze. Atakujący z Pampeluny ma 188 cm wzrostu, a wygląda na niesamowicie technicznego gracza. Spisze się zarówno jako ofensywny pomocnik, jak i napastnik atakujący pole karne z głębi pola. Ale równie dobrze można z niego zrobić żołnierza w drugiej linii. Sancet stał się dla Bilbao tym, kim Marcos Llorente dla Atletico.
Cały czas oglądamy wspaniałą pracę wykonywaną w akademii Lezamie. 22-letni stoper Dani Vivian zagrał w tym sezonie w 10 meczach, z czego Athletic nie przegrał ani jednego. W środku błyszczy 21-letni Unai Vencedor, często zastępuje go 23-letni wszędobylski Oier Zarraga, a warto też mieć na uwadze jak rozwija się 21-letni Julen Agirrezabala, potencjalny zmiennik i następca Unaia Simona w bramce. Pierwsze szanse dostaje 18-letni skrzydłowy Nico Serrano. W końcu dochodzimy do postaci 19-letniego Nico Williamsa, młodszego brata Inakiego, o którym pisaliśmy kilka lat wcześniej. To jego bramka dała awans do finału Superpucharu. Zdobył najważniejszą bramkę w karierze i pracuje na status podobny do brata w Bilbao. Najczęściej jest zmiennikiem, ale potrafi dać niesamowity impuls w grze. Na razie cierpi na podobne problemy co swego czasu Vinicus. Przekleństwo młodości – dużo wiatru, mało konkretów. „On poprawił wykończenie i niesamowicie brakuje mi do jego poziomu. Do mojego brata również, bo on jest na absolutnie topowym poziomie. Ale będe na to pracował” – przyznaje nastolatek.
Kiedy wydaje się, że Athletic nie zaoferuje nic nowego, Lezama proponuje przyjemne odświeżenie, z którego małymi krokami stara się korzystać Marcelino. Baskowie nie grają najpiękniejszej piłki w lidze, raczej są niewdzięczni i nieprzyjemni, lecz jeśli ktoś docenia detale taktyczne i sztukę bezpośredniej gry, byłby w stanie oglądać ekipy Marcelino dla samej nauki.
LICZY SIĘ RODZINA
„Trzeba zrozumieć, że Athletic to kwestia rodziny. Piłka, uwierzcie, jest na drugim planie” – powtarzają Baskowie. Mogliby przyłączyć się do walki o wyższe cele, mogliby ruszyć do finansowej rywalizacji, ale wolą to robić po swojemu i własnymi narzędziami. Grając tylko Baskami i ciesząc się regionalną tożsamością. To dlatego po ostatnim gwizdku z Atletico Madryt Inaki Williams oraz Nico ruszyli w kierunku trybun, aby poszukać mamy i przytulić ją z radości. Doszło do covidowego uścisku, bo przez obramowanie i po przekonaniu stewardów, aby w ogóle przepuścili ich bliskich poza barierki. Ale te sceny najlepiej oddają, czym jest Athletic mierzący się z nowoczesnym futbolem na swoich zasadach.
„Może jestem staromodny, ale rozgrywanie Superpucharu Hiszpanii w Arabii Saudyjskiej nie ma sensu. Rozgrywamy hiszpańskie trofeum w obcym kraju. Nie myślimy już absolutnie o kibicach. Teraz ważne jest tylko generowanie pieniędzmy, ale zapominamy o tym, co fundamentalne i najważniejsze. To powinien być ich puchar. Zapominamy o fanach, którzy sprawiają, że mecze stają się wyjątkowe” – mówił Raul Garcia na konferencji prasowej. Akurat on, jak na stereotypowego Baska przystało, nie gryzie się w język.
I tak ponad 6 tysięcy kilometrów od domu, na niewypełnionym saudyjskim stadionie, Athletic znów zagra o powiększenie gabloty. „Więcej kasy, mniej duszy” – mówią w Bilbao. W tym czasie San Mamés rozświetli się na różowo, tak jak przy okazji 8-M, czyli Światowego Dnia Kobiet. To próba wsparcia i odpowiedź na ich prawa w Arabii Saudyjskiej, gdzie Hiszpanie przenieśli rozgrywki Superpucharu. Skoro Baskowie na chwilę doszli do głosu, znów spróbują to zrobić po swojemu.
