W poszukiwaniu królestwa napastników. W której lidze najłatwiej o strzelanie goli?

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
CR7
Mattia Ozbot/Soccrates/Getty Images

W ostatniej dekadzie przez europejską piłkę przewinęło się blisko trzystu napastników, którzy rozegrali w różnych ligach z czołowej piątki przynajmniej po pięćdziesiąt meczów. Przeanalizowaliśmy ich losy, by dowiedzieć się, czy istnieje coś takiego, jak rozgrywki, w których łatwo albo trudno o zdobywanie bramek.

Wszyscy kibice doskonale znają tę historię. Czują zrozumiałą ekscytację, gdy ich klub kupuje napastnika, który w innej, również silnej lidze, strzelał gola za golem. Rozczytują się w artykułach i analizach, które utwierdzają ich w przekonaniu, że to transfer bez wad i praktycznie bez ryzyka. Słuchając trenera, rozpływającego się nad zaletami nowego nabytku i kolegów z drużyny, którzy są pod wrażeniem umiejętności kupionego snajpera, utwierdzają się w przekonaniu, że ich zespół czeka świetlana przyszłość. Medialne doniesienia o tym, jak dyrektor sportowy uprzedził konkurencję w walce o podpis piłkarza, są miodem na serce fanów. A potem przychodzi sezon. I rzeczywistość okazuje się zupełnie nie taka, jak miała być.

ZBAWIENNA ZMIANA OTOCZENIA

Ta historia często ma kontynuację. Po miesiącach rozczarowań, w których problemy nowego napastnika tłumaczy się trudną aklimatyzacją, tęsknotą za rodziną, kontuzjami w okresie przygotowawczym, nieznajomością języka, innym tempem ligi, nowym rodzajem treningów i kłopotami ze wpasowaniem się w ustawienie nowego klubu, cierpliwość do zawodzącego piłkarza zaczyna się wyczerpywać. Kiedy niewypał w końcu udaje się wypchnąć do innej ligi, ze wszystkich stron słychać oddech ulgi, że ta nieszczęśliwa historia wreszcie dobiegła końca. Mijają kolejne miesiące, aż nagle do kibica zaczyna docierać, że ten, który w jego klubie nadawał się tylko do wycierania ławki, w nowym miejscu został absolutną gwiazdą ligi, zdobył tytuł króla strzelców, pobił nietknięte od lat rekordy i lada moment przejdzie do Barcelony. „Jak mogliśmy wypuścić taką perłę?”. Albo: „jak słaba musi być tamta liga, że taki drewniak jest tam królem?”.

ZASKAKUJĄCE PRZYPADKI

Czytając te akapity, każdy kibic ma przed oczami innego piłkarza. Najświeższym i najgłośniej dyskutowanym jest dziś pewnie Timo Werner, w zeszłym sezonie bijący się z Robertem Lewandowskim o tytuł króla strzelców Bundesligi, w Chelsea mający na razie na koncie marne cztery bramki. Polscy kibice doskonale znają przykłady Arkadiusza Milika, kompletnego niewypału w Bayerze Leverkusen i w Augsburgu, witanego potem w Neapolu z honorami. Jego następcą w Napoli został w lecie Victor Osimhen, kupiony za 70 milionów euro, choć chwilę wcześniej bez żalu wypchnął go Wolfsburg. W Hercie zastanawiają się, jak to możliwe, że Krzysztof Piątek był przed chwilą podstawowym napastnikiem Milanu. A w Dortmundzie do dziś nie wiedzą, jak to się stało, że Ciro Immobile strzelił w Serie A już ponad sto goli, skoro u nich przez cały sezon uciułał nędzne trzy. Każdy klub w każdym kraju przeżył tego typu historię.

POZIOM TO NIE WSZYSTKO

Zależności są znacznie trudniejsze do uchwycenia niż tylko pod kątem siły ligi i prostego skwitowania, że poziom jednych rozgrywek jest za wysoki dla kogoś z innych. Premier League jest niewątpliwie silniejsza od Serie A, jednak Mohamedowi Salahowi znacznie łatwiej strzelanie goli przychodzi w Anglii, niż przychodziło we Włoszech. Nie można więc pogardliwie zbywać goli Romelu Lukaku w Serie A stwierdzeniem, że na Premier League był za słaby, to znalazł sobie miejsce, w którym łatwo mu być królem. Roberto Firmino czy Hueng-Min Son strzeleckie talenty na dobre odnaleźli dopiero w Anglii, choć przecież nikt rozsądny nie będzie przekonywał, że Bundesliga jest od angielskich rozgrywek silniejsza. La Liga jest mocniejsza od Ligue 1, a jednak Radamel Falcao czy Karim Benzema więcej strzelali w Hiszpanii niż we Francji. Poziom ligi często nie ma wiele wspólnego z tym, gdzie łatwiej strzela się gole.

NAUKI BOŃKA

W polskiej kulturze piłkarskiej, na którą przez lata silny wpływ miał i ma Zbigniew Boniek, teraz prezes, wcześniej trener, a przez lata były piłkarz, który był dla Polaków najbliższym kontaktem ze światem wielkiej piłki, zawsze powtarzało się, że najtrudniejszą dla napastników ligą jest Serie A. Boniek mawiał nawet, że to taktyczny uniwersytet. Co współgrało z częstymi stereotypami o wysokim poziomie gry defensywnej we Włoszech, zamiłowaniu do taktyki i generalnym nastawieniu raczej na destrukcję niż spektakl. W ostatnich latach kłóciło się to jednak z intuicyjnie przychodzącymi do głowy przykładami polskich piłkarzy – Piątka, czy Milika, którym we Włoszech wiodło się znacznie lepiej niż w Niemczech, ale też choćby Mariusza Stępińskiego, przez Bundesligę wyplutego od razu, a przez Serie A dopiero po wcześniejszym przeżuciu.

OPINIE WIELKICH

Z drugiej jednak strony, trudno opierać opinię o ligach tylko na podstawie jednostkowych przypadków polskich piłkarzy. Zwłaszcza że opinie Bońka nie wydają się odosobnione i przestarzałe, skoro w podobnym tonie wypowiadają się współcześni świetni piłkarze, którzy mają jakieś porównanie między rozgrywkami w różnych krajach. Cristiano Ronaldo, który błyszczał zarówno w Premier League, jak i La Liga, czy w Serie A, przed rokiem zwierzył się w DAZN, że liga włoska jest dla niego najtrudniejsza. – Trudniej w niej strzelać gole niż w Hiszpanii. La Liga jest bardziej otwarta, zespoły więcej ryzykują. Tutaj nie tak bardzo. We Włoszech priorytetem drużyn jest bronienie, a dopiero później atakowanie. Hiszpanie podchodzą do piłki odwrotnie – mówił. Krótko potem w podobnym tonie wypowiedział się dla BBC Zlatan Ibrahimović, który długo grał we Włoszech i Francji, a krótko w Anglii i w Hiszpanii. – Liga włoska jest najtrudniejsza dla napastników, bo jest bardzo techniczna, a filozofią klubów jest raczej to, by nie stracić, niż strzelić gola – stwierdził snajper Milanu, idealnie trafiając w to, co Boniek przez lata opowiadał Polakom o Serie A.

PUNKT WIDZENIA

Tego, która liga na pewno jest najtrudniejsza dla snajperów, nie da się jednak rozstrzygnąć. Boniek mówi tak o Serie A, choć w żadnej innej z najsilniejszych nie grał. Ronaldo i Ibrahimović wypowiadali się o lidze włoskiej akurat tuż po tym, jak do niej trafili. Podobne zdania podnoszą wartość ich osiągnięć. Skoro strzelają w najtrudniejszej do gry lidze, to znaczy, że są naprawdę dobrzy. Trudno oczekiwać od Ronaldo, by powiedział, że przeszedł do Juventusu, bo uznał, że tam będzie mu łatwiej o gole, a od Zlatana, by stwierdził, że wybrał Milan, bo w innej silnej lidze już nie dałby sobie rady.

INDYWIDUALNE HISTORIE

Nawet jednak zakładając, że obaj mówią samą prawdę, opieranie opinii na jednostkowych przypadkach też nie ma za wiele sensu. Trzymając się powyższych przykładów – Ronaldo w Manchesterze był jeszcze znacznie bardziej skrzydłowym niż napastnikiem. I dopiero wchodził na najwyższy światowy poziom, więc musiał się jeszcze trochę nauczyć. W Realu grał w najlepszych latach kariery. A w Juventusie, choć jest fizycznym monstrum, siłą rzeczy musi już grać trochę bardziej energetycznie. Co do Zlatana, nie ma z kolei wątpliwości, że łatwiej mu było o gole w Ligue 1, gdzie grał w Paris Saint-Germain, niż w Milanie, który dopiero odbudowuje pozycję, czy w Manchesterze, który nie dominował już w jego czasach w lidze angielskiej. Każdy przypadek jest indywidualny. Każdy zawodnik trafia do innych lig w różnych etapach kariery i życia, prowadzą go inni trenerzy, preferujący różne style. Porównywanie w taki sposób jest praktycznie niemożliwe.

WĄSKA PRÓBKA

Sposobem bardziej obiektywnego zmierzenia, gdzie o gole jest najtrudniej, mogłaby być jedynie statystyka. Obojętna na subiektywne trudności, wrzucająca zawodników do jednego worka i posługująca się jedynie średnią strzelanych goli na mecz. Wadą tego rozwiązania jest jednak próbka. By otrzymać miarodajną statystycznie liczbę przypadków, by móc mówić o jakiejś tendencji, trzeba by się cofać prawdopodobnie do początków futbolu. Nie miałoby to jednak większej rzeczywistej wartości, bo pięćdziesiąt lat temu ligi były zupełnie inne niż obecnie, nawet jeśli wyniki wpisuje się w te same tabele wszech czasów. Żeby zachować jakikolwiek kontakt ze współczesnością, trzeba by zawęzić się na przykład do ostatniej dekady. To jednak sprawia, że próbka jest na tyle mała, że wyniki trzeba traktować z dużą dozą ostrożności. Przecież jest wielu świetnych strzelców, którzy całe kariery spędzają w jednej silnej lidze (Robert Lewandowski, Harry Kane czy Leo Messi). Równie wielu w pozostałych ligach zaliczyło jedynie epizody. Mimo tych zastrzeżeń, w porównaniu wszystkich zawodników stricte ofensywnych (napastnicy+skrzydłowi), którzy od sezonu 2010/11 do obecnego rozegrali przynajmniej pięćdziesiąt meczów w dwóch różnych ligach z czołowej piątki europejskiej, da się uchwycić pewne tendencje.

TRUDNA ANGLIA

Najlepiej do porównywania tego, gdzie najłatwiej o gole, nadaje się Premier League, bo przewija się przez nią najwięcej zawodników, którzy strzelali także w innych ligach czołowej piątki. Piłkarzy spełniających kryteria (ofensywni, mający minimum 50 meczów w dwóch różnych ligach z TOP 5) było w niej w ostatnich dziesięciu latach osiemdziesięciu. Mimo jednostkowych przypadków potwierdzających odmienne tezy można stwierdzić, że wbrew opiniom Bońka, Ronaldo, Ibrahimovicia i częstym obiegowym, to liga angielska jest dziś najtrudniejszą dla napastników. Aż 74% napastników strzela w niej mniej goli niż w pozostałych ligach z czołowej piątki. Premier League jest jedyną z TOP 5, która wypada pod tym względem na trudniejszą od każdej innej czołowej ligi. Na każdego zawodnika, który jak Firmino czy Son strzela na Wyspach więcej niż w Bundeslidze, przypada dwóch, którzy jak (na razie) Werner, czy Pierre-Emerick Aubameyang strzelają rzadziej. Co ciekawe, najbardziej wyrównany jest stosunek między Premier League a Ligue 1. A to oznacza, że stosunkowo wielu było w ostatnich latach zawodników, którzy w Anglii strzelali więcej goli niż we Francji.

SPRZYJAJĄCA BUNDESLIGA

Na zupełnie odmiennym biegunie jest Bundesliga, która – co w zgodzie ze średnią liczbą padających tam bramek, od lat najwyższą w Europie – wygląda na królestwo napastników. Aż 69% snajperów w ostatnich dziesięciu latach zdobywało tam więcej bramek niż w innych silnych ligach. Wyniki dla niej trzeba jednak traktować z największą ostrożnością, bo przewinęła się przez nią najmniejsza liczba napastników, którzy regularnie grali też w innych ligach z top 5. Wielu z czołowych snajperów ligi niemieckiej to tacy, którzy albo wychowali się w Niemczech i nigdy na dłużej z nich nie wyjechali, albo tacy, którzy jak Lewandowski trafili do Bundesligi i zostali w niej na długie lata. Jeśli ktoś mówi, że Lewandowski w Premier League nie strzelałby aż tylu goli, prawdopodobnie ma rację. Ale jeśli ktoś mówi, że w Anglii strzelałby mało, raczej nie ma racji. Średnie po transferze spadają, lecz zwykle nie jakoś drastycznie. Aubameyangowi po przenosinach z Dortmundu do Arsenalu spadły, ale na tyle nieznacznie, że w obu krajach zdołał sięgnąć po tytuł króla strzelców.

NIEWYGODNE WŁOCHY

Statystyki z ostatnich dziesięciu lat pokazują jednak, że opinie o trudności gry w Serie A wygłaszane przez wielkie postacie futbolu, nie są bezpodstawne. Z przypadków z poprzedniej dekady wynika, że tylko w Premier League napastnikom strzelało się trudniej niż we Włoszech. Historie takie jak Ivana Perisicia czy Antego Rebicia, którzy w mediolańskich klubach zaczęli strzelać bardziej regularnie niż w Bundeslidze, zdarzają się bardzo rzadko. Znacznie częściej jest odwrotnie. Ponad połowa zawodników w innych ligach strzelała więcej goli niż we włoskiej. Kto regularnie strzelał w Serie A, temu w Niemczech, Francji czy w Hiszpanii powinno być łatwiej o gole. Bardzo możliwe, że z powodów dokładnie takich, jak przywoływane przez Ronaldo, Ibrahimovicia czy Bońka.

ZAKRZYWIENIE PSG

Środkowe pozycje w tych zestawieniu zajmują La Liga, gdzie łatwiej o gole niż w Serie A i Premier League, ale trudniej niż w Bundeslidze i lidze francuskiej oraz Ligue 1, uchodząca za twardą, fizyczną ligę, gdzie pada stosunkowo niewiele goli. Występowała tam jednak w ostatnich latach bardzo wyraźna dysproporcja pomiędzy najsilniejszym klubem a resztą stawki. Zawodnicy, którzy trafiali do Paris Saint-Germain, niemal z automatu poprawiali wyniki strzeleckie z innych lig. Tak stało się m.in. w przypadku Neymara, Angela Di Marii, Edinsona Cavaniego czy Ibrahimovicia. Z drugiej jednak strony jest grono piłkarzy, które dopiero po wyjeździe z Francji zaczęło strzelać na potęgę. I to w ligach znacznie silniejszych. By przywołać tylko przykłady Aubameyanga (w Saint-Etienne skrzydłowego, dopiero w Niemczech przestawionego na środek ataku), Edena Hazarda, Anthony’ego Martiala czy Emmanuela Adebayora.

SKRZYDŁOWI ZYSKUJĄ W ANGLII

Zalążki ciekawej zależności widać w historiach z ostatnich lat odnośnie do piłkarzy, którzy w Premier League nagle zaczynają strzelać więcej goli niż w ligach, w których grali poprzednio. O ile typowi środkowi napastnicy zwykle zdobywają tam mniej bramek niż wcześniej, o tyle skrzydłowi zdają się strzelecko zyskiwać. To oni przeważają wśród tych rzadszych historii o piłkarzach, którzy w pełni rozbłyśli dopiero w Anglii. Wiąże się to często z delikatnymi zmianami pozycji. Son w Bayerze funkcjonował wyłącznie jako skrzydłowy, a w Tottenhamie zaczął być przesuwany bliżej środka ataku. Na Wyspach zyskali też strzelecko m.in. Leroy Sane, Marko Arnautović (w Niemczech raczej skrzydłowy), Andre Schuerrle, Alexis Sanchez, Bojan Krkić, Mohamed Salah, Hazard, Florent Malouda czy Arjen Robben. Mogłoby to sugerować, że w Anglii skrzydłowym trochę bliżej do napastników ustawionych na bokach, niż do bocznych pomocników. Znów jednak trzeba się powstrzymać przed za daleko idącymi wnioskami. Bo każdy przypadek jest inny.

SPRZECZNE PRZYKŁADY

Z całej tej mnogości przykładów da się wysnuć wnioski, że Premier League, choć rankingowo będąca na zbliżonym poziomie do La Liga, dla napastników jest znacznie trudniejsza i że w Serie A, choć ogólnym poziomem odstaje ligi hiszpańskiej, wcale nie jest łatwiej o gole. Natomiast transfer do Bundesligi, przecież bez porównania mocniejszej, może być paradoksalnie dla napastników z Ligue 1 okazją do złapania odrobiny oddechu i ucieszenia się ofensywną piłką. Najważniejszy wniosek, który jednak powinien popłynąć z tych zestawień, jest taki, że wśród lig o tak zbliżonym poziomie, decydujące dla powodzenia transferu są zwykle inne czynniki niż to, jaka jest ogólna siła danej ligi. Napastnik, który w silniejszych rozgrywkach strzela na potęgę, może nagle przestać strzelać w słabszej. Podczas tworzenia zestawienia na każdą hipotezę znajdowała się zawsze jakaś zgoła przeciwna. Nawet jeśli kilka tkwiących w głowie świeżych przykładów kompletnie nie chciało się z nimi zgodzić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.