„Rozpocząłem karierę trenerską na nowo”. Jak Vital Heynen zamienił Polaków na Niemki (WYWIAD)

Zobacz również:Trenerskie zawirowania. Co zrobić z selekcjonerami obu naszych siatkarskich reprezentacji?
Vital Heynen Niemcy siatkówka
Fot. FIVB/Volleyball World

Choć od roku nie pracuje w Polsce, to nadal cieszy się u nas niesłabnącą popularnością. Po sukcesach w męskiej siatkówce, Vital Heynen postanowił spróbować sił w kobiecej odmianie. Z Niemkami póki co sukcesu nie osiągnął, ale jak sam mówi, widzi duże nadzieje na walkę z najlepszymi w przyszłości. Były selekcjoner biało-czerwonych opowiada nam o zmianach w karierze czy przygodach z naszymi siatkarzami.

Co skłoniło go do pracy z kobietami? Dlaczego uważa się za świeżego trenera? Jak ocenia ostatnie poczynania kadry Grbicia i czemu zwiększyła się rola Bartosza Kurka? Dobrze nam znany Belg, który w nadchodzącym sezonie klubowym poprowadzi turecki Nilufer Belediyespor, z charakterystycznym poczuciem humoru przedstawia swoje opinie.

*****

Michał Winiarczyk: Czego nie wiedział pan o siatkówce, dopóki nie zaczął pracować z kobietami?

Vital Heynen: Nawiążę do kwestii pozasportowej. Przebywanie i prowadzenie zespołu pań pokazuje mi, jaka jest sytuacja kobiet na świecie. Dziś dużo rozmawiamy na temat równości, ale jeśli zagłębisz się mocniej w ten temat, to dojdziesz do wniosku, że jednak świat nie jest tak równy, jak nam się wydaje. Jako mężczyzna pracujący w męskim volleyu do niedawna miałem przeświadczenie, że świat staje się równiejszy. Teraz, po przejściu do pracy z kobietami, odnoszę wrażenie, że jako globalne społeczeństwo mamy jeszcze wiele do zrobienia. Na potwierdzenie tezy mogę przytoczyć ciekawą obserwację.

Jeśli chcę przeczytać książkę trenera-faceta o męskich zespołach czy odmianach dyscyplin, to znajduję setki pozycji. Jeśli chcę natomiast zajrzeć do książki trenera o kobiecym zespole, mam problem, bo nie mogę znaleźć żadnej. Nie chcę mówić, że wszystko jest złe i nadal jest pełna nierówność. Widzę, że świat robi wiele, ale jako ojciec trójki córek mam nadzieję, że wkrótce nasze środowiska będą jeszcze równiejsze.

Jakie pan dostrzega największe różnice w pracy pomiędzy kobietami a facetami?

Gdy pracowałem z mężczyznami, musiałem im tłumaczyć coś przynajmniej z pięć razy, zanim to zrobili. U pań z kolei jeśli powiesz coś raz, może się okazać, że to za dużo. Czasem wystarczy pół raza. Dziewczyny szybciej rozumieją polecenia i wprowadzają je w życie. To też ma drugie znaczenie. Faceci często nie biorą sobie zbytnio do serca komunikatów, a kobiety biorą je aż zanadto. To są skrajności. Żadna ze stron nie jest perfekcyjna. Nie zamierzam za nikim obstawać. Odkąd zostałem trenerem kobiet nauczyłem się, żeby zwracać baczną uwagę na to, co i jak do nich mówię. Siatkarka wróci po treningu do domu, położy się spać i jeszcze w łóżku będzie rozmyślała nad twoimi słowami. Tutaj szkoleniowcy muszą być bardzo ostrożni. Warto być zwięzłym i powiedzieć słowo za mało niż za dużo.

Przypomina mi się sytuacja z treningu z Niemkami, gdy pierwszy raz zatrzymałem zajęcia. Nie byłem porywczy, spokojnie wytłumaczyłem to, co mi się nie podoba i co bym chciał zmienić. Okazało się, że zawodniczki odebrały to inaczej. Te uwagi miały wagę równą pięciominutowej głośnej tyradzie u panów. Im dłużej pracujesz z kobietami, tym lepiej rozumiesz różnice.

Czuje pan po sobie, że praca z kobietami rozwija pański ogólny warsztat trenerski?

Rozwijam się jako człowiek i szkoleniowiec. Przyszedłem do żeńskiej siatkówki bez żadnego doświadczenia. Można powiedzieć, że rozpocząłem karierę trenerską na nowo. Nie wiedziałem, co z czym się je w żeńskim volleyu. Dziś, pomimo kilku miesięcy pracy w reprezentacji, nadal mam poczucie, że poznałem zaledwie ułamek siatkówki pań. Czeka mnie jeszcze sporo pracy.

W ostatnich latach pracował pan w jednym z najlepszych klubów oraz reprezentacji świata – mam na myśli Perugię i Polskę. Zamienił pan to na rolę trenera Niemek i tureckiego Nilufer Belediyesporu. Możemy mówić o ogromnej różnicy sportowej i organizacyjnej?

Mowa tu o bardzo ogromnej różnicy. Każdego dnia przypominam sobie, na jakim jestem etapie pracy w siatkówce żeńskiej. Szybko dochodzę do wniosku, że na początkowym. Oczywiście, trafiłem tu po sukcesach z mężczyznami. Podstawowe założenie mojej filozofii pracy pozostaje niezmienne bez względu na płeć. Siatkarze i siatkarki grający u mnie muszą lubić uprawiać ten sport. Staram się znaleźć rozwiązania, by jak najlepiej wykorzystać moje lata kariery trenerskiej w obecnej pracy. Nie pytaj mnie czy jestem dobrym trenerem siatkówki kobiet, bo odpowiem, że dopiero zaczynam karierę (śmiech).

Teraz pańskie oczy bardziej się skupiają na reprezentacji Polski pań niż panów.

Nie miałem w trakcie mistrzostw zbyt wielu szans na obejrzenie waszego zespołu (rozmowa miała miejsce przed końcem II fazy MŚ – przyp. M.W). Po tym, co widziałem, Polki bardzo mi zaimponowały. Byłem bardzo szczęśliwy, gdy dowiedziałem się, że wygrały do zera z Amerykankami. One zasługują, by być w światowej czołówce. Magdalena Stysiak, naturalna liderka, gra niesamowicie.

Wciąż mam sentyment do Polski, który pozostanie ze mną chyba na zawsze. To z tym krajem osiągnąłem największy sukces trenerski. Gdy teraz przyjechałem do kraju, to przypomniało mi się, jakim uczuciem darzycie siatkówkę. Nie ma na świecie zbyt wielu państw, w których ten sport cieszy się podobnym zainteresowaniem. Jedyne wyjątki, w których odkładam wszystkie wspomnienia na bok, to bezpośrednie mecze z udziałem mojego zespołu. Nie lubię z wami przegrywać.

Co stało za przyjęciem oferty reprezentacji Niemiec?

Chcieli mnie (śmiech).

Polska - Niemcy
Łukasz Sobala/Pressfocus

Ale najpierw to pan musiał chcieć.

Byłem po pracy z reprezentacją Polski. Jak wspominałeś, to jedna z najlepszych drużyn narodowych świata, która dodatkowo znajduje się w kraju, uchodzący za przodujący w globalnej siatkówce. Jaką inną reprezentację miałem objąć? Pracowałem na szczycie. Jestem człowiekiem, który potrzebuje nowych wyzwań, dlatego zamieniłem siatkówkę męską na żeńską. Od lat miałem dobry kontakt z ludźmi z niemieckiej federacji. Wspólnie wiedzieliśmy, że pewnego dnia nasze drogi znów się złączą. Gdy szukałem na siebie pomysłu, to zrozumiałem, że z Niemkami będę miał wielką szansę na naukę. Popełniałem i będę popełniał błędy – to część życia. Nasz zespół potrzebuje czasu, ale widzę, że jesteśmy na dobrej drodze, by wkrótce konkurować z najlepszymi.

Pojawia się pana głowie marzenie o pracy z żeńskimi kadrami Polski lub Belgii?

Pierwszym krokiem jest stworzenie solidnej drużyny z Niemkami. Zadeklarowałem się na dwa lata na budowę projektu. Po tym czasie każda ze stron będzie musiała zrobić bilans współpracy. Ja też będę chciał wiedzieć, czy dalej siebie w tym widzę.

Od zawsze wychodziłem z założenia – i to zdanie podtrzymuje – że polska kadra pań ma przed sobą ogromną przyszłość. Macie interesujące zawodniczki. Nie jestem zaskoczony tym, jak ten zespół sobie radzi. Wiem, że wielu trenerów marzy o pracy z polskimi siatkarkami. Wierzę, że pewnego dnia dojdą na taki poziom, że będzie się je zestawiać w jednej linii z męskim zespołem.

„Transfer” do siatkówki żeńskiej jest tymczasowy? Wyobraża pan siebie znów pracującego z mężczyznami?

Nie potrafię przewidzieć przyszłości. Nie mam przygotowanego planu powrotu do siatkówki męskiej. Obecny plan zakłada pracę z kobietami. Nie mówię, że to jest coś stałego, że nic się w moim życiu nie zmieni. Sport pokazuje, że ciężko jest wybiegać w przyszłość nawet na trzy, cztery lata. Jestem człowiekiem, który nie lubi skakać z miejsca na miejsce co kilka miesięcy. Chcę dać nowemu projektowi szansę.

W tym roku pełnił pan również funkcję komentatora dla Volleyball World. Jak ocenia pan obecną kadrę Polski mężczyzn?

Praca komentatora to bardzo fajne zajęcie, co nie? Dziennikarstwo jest znacznie trudniejsze. Co do Polaków, to VNL w ich wydaniu nie był jakoś porywający. Na mistrzostwach świata byli o wiele lepszym zespołem. Nie oznacza to, że zamierzam ich jakoś krytykować. Nic z tych rzeczy. To, co ta drużyna zrobiła w tym roku, zasługuje na słowa uznania. Polacy jako jedyni na świecie przywieźli w tym roku dwa medale – z Ligi Narodów i mistrzostw świata. Nadal są jednym z najlepszych zespołów świata. Brak złota tego nie zmieni. Mam nadzieję, że za dwa lata w końcu zdobędą to, o co walczą od dawna – medal olimpijski.

Trochę się zmieniło jeśli chodzi o personalia.

Ja tak naprawdę widzę tylko dwie duże zmiany, w tym ta najbardziej widoczna na rozegraniu. Kamil Semeniuk, który stał się jedną z głównych postaci, debiutował przecież za mojej kadencji. Takie pojedyncze zmiany to normalna kolej rzeczy w każdej reprezentacji. Co dwa, trzy lata dokonuje się jakiś małych modyfikacji. Wydaje mi się, że Grbić sobie z tym dobrze poradził. To bardzo mądry szkoleniowiec. Trochę trudno jest mi oceniać, ale wyniki mówią same za siebie.

Stetphane Antiga w pierwszym sezonie pracy zdobył mistrzostwo świata, pan również. Obaj jednak skończyliście igrzyska na etapie ćwierćfinałów. Grbić złota nie ugrał, ale może za to na igrzyskach mu się powiedzie?

Bardzo na to liczę. Nawet nie wiesz, jak mocno kibicuje tym chłopakom, aby w Paryżu dopisało im szczęście. Przecież spora część kadry to ludzie, z którymi pracowałem przez ostatnie lata. Spójrzmy na takiego Bartka Kurka. Mogę powiedzieć, że mam z nim naprawdę bliski kontakt. Ten człowiek, po tym ile zdobył i jak wiele wniósł do polskiej siatkówki, zasługuje na sukces na igrzyskach.

Długo pan rozmyślał nad przegranym ćwierćfinałem?

Myślę, że przez kilka dni nie spałem za dobrze. Później siłą rzeczy musiałem powrócić do normalnego trybu. Nie zapominaj, że wygraliśmy grupę. Podchodziliśmy jako lider do starcia z czwartym zespołem drugiej grupy. Prowadziliśmy 2:1, ale to był wyrównany pojedynek. Przecież w siatkówce możesz prowadzić, ale i także stracić prowadzenie i przegrać 2:3. Takie rzeczy się zdarzają. W 2018 roku wygraliśmy po tie-breaku z USA i dalej poszliśmy po złoto. Tutaj to skończyło się na naszą niekorzyść. Taki jest sport – czasem miły, czasem brutalny. Twoją rolą jest zaakceptowanie jego specyfiki. W tym przypadku bolało to o tyle mocno, że mówimy o ćwierćfinale igrzysk. Pewnie gdybyśmy przegrali do zera, to inaczej byśmy rozmawiali. A że ulegliśmy po tie-breaku i to z późniejszymi mistrzami, to spotkanie inaczej tkwi nam w pamięci.

Vital Heynen Polska siatkówka
Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus

Pamiętam turniej kwalifikacyjny do igrzysk w Londynie z męską kadrą Niemiec. Wygraliśmy przepustkę po wygranej w tie-breaku 20:18. Cztery lata później przez tie-breaka przegrałem awans na turniej w Brazylii. Raz przegrywasz, raz wygrywasz, ale zawsze musisz jakoś dojść do tego piątego seta. Byłem rozczarowany porażką z Francją, ale musiałem zrozumieć, że taki jest sport. Wiem, że sporo osób będzie wypominać ten mecz, ale nie przegraliśmy z przypadkową drużyną, tylko z mistrzami olimpijskimi. Dodatkowo rywalizowaliśmy bez kluczowego zawodnika. W 2018 roku Kubiak wrócił po chorobie i przyczynił się do mistrzostwa świata. Trzy lata później nie doszedł na czas do pełni sił. Życie polega na tym, że starasz się robić wszystko jak najlepiej, lecz czasami i tak dojdziesz do wniosku: „nie, to nie wystarcza”.

Laurent Tillie mówił mi, że trudna grupa B igrzysk w Tokio zahartowała i wzmocniła jego zespół. Luciano De Cecco opowiadał podobnie w kontekście sukcesu kadry Argentyny. Pana zdaniem to naprawdę było ich zaletą?

Oczywiście. Gdybym miał możliwość wyboru, to chciałbym, żebyśmy grali w drugiej grupie. Jest jednak losowanie i podział, na który nie masz wpływu. Trudniejsza grupa oznacza mocne przetarcie już na początku turnieju. Później trafiasz do ćwierćfinału pewny siebie. Łatwa grupa oznacza późniejsze problemy. Nie masz rozeznania względem rywali. Możesz przejrzeć sobie wyniki poprzednich turniejów olimpijskich. Drużyny z wymagających grup zdobywają więcej medali.

Z dzisiejszą wiedzą również polegałby pan tak mocno na Kubiaku?

Nie wiem czemu istnieje przeświadczenie, że to ja zrobiłem z Kubiaka nieodzowny element reprezentacji. To drużyna z robiła z niego lidera niezbędnego do zwycięstwa. Uwierz mi, od razu byłem świadomy z tego, że stworzyła się niezdrowa sytuacja. Opieranie się na jednym siatkarzu zawsze stanowi olbrzymie ryzyko. Nie będę ukrywał, ta sytuacja często dawała nam jednak wiele dobrego. Gdy doznał kontuzji, to zostaliśmy z trudnym do rozwiązania wyzwaniem.

Spójrzmy na Bartka Kurka. Mogę powiedzieć, że mam z nim naprawdę bliski kontakt. Ten człowiek, po tym ile zdobył i jak wiele wniósł do polskiej siatkówki, zasługuje na sukces na igrzyskach.

W tym roku Kurek wykonał duży krok do przodu jeśli chodzi o rolę w kadrze. Dlaczego? Dlatego, że odszedł Kubiak. Bartek nigdy nie miałby takiej pozycji w reprezentacji, jeśli wciąż byłby w niej Michał. W każdej drużynie potrzebny jest lider. Za mojej kadencji wykształcił się on właśnie w Kubiaku, bo miał w sobie dobre cechy. Wszyscy wiedzieli, że będziemy mieli problem, gdy dozna kontuzji, ale mimo to podświadomie nikt nie chciał dopuszczać takiej myśli. Gdyby w minionym sezonie Bartek doznał kontuzji, Polska miałaby podobny problem, co rok temu. To Kurek był liderem kadry Grbicia. W każdej kadrze znajdziesz taką kluczową postać. Gdy dozna kontuzji, to musisz się liczyć z konsekwencjami. W pięć minut nie wykształcisz nowego lidera. To jest proces, który toczy się samoczynnie.

Wspominał pan wcześniej o nauce, jaką ma teraz z kadrą Niemek. A co jeśli chodzi o lekcje, które ogólnie dostaje pan od siatkówki. Co najmocniej utkwiło w pamięci?

Ten sport nauczył mnie cieszyć się życiem, każdym jego dniem. Życie jest krótkie. Jeśli czyta to jakiś sportowiec lub trener, to niech docenia każdy dzień pracy. W sumie, to nie dotyczy tylko sportu, tylko ogólnie całego życia. Życie zapier**** tak szybko, że przelatuje nam między palcami. Chciałbym móc dziś powiedzieć młodszemu Vitalowi, aby jeszcze bardziej doceniał wszystko dobre, co się dzieje w jego życiu. Kocham to, co dokonałem do tej pory. Wydaje mi się, że cieszyłem się z osiągnięć, choć… tylko wydaje mi się. Mogłem bardziej doceniać sukcesy.

Podam ci przykład. Wygrałem brąz mistrzostw świata z Niemcami, a 24 godziny później prowadziłem trening w Bydgoszczy. Z perspektywy czasu powinienem zostać przynajmniej na dzień, by z zespołem popić sobie trochę piwka. A ja zamiast tego poleciałem, a wcześniej już głowiłem się nad składem na przyszłość. Cztery lata później zdobyłem mistrzostwo świata, a następnego dnia leciałem na zajęcia do Friedrichshafen. A mogłem zostać na trzy dni w Warszawie, by solidnie opić ten sukces (śmiech). To jest dowód dla mnie, że czasem zbyt poważnie patrzyłem na swoją pracę. Młodszy Vitalu, jeśli to czytasz, to doceniaj lepiej każdy dzień swojego życia.

Czego należy panu życzyć na najbliższe lata?

Żebym był żywy, aktywny i dalej robił rzeczy, które kocham robić. Chciałbym, aby do ostatniego dnia uśmiech i dobra zabawa prowadziły mnie przez życie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.
Komentarze 0