Charakterystyczny głos Vita to znak rozpoznawczy Bitaminy, ale nie tylko - jego featuringi zazwyczaj należą do najlepszych na płytach, na których gości. Nic dziwnego, że wieści o Poczekalni, solowej płycie wokalisty wydawanej pod skrzydłami polskiego oddziału Def Jam, mocno podekscytowały.
Obiecujący singiel Bunkrów nie ma pokazuje sentymentalne oblicze Vita, ale to żadna niespodzianka - nostalgia i niemal romantyczne spoglądanie wstecz to coś, z czego jest znany od dawna. Był zatem pretekst, żeby spotkać się wirtualnie z wokalistą, który opowiedział nam o nowej płycie, ale i o tym, co w życiu najważniejsze.
Twój nowy singiel jest mocno sentymentalny. Cała płyta taka będzie?
Nie, nie. Może ze dwa-trzy numery. Ale to jest takie spojrzenie wstecz, jedno z ostatnich, zanim całą parą pójdę naprzód.
Jak pomyślę o tekstach Bitaminy, to często spoglądałeś wstecz.
Cały czas nadrabiałem! Teraz myślę, że na tym albumie jest przełom, dotarłem do momentu, w którym rzeczywiście jestem. To była super zabawa, nie musieć tak często patrzeć wstecz, a do przodu, nie wiedząc oczywiście, jak to będzie wyglądało - to, co przed nami. Niepewność jest ciekawa.
Jak oddzielałeś to, co robisz solo, od tego, co z Bitaminą? Stosowałeś jakieś świadome zabiegi, pisałeś inne teksty?
Kiedyś nawet o tym rozmawialiśmy, że Piotr [Sibiński - red.] poprosił mnie, żeby np. omijać anglicyzmy. Żeby dobór słów był taki stricte polski, a ja z tą swoją okrojoną polszczyzną zawsze musiałem znaleźć jakąś swoją drogę.
Za skromny jesteś na poetę!
To mnie wtedy bardzo zmieniło, że odważyłem się zrobić coś wyłącznie po polsku. Mój pierwszy solowy album ukazał się 13 lat temu, w 2007, dzisiaj go słucham z twarzą w dłoniach, ale wtedy byłem go bardzo pewny.
To ważne, żeby być pewnym tego, co się robi. Zresztą niedawno odgrzebaliśmy tę twoją pierwszą solówkę na newonce.
Byłem zdziwiony, ale było mi miło. Ale to jak ze zdjęciami - jak je robisz, to wiesz, że w przyszłości nie będziesz wyglądał tak dobrze i będziesz się inaczej bujał po mieście. Zawsze sobie mogę pokolorować siwe włosy i dalej mówić: to nadal ja.
Wracając do tych tekstów, ale i w ogóle wokalu. Co przy okazji Poczekalni robiłeś inaczej?
Na pewno te teksty miały o jedną barierę mniej, w ogóle staram się nie stawiać sobie żadnych barier. Jak już wjechał jakiś anglicyzm, czy jakieś takie dziwne słowo, to myślałem: kurczę, nie będę się cenzurował, nie będę redagował tych tekstów pod tym kątem. To na pewno robiłem inaczej. To samo jeśli chodzi o dobór bitów - chociaż wielu z podkładów z płyty bitami bym nie nazwał. Podchodziłem do Tomka, naszego klawiszowca z zespołu i mówiłem: poproszę o cztery akordy typu ballada. On odpowiadał: ale co ci się stało? No nic właśnie, pozwól! I pod pierwsze, co zagrał, napisałem taką balladę, duet z jedynym gościem na płycie, wokalistką. Nie chciałem innych chłopaków z zespołu stawiać w takiej sytuacji. Oni są bardzo enigmatyczni i nie chciałem, żeby mi mówili: o ziom, trochę cię wywiało tutaj mocno, ale podpisujemy to Bitamina. Powiedziałem więc: chłopaki, ja sobie zrobię mini coś, gdzie będę miał wolność artystyczną, nawet jeśli wtedy brakuje tego filtra, który zawsze działał na dobre Bitaminie. We trójkę podnosiliśmy sobie jakość, co nie znaczy, że teraz tej jakości nie ma - jest po prostu inna.
A z kim pracowałeś, jeśli chodzi o muzykę?
To jest śmieszne, bo oczywiście z tymi samymi ludźmi! (śmiech) Ale w zupełnie inny, nowy sposób. Moo Latte, też z naszego zespołu, jest jazzowym wyjadaczem i potrafi zagrać wszystko, a ja go prosiłem o jak najprostsze akordy, czyli coś, od czego on w swoim codziennym życiu artystycznym odbiega. Poprosiłem o akordy niemal country, żeby nie szukał po septymach, tylko żeby było jak najprościej, bo widziałem w tym jakiś urok.
Ta prostota muzyki jest związana z tekstami?
To idzie ręka w rękę. Ja nie jestem jakiś bardzo skomplikowany. A często, zwłaszcza po naszym ostatnim albumie Kwiaty i korzenie, dochodzi do mnie to, że my mamy taką otoczkę poetycką. A ja jestem wsiurem! Jestem trochę prostszy, niż się często wydaje. Chciałem wypuścić coś, gdzie nie mam żadnych zahamowań i nie jest mi niczego wstyd przed kolegami, bo podpisuję to własną ksywą. Jak będzie shitstorm, to będzie na mnie, nie na chłopaków.
A coś mówili w trakcie powstawania płyty, coś komentowali, choćby półgębkiem?
Płyta im się podoba! To dobrze świadczy o tym wszystkim, że nie wywiało mnie za daleko.
Albo masz uprzejmych kolegów.
Albo! Czas zweryfikuje. Zresztą, jak sam wiesz, ja to robię z powodów bardziej terapeutycznych i teoretycznie nie robię tego dla nikogo oprócz siebie. Sprawia mi to dużą radość. Po Kwiatach i korzeniach, gdzie pracowaliśmy kolektywnie i prawie dochodziło nawet do głosowań nad tym, co robimy, to pomyślałem, że potrzebuję czegoś takiego, gdzie ja podejmuję decyzje.
To jest chyba wartość sama w sobie, takie przekazywanie prostych emocji w uskrzydlonych słowach. Wyznacznikiem Bitaminy jest dla mnie coś, co nazywam ładną naiwnością. Szczególnie teraz, w kontekście tego, co dzieje się na świecie, ludzie mogą potrzebować tych prostych emocji i ładnych tekstów.
Taką mam nadzieję. Docenianie tej prostoty i tych małych rzeczy. Zawsze staramy się kłaść nacisk na to, żeby doceniać to, co się ma. Ale na tym albumie szczególnie. Tytuł Poczekalnia też na to wskazuje. Dużo w tych poczekalniach siedziałem i myślałem sobie: kurczę, najbardziej w życiu doceniam te najprostsze rzeczy. Czyli swoich przyjaciół, to, że trafili mi się fajni rodzice. Gdyby to tak podliczyć po 30 latach, wszystko, co zostaje to najprostsze momenty. Jak zaczynaliśmy Bitaminę, to nie mieliśmy żadnych fanów, oprócz naszej garstki, ciebie i Sebola [szef Astigmatic Records, które wydało Plac zabaw - red.], a potem po dwóch latach grania na dużych festiwalach, podpisywaniu autografów po koncertach, czasem nawet przez dwie godziny, zorientowałem się, jak szybko zacząłem szukać nowych wyzwań. Graliśmy te sold outy, a ja chciałem iść jeszcze stopień wyżej. Jak szybko to, co mi się kiedyś marzyło, stało się nieważne. Co mnie skłoniło do myślenia o tym, że nie da się mnie zadowolić. Jedna osoba nazwie to ambicją, a ja staram się świadomie nazywać to jakąś wadą.
Widzisz w tym nawet zagrożenie. Muzyce często szkodzi taka chęć przeskakiwania samego siebie. Zresztą jesteśmy w trakcie zatrzymania festiwalowego i widać, że ten ciągły rozrost może mieć różne konsekwencje. Pracujesz także jako aktor i przebywasz w Niemczech. Chyba tam państwo trochę lepiej potraktowało swoich artystów?
Nadrabiają, bo jesteśmy chyba w każdym kraju ostatni na liście. Ale nie będę marudził, bo w porównaniu do ojczyzny jest dużo lepiej.
Pogadajmy o twoim kontrakcie z Def Jamem. Jak to się stało, że sięgnęli po ciebie? Udało im się stworzyć bardzo ciekawy roster - mamy tu i r&b w postaci Rosalie., i starszy rap pod postacią Włodiego i Ero, i młody Young Igiego. I jesteś ty, oryginalny ancymonek.
Po prostu w pewnym momencie zakomunikowałem w Bitaminie, że zrobię sobie taki mały side project, żeby się znowu uwolnić artystycznie, poszperać. Nie kryłem się też z tym, że sobie dorobię, bo w Niemczech nasze zarobki zamieniam na euro. (śmiech) Oczywiście, Bitaminę cały czas robimy. Raz po raz dawałem znać różnym wydawcom, którzy kiedyś z nami rozmawiali, że będzie się coś takiego działo i czekam na jakieś ciekawe propozycje. Grałem w otwarte karty - tym mówiłem, że czekam na propozycje od tamtych i jeszcze trzech innych. Co było fajną podróżą, bo te osoby i wytwórnie też grały w otwarte karty widząc, że ja już też nauczyłem się biznesu i tego, jak to działa od kuchni. Def Jam w formie osoby Witka Michalaka okazał się najlepszym wyborem - najbardziej organicznie mi się z nim rozmawiało i negocjowało. Dlatego wybrałem Def Jam - nie pod kątem starej marki, bo jestem świadomy, że koledzy ze Stanów mogą nawet nie wiedzieć o naszym odłamie. (śmiech) To jest głównie hip-hopowa wytwórnia, ale przecież mieli też jakieś strzały r&b.
Do dzisiaj mam winyl Pon De Replay Rihanny z wielkim logiem Def Jam, więc lekko karaibsko też bywało. Jak u Bitaminy zresztą. U Vita też tak będzie?
Następny singiel, który puszczam 20 maja, będzie miał takie karaibskie walory. Może zbić z tropu wielu ludzi i tu się okaże, dlaczego to Vito Bambino, a nie Bitamina. Po pierwszym singlu rozumiem, że sporo ludzi może mieć reakcję: niby nie Bitamina, ale to brzmi trochę jak Bitamina. Ten numer miał taką funkcję, żeby nikogo nie przestraszyć. Zawsze próbuję robić ponadczasowe rzeczy, które są uniwersalne i opisują mój rdzeń i korzeń, niż opisujące tu i teraz. Patrzę trochę wstecz, trochę do przodu, ale przede wszystkim w głąb siebie. Tak myślę, patrząc na naszą walkę, żeby się przebić przez tę gęstwiną wydawniczą, że teraz jest świetny moment dla młodych artystów. Jest sytuacja, której jeszcze nie było i można ją wykorzystać do tego, żeby pokazać się w jakiś ciekawy sposób. To jest perfekcyjny moment na to, żeby znaleźć sobie patent na to, żeby ten talent trafił do ludzi z wytwórni, bo zmieniły się reguły gry.
Teraz cały przemysł muzyczny, a szczególnie festiwalowy, stoi i tak wracając do tego wątku najprostszych spraw - twoi koledzy z zespołu wprost żyją tą maksymą, bo zajmują się gospodarstwem rolnym.
Tak, właśnie wrócili na ciągniki i mają co robić.
A ty masz co robić?
Oj tak. Sześć tygodni temu powitaliśmy u nas w domu małego księcia. Urodził się chłopaczyna, więc mam full roboty. Niedługo ruszałbym w trasę, a przez obecną sytuację mogę być w domu w tym trudnym, początkowym czasie. Grałbym koncerty i czułbym się nie fair wobec mojej żony. Nie chcę tylko śpiewać o tym, że jakieś rzeczy są najważniejsze, ale także żyć tym, o czym śpiewam. Oczywiście, czasem sobie myślę, że wyskoczyłbym na mini trasę, jakieś dwa koncerty, ale to jest chyba normalne. Nie chcę wiedzieć, na ile by najchętniej wyjechała moja żona! (śmiech)
Doświadczenie nadchodzącego ojcostwa znalazło mocne odbicie na płycie?
Przede wszystkim stąd tytuł Poczekalnia. W numerze Dom śpiewałem o 25 dzieciach, teraz zbliżało się pierwsze i to był czas głębokiej refleksji. Jak ja sobie z tym poradzę? Tak bardzo tego chciałem, a teraz to nadchodzi, rośnie ten brzuch i myślisz: ok, za moment to będzie prawdziwe. To miało duży wpływ na tematykę tego albumu i to, co chciałbym przekazać synowi w tym czasie. Jak się siedzi u lekarza, w urzędzie, właśnie w Poczekalni, to czuje się lekki niepokój i on mi tutaj też towarzyszył. To, że się udało, że mamy dziecko, że byłem przy porodzie, to jest cud po prostu. Widziałem ten poród i zadzwoniłem do mamy i mówię: mamo, co tam się dzieje, co wy kobiety musicie zrobić, żeby to się udało. Ten strach pomieszany z wielką ekscytacją słychać na albumie.
Mówisz, że ten album jest w jakimś stopniu dla twojego syna. Nie będziesz się bał puszczać mu wcześniejszych płyt?
Zdecydowanie nie. Zresztą będzie jak z Harrym Potterem - pierwsza część bezpieczna dla najmłodszego, a dopiero potem późniejsze części, bo się będzie mógł przestraszyć.
Czyli twoja muzyka będzie dorastać razem z twoim synem?
Taką mam nadzieję. O ile w ogóle będzie chciał tego słuchać! (śmiech)

fot. Szymon Gosławski