Drużynę, która omal nie spadła z ligi, doprowadził do europejskich pucharów. Sprawił, że FC Koeln w zeszłym sezonie był dla wielu fanów drużyną drugiego wyboru. Teraz zaczynają się prawdziwe schody.
Najlepsze scenki poprzedniego sezonu Bundesligi pochodziły z Kolonii. Filmik, na którym nieobecny z powodu koronawirusa trener wrzeszczy w salonie do telewizora, otoczony przez niczym niewzruszonych domowników i próbującego go uspokoić psa. Tańce Anthony’ego Modeste’a z ukradzionym trenerowi kaszkietem. Albo zdjęcie Manuela Neuera w tym samym nakryciu głowy, po tym, jak dostał go od Steffena Baumgarta w zamian za bluzę bramkarską. Kaszkiet był zresztą wszechobecny. Zakochani od pierwszego wejrzenia w nowym trenerze kibice wykupili cały zapas z klubowego magazynu w ciągu pierwszego miesiąca i trzeba było naprędce szyć nowe, by wszyscy chętni mogli wyglądać tak, jak 50-latek ściągnięty z II-ligowego Paderborn. Gdy Kolonia kogoś kocha, to na zabój.
Zbigniew Boniek powiedziałby, że Baumgart jedzie na picu. Potrafił przekonać słabych piłkarzy, którzy chwilę wcześniej omal nie wypadli z ligi po barażu z II-ligowym Holsteinem Kilonia, że nie ma przed nimi żadnych granic. Że całą zachowawczość, którą wpajali im poprzedni trenerzy, to bujda na resorach. Bo w futbolu trzeba biegać, walczyć i się starać, a jak nie, to doskakiwać. Zawsze grać aktywnie i pamiętać, że mecz kończy się, dopiero gdy ich trener przestanie się drzeć (to cytat z Baumgarta uznany za najlepszy w całym roku w niemieckim futbolu). Kto to robi, tego spotyka nagroda. Nie wydali niemal żadnych pieniędzy na wzmocnienia, stracili najlepszego stopera, a w zimie kolejnego. Ale uwierzyli. Baumgart wszedł do miasta, wrzasnął, by wszyscy szli za nim. I poszli. Tak długo wszyscy pytali, kiedy jego czary przestaną działać, że aż nie zorientowali się, że sezon już się skończył. A kandydat do spadku jest na miejscu pucharowym.
Przed kolejnym sezonem znów trzeba pytać o to samo. Bo Kolonia ma długą historię łączenia pucharowej euforii w środku tygodnia z ligową mizerią w weekendy. W 1986 roku walka w Pucharze UEFA współgrała z utrzymaniem w Bundeslidze zapewnionym dopiero w ostatniej kolejce. Siedem lat później europejska przygoda znów skończyła się drżeniem o byt do samego końca. W sezonie 2017/18 od początku nie było żadnych wątpliwości, że pierwszy od ćwierćwiecza występ w Europie skończy się katastrofą. “Kozły” wprawdzie wygrały w Lidze Europy Arsenalem i zalały Londyn morzem ludzi porównywalnym tylko z tym pływającym z Frankfurtu za Eintrachtem, ale ich spadek z ligi był przesądzony właściwie po jesieni. Kolonia, choć jest wielką marką, z potężną tradycją, potencjałem i setkami tysięcy zakochanych w niej ludzi, w XXI wieku jest też klubem-windą. Który w Europie melduje się rzadziej niż w 2. Bundeslidze. Odpadnięcie w pierwszej rundzie Pucharu Niemiec z II-ligowym Jahnem Ratyzbona też może być zapowiedzią bardzo trudnej jesieni. Cała nadzieja na uniknięcie powtórki w Baumgarcie. Jednak jego styl gry tym bardziej potęguje ryzyko.
GAZ DO DECHY
50-letni trener, który ma już w dorobku spadek z ligi okręgowej i jeszcze kilka lat temu pracował w niższych ligach, zna tylko jeden sposób prowadzenia drużyn: gaz do dechy. Na większą scenę wyciągnęło go Paderborn, będące wówczas chwilę przed degradacją do IV ligi. Były bundesligowy napastnik m.in. Hansy Rostock miał wątpliwości, czy ruszać się z Berlina na drugi koniec kraju, by wpisać sobie do CV pewny spadek i pracować na szczeblu regionalnym. Ale żona, pracująca wówczas w sklepiku klubowym Unionie Berlin, poleciła mu ruszyć się z domu i przestać ciągle tylko wkładać naczynia do zmywarki. A więc ruszył. I faktycznie spadł. Lecz TSV 1860 Monachium nie dostało licencji, więc utrzymał się psim swędem. Reszta jest historią: trzy awanse z rzędu, sezon w Bundeslidze, w którym z najbiedniejszą drużyną w lidze nie nazbierał wielu punktów, ale sporo pochwał. I oferta z Kolonii, która pozwoliła mu rzeczywiście wskoczyć na karuzelę.
DOSKOK FOKSTERIERÓW
Baumgart, choć w Paderborn prezentował zupełnie inny futbol, wykorzystujący obecność ponaddźwiękowych sprinterów na skrzydłach, a w Kolonii zastał jedną z najstarszych kadr w lidze, kompletnie pozbawioną szybkości, zdołał zaszczepić jej tego samego ducha. Styl gry jego drużyn może być dostosowany do piłkarzy. Ale musi być odważny i aktywny. W tej kwestii nie ma kompromisów. Rozchwiana emocjonalnie drużyna, którą chwilę wcześniej Markus Gisdol i Friedhelm Funkel uczyli okopywania się przed polem karnym i grania długich piłek na chaos, nagle zaczęła prezentować najagresywniejszy pressing w lidze.
W statystyce PPDA mierzącej liczbę swobodnie wymienianych przez przeciwnika podań, po których następuje skok pressingowy, Kolonia za poprzedni sezon zajęła pierwsze miejsce. Minimalnie przed Bayernem Monachium. Jej wynik to osiem podań. Rywal mógł osiem razy nieniepokojony przez nikogo kopnąć piłkę. A potem miał już na karku stado foksterierów, chcących mu ją zabrać.
POWIETRZNI KRÓLOWIE
Aktywność FC Koeln w odbiorze widać też w indeksie intensywności pojedynków, mierzącym liczbę pojedynków, wślizgów i prób przechwytów na minutę posiadania piłki przez przeciwnika. Zespół, który tylko by stał, nie wykazując żadnej aktywności w próbie odzyskania piłki, miałby wynik 0. Kolonia osiągnęła rezultat 8,2, również najwyższy w lidze. Choć nie miała wirtuozów, była drugim wśród najczęściej faulowanych zespołów. A gdy już odzyskała piłkę, przechodziła do konkretów. Była w ścisłej czołówce najczęściej strzelających zespołów. Więcej od niej uderzeń z gry oddał tylko Bayern. Baumgart wpoił zawodnikom odwagę nie tylko w pressingu, ale i z piłką przy nodze. Pod względem posiadania piłki lepsze od jego drużyny były tylko Bayern, Borussia Dortmund i Lipsk, a więc ścisła czołówka ligi. Drużyna z Nadrenii nie bała się wychodzić spod własnej bramki krótkimi podaniami, by wypracować sobie przewagę na skrzydle i posłać stamtąd dośrodkowanie. Nikt w lidze częściej nie dogrywał w pole karne z bocznych sektorów. Nikt nie oddał więcej strzałów głową. A do zamieniania na gole średnio 19 dośrodkowań na mecz, Baumgart wprowadzał licznych zawodników w pole karne. Tak, by potencjalnych adresatów było na tyle wielu, że przeciwnicy nie wiedzieli na kim się skupić.
INDYWIDUALNI WYGRANI
Zmiana stylu poskutkowała wydobyciem indywidualnych umiejętności także z piłkarzy, których już o posiadanie nie podejrzewano. 34-letni Modeste już od kilku sezonów uchodził za cień zawodnika, który w sezonie 2016/17 strzelił 25 goli i za spore pieniądze wyjechał do Chin. U Baumgarta przeżył drugą młodość. Zdobył dwadzieścia bramek i dziś jest łączony z Borussią Dortmund jako potencjalny zastępca chorego na raka Sebastiena Hallera. Przed rokiem takie plotki brzmiałyby jak sen wariata, dziś wydają się całkiem logiczne. W Dortmundzie już jest środkowy pomocnik Salih Oezcan, który przyniósł klubowi z Kolonii pięć milionów euro, choć jeszcze 12 miesięcy wcześniej był uznawany za wieczny niespełniony talent. Benno Schmitz, prawy obrońca, który rok wcześniej miał problemy z załapaniem się do kadry meczowej, rozegrał cały sezon od deski do deski, zaliczając pięć asyst. Mark Uth podniósł się po niepowodzeniu w Schalke. Rafael Czichos wypromował się do MLS-u. Florian Kainz z czterema golami i siedmioma asystami nawiązał do najlepszych czasów, gdy grał jeszcze w lidze austriackiej. A Dejan Ljubicić, pozyskany z niej za darmo, okazał się bardzo ciekawym wzmocnieniem. W kadrze Kolonii, poza kapitanem Jonasem Hectorem, byłym reprezentantem Niemiec, nie ma nikogo, kogo nazwisko powiedziałoby cokolwiek osobom niesiedzącym na co dzień w Bundeslidze. Ale praktycznie każdy z tych zawodników w ciągu roku wyraźnie podniósł wartość.
DRENUJĄCY STYL
To wszystko niepodważalne zasługi Baumgarta. Ale były w poprzednim sezonie mecze, w których jego drużynie brakowało wyrachowania. Zdjęcia nogi z gazu. Odrobiny kunktatorstwa czy włączenia trybu oszczędzania energii. Trener najwidoczniej uznawał, że ten zespół jest zbyt słaby, by móc sobie pozwolić choćby na sekundę odpuszczenia. Prawdopodobnie miał rację. Jednak takie nastawienie może być eksploatujące psychicznie i całkowicie drenujące fizycznie. W tym kontekście granie na dwóch frontach może być dla jego drużyny zabójcze. Jeśli Kolonia wygra play-off o fazę grupową Ligi Konferencji Europy (jej rywalem najprawdopodobniej będzie Videoton Fehervar), do mundialu czeka ją niemal ciągłe granie co trzy dni. O ile Bayern, Dortmund, Lipsk czy nawet Eintracht są do tego przyzwyczajone, o tyle dla Kolonii, dla której intensywność jest wszystkim, będzie to trudne do zniesienia.
BIEDA W KASIE
Zwłaszcza że klub nie bardzo miał jak się na to przygotować. Regularne spadanie z ligi, połączone z pandemią, odcinającą FC Koeln od bardzo ważnego źródła dochodów, sprawiło, że klub ma problemy finansowe. Christian Keller, nowy szef działu sportowego, w jednym z pierwszych wywiadów po objęciu posady, stwierdził, że “klub trzeba uzdrowić finansowo oraz organizacyjnie” i że “bardziej chory już nie mógłby być”. Przed nowym sezonem konieczne było podniesienie o dwadzieścia procent cen biletów, a nowo zbudowana kadra musi być o dwadzieścia procent tańsza niż poprzednia. Dlatego wciąż niejasna jest przyszłość Modeste’a czy środkowego pomocnika Ellyesa Skhiriego, na których można jeszcze coś zarobić. Dlatego klub w lecie raczej poszerzał kadrę, niż ją wzmacniał. Napastnik Sargis Adamyan, rezerwowy Hoffenheim, Steffen Tigges, zmiennik w Dortmundzie czy Erik Martel, zajmujący odległą pozycję w hierarchii pomocników Lipska, to gracze niechciani u ligowych konkurentów. Linton Maina z II-ligowego Hannoveru 96 to talent, ale taki, który zatrzymał się w rozwoju. Gdyby było inaczej, FC Koeln nie mógłby sobie na niego pozwolić. Znów trzeba wierzyć, że Baumgart zamieni przeciętnych piłkarzy w dobrych. I oszlifuje potencjał wychowanków takich jak 20-letni Jan Thielmann, który ma przejmować coraz większą odpowiedzialność.
ZOSTAĆ NA ZIEMI
Szczytowym momentem lata w Kolonii był sparing z AC Milan, reklamowany jako mecz przyszłości, bo kibice oraz widzowie mogli w jego trakcie testować nowe technologie wchodzące do futbolu. Na boisku drużyna przegrała z mistrzem Włoch 1:2, ponosząc jedyną porażkę w całym okresie przygotowawczym. Trener nie narzekał. “W Kolonii wygrać taki mecz może wcale nie byłoby najlepiej. Wtedy nikogo już bym tutaj nie zatrzymał na ziemi” - mówił Steffen Baumgart. I w nim cała nadzieja, że jednak zatrzyma. Niezależnie od okoliczności przypomni piłkarzom, by spuścili głowy i zasuwali w rytm wrzasków ich trenera. Jeśli to się uda, niesiona przez rozkochanych kibiców Kolonii moda na kaszkiety rozleje się w tym sezonie na pół Europy.