Warrick Dunn był gwiazdą NFL przełomu XX i XXI wieku, ale nigdy nie zapomniał, skąd się wywodzi. Zanim zrobił karierę, wraz z matką i pięciorgiem rodzeństwa tułał się od miejsca do miejsca i spotkała go wielka tragedia. To dlatego od 25 lat pomaga innym i zapewnia dach nad głową oraz stabilizację, której brakowało mu w czasach dorastania.
Kibice futbolu amerykańskiego, którzy interesowali się tą dyscypliną 20-25 lat temu, bez problemu skojarzą to nazwisko. Warrick Dunn świetnie zapowiadał się już na uczelni i w barwach Florida State Seminoles zdobywał krajowe tytuły NCAA, grając m.in. z Sebastianem Janikowskim. W 1997 roku Tampa Bay Buccaneers wybrali go w pierwszej rundzie draftu i szybko przekonali się, że dobrze trafili. Dunn zgarnął nagrodę dla Debiutanta Sezonu i w drużynie spędził pięć lat. Odszedł jednak w niefortunnym momencie, bo rok później Buccaneers świętowali zdobycie pierwszego w historii klubu Super Bowl. On tymczasem przeniósł się do Atlanta Falcons, gdzie wraz z rozgrywającym Michaelem Vickiem stworzył jeden z najbardziej elektryzujących duetów NFL.
Dunn zakończył karierę w 2008 roku jako posiadacz 11 różnych rekordów Falcons i pięciu Buccaneers. Zdobył w sumie 64 przyłożenia, a na listach wszech czasów był na 14. miejscu w liczbie zdobytych jardów ogółem i na 19., gdyby brać pod uwagę tylko próby biegowe. Do dziś w obu kategoriach jest w TOP25. Śmiało możemy nazywać go jedną z gwiazd ligi przełomu wieków.
Dużo ważniejsze od tego, co Dunn zrobił na boisku, jest jednak jego działalność poza nim. Jego droga do NFL wiodła przez bardzo kręte drogi w życiu prywatnym i kiedy udało mu się spełnić marzenie o zawodowej grze w futbol, postanowił pomagać innym. Już po pierwszym roku w lidze założyć program Homes for the Holidays, który skupiał się na tym, by ułatwić biednym rodzinom znalezienie własnego domu. W 2002 roku fundacja zmieniła nazwę na Warrick Dunn Charities (WDC) i poszerzyła zakres swojej działalności. Początkowo ograniczała się do Florydy, ale później rozrosła się na inne stany w tej części kraju.
Wszystkie rodzin, jakim pomaga WDC to takie, w których samotna matka albo samotny ojciec wychowują dzieci. Ale na tym pomoc się kończy. Fundacja oferuje kursy z ekonomii i podstaw zarządzania finansami, a także zajęcia techniczne – wszystko po to, by zachęcić właścicieli nowych domów do tego, by lepiej planować wydatki i mieć własny wkład oraz potrafić sobie poradzić z prostymi usterkami. Dunn chce bowiem, by ci ludzie byli jak najlepiej przygotowani na nowy start. Badania pokazują, że samotnym rodzicom najtrudniej w Stanach Zjednoczonych utrzymać dom – zarobki takich rodzin są niższe niż średnia stanowa, a według danych w takich przypadkach to prawie cztery razy bardziej prawdopodobne, że taka rodzina nie będzie w stanie regularnie spłacać rat. To dlatego tak wielu samotnych rodziców w USA pracuje na dwa etaty.
– On nie chce niczego w zamian. Zależy mu tylko na tym, by zobaczyć uśmiech na twarzy drugiego człowieka i sprawić, by porządnie stanął na nogi – mówiła parę lat temu Rickita Burney, która wraz z dziećmi otrzymała od fundacji nowy dom jesienią 2016 roku. Wcześniej nie dość, że straciła męża, to dwa mieszkania, w których przebywała z dwiema nastoletnimi córkami zostały okradzione. Wtedy zgłosiła do WDC.
Program fundacji Dunna nie skupia się jednak na tym, by podać komuś nowy dom na złotej tacy i na tym zakończyć swoją rolę. – Ludzie często myślą, że po prostu rozdaję nowe mieszkania i to wszystko. To nieprawda. Te rodziny wykonały również swoją część pracy. Sprawdzamy, czy mają spłacone długi, pomagamy im, by spełniali warunki do otrzymania pożyczki albo kredytu. To oni spłacają później dom w miesięcznych ratach – nasza fundacja wpłaca jedynie początkowy zadatek – tłumaczy były futbolista. WDC ułatwia start, zdejmuje początkowy ciężar z barków tych rodzin i pomaga stanąć na nogi.
– Wiem, że gdybyśmy po prostu dali im klucze do nowego domu, a ten byłby pusty, to taka rodzina za chwilę miałaby problem, by wiązać koniec z końcem. Kredyt rozszedłby się na meble i wykończenie. Jeżeli chcemy, żeby ci ludzie faktycznie zaczęli swoje życie od nowa, musimy ich najpierw popchnąć, ale później to oni sami jadą przed siebie – opowiadał Dunn. – Trzeba wiedzieć, z jakiego poziomu zaczynają te rodziny – dodaje Whitney Jackson, jedna z dyrektorów fundacji Dunna. – To, co robimy, nie jest rozdawnictwem. Jest podaniem pomocnej dłoni – dodaje.
Fundacja dba o to, by rodziny miały na start wszystko, co potrzeba. Jej rola nie kończy się tylko na przekazaniu kluczy do domu – Dunn dba o to, by w kuchni zastały pełną lodówkę i wyposażenie, kupuje produkty do sprzątania, domy są w pełni umeblowane, a dodatkowo rodziny otrzymują czek na 5000 dolarów, by mieć środki na start. Jest jeszcze jeden drobny akcent. Szarlotka, którą fundacja Dunna wita każdą rodzinę w nowym domu.
– Szarlotka to symbol domowego ciepła. Coś, co daje komfort. To rodzaj „American dream” – dom na przedmieściach, dzieci bawiące się na ulicy i mama wołająca je do domu na ciasto, które stygnie po wyjęciu z pieca na parapecie i roztacza zapach przed wejściem do domu – tłumaczy były zawodnik.
Dlaczego Dunn zaangażował się po zakończeniu kariery w taką działalność charytatywną? Wszystko wiąże się z jego przeszłością. Gdy miał 18 lat i szykował się do wyjazdu na uczelnię Florida State z rodzinnego miasta Baton Rogue w stanie Luizjana, jego matka została zamordowana. Dunn dopiero co stał się pełnoletni, a już musiał utrzymywać rodzeństwo. Poza nim była jeszcze trójka braci i dwie siostry. Warrick był najstarszy. – To wtedy przekonałem się o sile lokalnej społeczności. Nasi sąsiedzi niezwykle nam pomogli. Zawsze chciałem im się za to odwdzięczyć i jednocześnie pomyślałem o tym, że będąc w uprzywilejowanej pozycji mogę zrobić coś dobrego dla innych – opowiadał.
Jego mama Betty była w przeszłości mistrzynią stanową w biegu przez płotki i bardzo dobrze zapowiadającą się lekkoatletką. Nigdy jednak nie uprawiała sportu zawodowo. Po zakończeniu studiów rozpoczęła pracę w policji, a po zmianie na posterunku dorabiała jeszcze w prywatnej firmie ochroniarskiej, by utrzymać szóstkę dzieci. Z tym nie było łatwo i Dunnowie co chwilę zmieniali mieszkania, a często nawet nie mieli dachu nad głową.
Pewnej nocy Betty nie wróciła jednak ze zmiany. Warrick zawsze czekał na nią w jej łóżku, bo gdy słyszał, że wraca do sypialni, wiedział, że mama jest bezpieczna i wtedy wracał w środku nocy do pokoju braci. W styczniu 1993 roku zamiast niej obudził go telefon. Mężczyzna po drugiej stronie powiedział, że do mieszkania jedzie już patrol policji, a potem był telefon ze szpitala. Mama została postrzelona i walczyła o życie. Wracając z pracy ze swoim szefem zatrzymali się obok banku, gdzie zostali napadnięci. Napastnicy trafili ją pięć razy, zginęła niemal natychmiastowo.
Warrick wiedział, że to czas, kiedy musi się stać głową rodziny i sport dawał mu do tego najlepszą przepustkę. Po mamie odziedziczył szybkość, bo sam nie tylko był biegaczem na boisku futbolowym, ale świetnym biegaczem także na lekkoatletycznej bieżni. Florida State zaoferowała mu stypendium i czas na uczelni był dla Dunna znakomity, jednak szybko zdał sobie sprawę, że ma zaniki pamięci. Bał się, że to z powodu gry w futbol i uderzeń, ale odwiedził terapeutę i specjalistów i okazało się, że był tak pochłonięty żałobą po matce, z którą nie uporał się przez kilka lat, że właściwie nie kodował niczego z otaczającej rzeczywistości.
– Czułem pustkę. Koledzy wspominali mecze, mistrzostwa i dobre czasy, a ja mimo tego, że przeżywałem te chwile z nimi, nie pamiętałem żadnych szczegółów – opowiadał Dunn. Okazało się, że cierpi na depresję i zaczął terapię, która pozwoliła mu rozwinąć talent na uczelni, a potem dzięki temu dostać się do NFL.
– Po śmierci mamy chciałem zrobić wszystko, by zapewnić braciom i siostrom godne życie. Wiedziałem, że jeśli się przyłożę, sport pozwoli zarobić mi tyle, że staną na nogi. Moje myślenie momentalnie przeskoczyło na inny tryb, ale w tym wszystkim zabrakło czasu na żałobę. Dusiłem emocje w sobie, przeżywałem smutek, tyle że wewnętrznie, przez co z jednej strony niby wiodłem normalne życie, jednak tak naprawdę nic nie dawało mi radości. Koledzy żartowali, że jestem taki poważny, ale to był wynik wielkiego żalu – wspominał Dunn po latach.
Do tego, by pomagać w lokalnej społeczności zachęcił go pierwszy trener w NFL, Tony Dungy. To on prowadził Buccaneers, gdy ci sięgnęli po Dunna i młody zawodnik uznał, że skoro pomógł swojej rodzinie, to chce też poprawić życie kogoś, kto być może przeszedł przez coś podobnego do niego. – Gdy zaczęliśmy działać w fundacji i pomogliśmy pierwszej rodzinie, od razu poczułem się inaczej. Chciałem móc pozytywnie wpływać na życie innych – mówił.
Działalność Dunna nie ogranicza się jednak jedynie do fundacji. To on rozpoczął akcję wśród zawodników NFL po huraganie Katrina, w której zachęcał do wpłacania datków na poszkodowanych. Rzucił wyzwanie kolegom z ligi – niech każdy przeleje 5000 dolarów. Ostatecznie fundusz uzbierał przeszło 5 milionów. Za tę inicjatywę w 2006 zawodnik otrzymał nagrodę imienia Waltera Paytona, którą co sezon NFL przyznaje dla „człowieka roku” w lidze – kogoś, kto wspiera charytatywnie potrzebujących. Rok później Dunn wraz z innym znanymi sportowcami, byłymi i aktywnymi, jak np. Lance Armstrong, Muhammad Ali, Andre Agassi, Mia Hamm, Tony Hawk czy Cal Ripken Jr. stworzył fundację Athletes for Hope, która pomaga sportowo uzdolnionej młodzieży z biednych rodzin. Cały czas jednak głównie skupiał się na własnej fundacji i poszerzał zakres jej działalności.
Kilka lat temu głośna była historia o tym, że jednym z tych, którzy od WDC dostali dach nad głową i nowy start jest Deshaun Watson. Jeden z najlepszych rozgrywających w NFL został wychowany przez samotną matkę na obrzeżach Atlanty i dom od fundacji Dunna otrzymał w czasach, gdy ten grał w barwach miejscowych Falcons.
Takich rodzin jak ta Watsona zrobiła się już cała masa. Odkąd fundacja Dunna istnieje, nowe domy otrzymało od niej ponad 200 rodzin w kilkunastu stanach. Wychodzi jej to wszystko naprawdę bardzo dobrze. Według danych na stronie fundacji, 92% rodzin, które otrzymały od niej pomoc, jest w stanie utrzymywać później dom i spłacać raty regularnie. Z tego Dunn cieszy się najbardziej, bo przecież głównym założeniem jest to, by dać im wędkę, a nie rybę.
– Spotkałem w swoim życiu wielu pomocnych ludzi i chciałem się im odwdzięczyć. Gdy grałem we Florida State, a potem w NFL, to myślałem o tym, że reprezentuję wszystkich swoich bliskich oraz życzliwe osoby, które mi pomogły. Chciałem podziękować dobrą grą za to, że otrzymałem takie wsparcie, ale potem postanowiłem, że mogę ze swojej pozycji zrobić pozytywną zmianę w życiu kogoś innego – opowiadał.
Gdy Dunn zakończył karierę, działalność charatytywna stała się jego życiem po życiu. Jak sam mówi, zamierza pomagać tak długo, jak pozwoli mu na to zdrowie. Bo żaden tytuł wywalczony na boisku ani zdobyte przyłożenie nie zastąpi uczucia, jakie pojawia się, gdy szczęśliwa rodzina staje na nogi, odbierając klucz do wymarzonego domu i częstuje się ciepłą szarlotką.