Jeszcze w sobotę sprawa była całkiem prosta - wszystko wskazywało na to, że Jan Błachowicz otrzyma kolejną szansę na pas mistrzowski wagi półciężkiej UFC. Wystarczyło tylko czekać na przeciwnika - rewanż z Gloverem Teixeirą czy może Jiri Prochazka? Teraz jednak sytuacja się zmieniła - brazylijsko-czeska wojna w oktagonie, okrzyknięta przez wielu walką roku już w czerwcu, może te plany Polakowi pokrzyżować.
Po zwycięstwie z Aleksandarem Rakiciem trudno było się spodziewać, że ktokolwiek inny niż Jan Błachowicz (#1 rankingu wagi półciężkiej) będzie kolejnym pretendentem do pasa mistrzowskiego. Nie licząc tego, który swoją szansę miał już zaplanowaną, czyli Jiriego Prochazki, nie było żadnego wiarygodnego zawodnika w tej kategorii. Aktualnie najwyżej notowani poza Błachowiczem, Rakiciem i fighterami z sobotniej walki wieczoru są Magomed Ankalajew (#4) i Anthony Smith (#5), którzy już niedługo zmierzą się ze sobą. Rzecz w tym, że ani jeden, ani drugi, nie wydają się być odpowiednimi kandydatami. Pierwszy z nich z poważniejszych przeciwników pokonał jedynie będącego w coraz gorszej formie Thiago Santosa oraz Volkana Oezdemira, który przegrał pięć z siedmiu ostatnich starć. W dodatku walki Ankalajewa są według fanów… po prostu nudne, a przecież Dana White też bierze to pod uwagę przy ustalaniu kolejnych zestawień. Z kolei Smith to absolutny weteran dyscypliny, który miał już swoją szansę w 2019 roku (przegrał na punkty z Jonem Jonesem, mimo że „Bones” miał aż dwa odjęte za nielegalne kolano), a od tamtej pory uległ m.in. Teixeirze i Rakiciowi, co też nie czyni go wcale ciekawą opcją.
Błachowicz był prawie że pewniakiem, jednak pod względem jego szans przytrafiła się najgorsza możliwa rzecz - Glover Teixeira i Jiri Prochazka dali absolutnie fenomenalną walkę, która emocjami i zwrotami akcji mogłaby obdzielić tak minimum z piętnaście innych. Obaj byli kilkukrotnie zamroczeni i co najmniej kilka razy zdawało się, że pojedynek dosłownie za sekundę się zakończy - najczęściej kiedy Brazylijczyk demolował Czecha w parterze, lub gdy ten drugi odwdzięczał się w stójce. Gdyby emocji było mało, to zawodnicy dokładali ich swoimi błędami. Zarówno jeden, jak i drugi, popełnili ich co najmniej kilka, co obu kosztowało minimum po jednej możliwości zakończenia starcia na swoją korzyść. Najbardziej bolesnym błędem był ten Teixeiry, na początku piątej rundy. Mistrz miał pretendenta „na widelcu”, bo niespodziewanie zamroczył go w stójce, która do tego momentu była domeną Prochazki. Czech - mówiąc kolokwialnie - „pływał”, z daleka można było zobaczyć, że chwilowo nie do końca wie, gdzie się znajduje i jeszcze kilka takich niebronionych ciosów, a padnie na deski i to raczej bez możliwości podniesienia się. Tymczasem Glover, zamiast ciosów, połasił się na gilotynę, która kompletnie mu nie wyszła.
Po walce okazało się, że w tamtym momencie wyraźnie prowadził na punkty, więc ta nieudana gilotyna nie miałaby większego znaczenia, gdyby utrzymał ten poziom do końca. Rzecz w tym, że na niespełna pół minuty do końca pojedynku… dał się poddać, po raz pierwszy w swojej karierze. To szokujące zakończenie było idealnym zwieńczeniem całego starcia - Teixeira, wybitny specjalista od parteru, który nigdy wcześniej nie odklepał, dał się złapać Prochazce, który ostatni raz przez poddanie wygrał… w 2014 roku, a przeciwko Gloverowi uciekał od walki na ziemi jak tylko potrafił. Do tego zrobił to w piątej rundzie, kiedy mało kto przewidywał, że to wszystko potrwa więcej niż trzy. Zwycięstwo przez poddanie Prochazki było zresztą wyraźnie najmniej prawdopodobnym z sześciu (decyzja w obie strony, nokaut w obie strony, poddanie w obie strony) możliwych zakończeń według bukmacherów. Szalone zakończenie jeszcze bardziej szalonego wydarzenia, które przejdzie do historii UFC.
Z naszej perspektywy ta znakomita walka ma jeden minus - tuż po niej od razu pojawiły się głosy: „To co, rewanż”? Najgorsze z perspektywy Jana Błachowicza jest to, że taka opcja miałaby chyba najwięcej sensu z perspektywy UFC. Dla neutralnego fana - a takich w Stanach Zjednoczonych w tym przypadku jest cała masa - rewanż po tym, co się działo w sobotę w oktagonie, jest nie tylko formalnością, ale i czymś, co chcieliby zobaczyć nawet i jutro. A to przecież fani będą kupować PPV…
Jest też i dobra informacja - fakt, że zwycięzcą został Jiri Prochazka, może sprawić, że fani - a co za tym idzie, White - chętniej zobaczą w tym pojedynku Błachowicza. Po prostu byłoby to „świeże” zestawienie, w odróżnieniu od rewanżu z Teixeirą, który przecież za pierwszym razem pokonał Polaka dość łatwo i mogłoby to nieco widzów zniechęcić. Tymczasem bitwa o Europę Środkową byłego i aktualnego mistrza, z potencjałem na naprawdę mocną bitkę w stójce, kiedy kompletnie nie wiemy, co się wydarzy, to już co innego. Sam Prochazka po walce wymienił z Błachowiczem parę „uprzejmości” oraz stwierdził, że będzie na niego gotowy, bo zdaje sobie sprawę, że to on jest teraz pierwszy w kolejce. Potem jednak mówił już szerzej - że będzie gotowy niezależnie od tego, czy zawalczy z Błachowiczem, czy z Teixeirą. Jakby komplikacji było mało, Anthony Smith twierdzi, że on i Ankalajew są pewni, że ich walka to bezpośrednie starcie o miano pretendenta do tytułu i miał im to powiedzieć sam Dana White!
Niezależnie od tego, co się ostatecznie wydarzy, szanse na kolejny pojedynek mistrzowski Jana Błachowicza solidnie się zmniejszyły, szczególnie biorąc pod uwagę, że dawna niechęć Dany White’a do promowania Polaka jest całkiem nieźle udokumentowana. Ta sytuacja może nam pokazać, czy ta niechęć dalej istnieje. Jeśli tak, to prezes UFC właśnie dostał mocne argumenty, by co najmniej na chwilę odłożyć marzenia Błachowicza i polskich kibiców o kolejnej walce mistrzowskiej.